PRZESZŁOŚĆ / PRZYSZŁOŚĆ
Czy też miałeś taki dzień w swoim życiu, kiedy to zmieniło się nieodwracalnie i już nigdy nie było takim samym? Ja niestety przeżyłem coś takiego. Spadło to na mnie niczym grom z jasnego nieba i już nic nie było jak wcześniej. Nikt nie był ponownie taki sam. Śmierć ojca, to nie jest coś, co powinien przeżyć jakikolwiek niespełna dziewięciolatek. A jednak, musiałem to przetrwać i dodatkowo stać się głową rodziny dla mojej matki, młodszego brata i nienarodzonej jeszcze siostry. Jaki dziewięciolatek by temu podołał?! No właśnie, nie jestem w stanie takiego znaleźć. Zacznijmy jednak od początku tej historii.
Moi rodzice nie byli w żaden sposób niezwykłymi osobowościami w tym magicznym świecie. Ot matka pracowała w magicznej kwiaciarni w Hogsmeade, natomiast ojciec starał się o przyjęcie w biurze aurorów. Poznali się jeszcze w Hogwarcie, choć to dopiero po ukończeniu szkoły nawiązali jakąś głębszą relację. Stało się tak, że się w sobie zakochali i bardzo szybko okazało się, że planowany jest ślub. Nie, nie z powodu tej wielkiej miłości, jednak przez fakt, że już pojawiłem się w brzuchu mojej matki. I tak oto 4 miesiące po odnowieniu swojej znajomości Ruby i Matt byli już po ślubie, a kolejne 5 miesięcy później urodziłem się ja. Mimo takiego niespodziewanego splotu wydarzeń, rodzice byli ze sobą szczęśliwi. Chyba na tyle wręcz szczęśliwi, że dwa lata później na świat przyszedł mój brat, Archie. Nie uznałem za stosowne pytać, czy brat był wynikiem błędu w kalkulacjach, czy miłości. Wolę wierzyć, że tego drugiego.
Wczesne dzieciństwo nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ot, zwykły dom, w którym to mama zajęła się opieką nad dwojgiem rozrabiaków, natomiast tata piął się coraz wyżej po szczebelkach aurorskiej kariery. Kiedy razem z bratem nieco podrośliśmy, mama zaczęła pracować na powrót w magicznej kwiaciarni. Mnie i brata wychowywały pomocne ciotki, które uwielbiały nas szczypać w policzki. Ja nie narzekałem, bo dostawałem za to lody i ciastka. Archie nie był tak miły dla nich. Kiedy skończyłem osiem lat, mama z tatą oznajmili nam, że za kilka miesięcy na świecie pojawi się ktoś jeszcze, a konkretniej nasza mała siostra. Potrzebowałem chwili, aby to przetrawić, a kiedy już przyswoiłem ten fakt, nie byłem z niego zadowolony. I w taki oto sposób objawił się moje magiczne zdolności, gdy nagle stałem się cały czerwony i pomimo wizyty w Mungu, kolor ten został ze mną na kolejne kilka dni. Archie śmiał się ze mnie do rozpuku za co wybiłem mu trzonowca. Wydawało by się, że nasze dzieciństwo było pełne śmiechu i miłości. Faktycznie, muszę przyznać, że długi czas tak było. Przynajmniej do momentu, jak kilka miesięcy później tata nie wrócił do domu.
Nie pamiętam, co dokładnie wtedy usłyszeliśmy od przedstawicieli Ministerstwa Magii. Pamiętam za to szloch mojej mamy, walenie pięścią w komodę przez Archiego i to, że na białym obrusie, którym przykryty był stół w jadalni, pełzła mała biedronka. Była zdecydowanie mniejsza, niż inne biedronki, które wcześniej widziałem i miała pięć kropek na swoim czerwonym pancerzu. Podeszła aż pod samą krawędź stołu, kiedy to nagle mama uderzyła pięścią w stół roztrzaskując tę biedną biedronkę na miazgę. Wiem, że nie zrobiła tego specjalnie, niemniej ten szok, związany ze śmiercią biedronki był dla mnie cięższy, niż przyjęcie faktu, że tata już nie wróci. Że tata został trafiony czarnomagicznym zaklęciem. Że taty już nie ma... Wpatrywałem się uparcie w tę plamę na stole, jakby to miało przywrócić życie biedronce. Tyle że ona nigdy nie wróciła... Kilka dni później odbył się pogrzeb naszego taty. Pochowaliśmy to, co z niego zostało na pobliskim cmentarzu w Dolinie Godryka. Nie rozumiałem, co tam się działo. Dlaczego kazali nam założyć czarne szaty? Dlaczego mama wciąż tak płakała. Czułem się tak, jakby ktoś inny przebywał w moim ciele. Archie płakał, wszyscy płakali, tylko ja nie mogłem. Bo przecież... patrzyli, prawda? Jak mogłem pozwolić sobie na płacz, kiedy byłem teraz najstarszy? Niedługo później, na świat przyszła nasza siostra Lillianna. Miałem zaledwie dziewięć lat, jednak wciąż pamiętam, jak bardzo było mi z tego powodu przykro. Nie dlatego, że mam siostrę, ale dlatego, że Lily nigdy nie miała usłyszeć śmiechu naszego ojca.
Kolejnych kilka miesięcy pamiętam niemalże jak przez mgłę. Mama próbowała najlepiej jak mogła zająć się naszą siostrą, kolejne miłe ciocie przychodziły regularnie nas odwiedzać, Archie stał się jeszcze bardziej nieznośny, niż dotychczas. A w tym wszystkim byłem ja, jakby kompletnie oderwany od tego wszystkiego. Moje relacje z bratem stały się tylko gorsze, kiedy próbowałem zrobić
cokolwiek, aby ułatwić wszystko mamie i zmusić Archiego do posłuszeństwa. Na nic się to wszystko zdawało. Ja czułem, jakbym nikomu nie był tutaj potrzebny. Nie tak to powinno wyglądać.
Kiedy dostałem list z Hogwartu, byłem jednocześnie zachwycony i przerażony. Nie mogłem się doczekać momentu, kiedy w końcu odetchnę od rozwrzeszczanego rodzeństwa i nieobecnej matki, jednocześnie bojąc się, jak ona da sobie z nimi radę, kiedy mnie nie będzie. Niemniej jednak pierwszy września przyszedł nieubłaganie, wsiadłem do pociągu i kilka godzin później moim nowym domem stał się Gryffindor. Dopiero tutaj poczułem, jak to jest być jedenastolatkiem, który nie musi się przejmować całą rodziną. W końcu byłem...
wolny... I miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Dlatego pisałem wiele listów do domu. Matka w każdym niemal zapewniała mnie, że wszystko jest w porządku, ale nie mogłem w to tak po prostu bezkrytycznie uwierzyć. Znałem swojego brata, wiedziałam jak źle się czuła mama. Niestety, nie mogłem na to nic poradzić. Pozostawało mi tylko dać z siebie wszystko w Hogwarcie.
Nauka nie była moją najmocniejszą stroną. To nie tak, że się nie starałem, tylko po prostu nie zawsze wszystko byłem w stanie zrozumieć podczas lekcji. Miałam duże problemy z przyswajaniem wiedzy i potrzebowałem dużo czasu, aby znaleźć swój własny, najlepszy system dla nauki. Przechodziłem z klasy do klasy, choć moje wyniki nigdy nie były super imponujące. Niemniej, nie nauka była tutaj najważniejsza. Miałem w końcu swoje grono znajomych oraz przyjaciół i choć z tyłu głowy wciąż była myśl, co się najlepszego wyrabia w domu, tak w końcu mogłem być sobą. Wszystko się zmieniło, kiedy po dwóch latach Archie również dostał się do Hogwartu. W duchu modliłem się i jednocześnie błagałem, aby jednak tak się nie stało, ale ostatecznie i on stał się uczniem Gryffindoru. Z jednej strony czułem ulgę, bo mogłem w ten sposób mieć go na oku, natomiast z drugiej strony byłem wściekły, że nawet tę przestrzeń musiałem znów z nim dzielić.
Nie do końca pamiętam, jak to się stało, że zainteresowałem się sztukami pięknymi. Niemniej, kiedy odkryłem to zainteresowanie, stało się ono dla mnie bardzo ważne. Większość wolnego czasu poświęcałem na malowanie, podczas zajęć nauczyciele niejednokrotnie przyłapywali mnie, jak bazgrałem po pergaminie kolejne szkice. W pewnym momencie już nawet przestali na to zwracać uwagę. Moja pasja rozwijała się coraz bardziej z każdym kolejnym dniem i w końcu zdecydowałem, że to jest to, czym chcę się zajmować w przyszłości. Chciałem zostać artystą i od tego dnia robiłem wszystko, aby ten cel osiągnąć. Skoro nauka nie była moją mocną stroną, to co innego mi pozostało? Na studia zapisałem się na wydział artystyczny, bo to wydawała mi się jedyna słuszna dla mnie droga.