Tariq N'Diaye
41 lat, ochroniarz
Pojawił się na stadionie Pustułek z pyknięciem, które rozbrzmiało w pustej przestrzeni. Jego postać imponującej prezencji natychmiast zdominowała otoczenie. Wysoki, o atletycznej budowie ciała i silnej posturze, był postacią, której nie można było przeoczyć. Jego głęboko czarna skóra kontrastowała z otaczającymi go cieniami, a ostre rysy twarzy były wyraźnie zarysowane w słabym świetle. Przenikliwe, ciemne oczy Tariqa wydawały się obserwować i analizować każdy ruch w jego otoczeniu, niczym drapieżnik śledzący swoje terytorium. Jego głowa była wygolona do zera, co nadawało mu wygląd surowości i determinacji. Zadbaną brodę, która dodawała mu dojrzałego wyglądu, teraz delikatnie muskał wiatr. Tariq poruszał się z niezwykłą pewnością siebie, każdy jego krok był przemyślany i celowy. Zbliżał się do umówionego miejsca spotkania ze swoim szefem, Gustavem De Vriesem. Jego wyraz twarzy pozostawał poważny, odzwierciedlając ciężar odpowiedzialności, jaką na sobie dźwigał.
Gustave De Vries przechadzał się po stadionie Pustułek z Knightsbridge z wyrazem zimnego spokoju na twarzy. Ubrany w idealnie skrojony garnitur, którego tkanina miała głęboki odcień granatu, który niemal zlewał się z cieniami opustoszałej areny. Garnitur był idealnie dopasowany do jego sylwetki, podkreślając jego władczą prezencję. Buty wypolerowane na wysoki połysk odbijały nieliczne promienie światła, które przenikały przez mrok stadionu. Każdy element jego stroju został dobrany z precyzją, od spinek do mankietów, które dodawały srebrnego blasku jego nadgarstkom, po zegarek, którego design był tak elegancki i dyskretny, jak sam mężczyzna. Jego kroki odbijały się echem po korytarzach, a jego sylwetka była mieszanką elegancji i niewypowiedzianej groźby. Sposób, w jaki się zachowywał, w połączeniu z jego strojem, jasno dawał do zrozumienia, że był człowiekiem władzy i wpływów, przyzwyczajonym do bycia zarówno szanowanym, jak i budzącym strach. Tylko nieliczne promienie księżyca przebijały się przez szczeliny zachmurzonego nieba, rzucając na betonowe trybuny nieregularne plamy światła. Obok niego kroczył Tariq N'Diaye, jego ochroniarz i prawa ręka. Tariq dopiero co pojawił się na stadionie, a na jego ciemnej koszuli Gustave dostrzegł pojedynczą kroplę krwi. Nie musiał pytać, skąd się wzięła; wiedział, że Tariq właśnie rozwiązał ostatni problem, który stał na drodze do całkowitego przejęcia klubu. - Musiałeś się natrudzić? - zapytał wcale nie zainteresowany, nie patrząc już na ochroniarza. Twarz czarnoskórego mężczyzny pozostała niewzruszona. - To było konieczne. - odpowiedział z lakoniczną precyzją. Gustave zatrzymał się i rozejrzał po stadionie. - To miejsce ma, a raczej będzie miało potencjał - mówił, bardziej do siebie niż do Tariqa. - Ale wymagać to będzie...zmian. - Ochroniarz stanął obok i przytaknął, jego spojrzenie było skupione i czujne, wiedział, że szef lubił osobiście angażować się nawet w tak niszowe projekty. Gustave skrzywił się w nagłym grymasie. - Zbiera mi się na wymioty, kiedy patrzę na ten chlew, na te brudne biedne trybuny, murawę jak z horroru. - Chwilę później znowu zaczął iść, a Tariq podążył za nim, pozostając krok za swoim pracodawcą. Ruszyli na boisko, przechodzili obok starych, zardzewiałych bramek wejściowych, zniszczonych siedzeń. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i zapomnienia. Sama murawa była w podłym stanie, a obręcze ledwo stały. - Wiem, że stadion i ta drużyna to tylko element większej układanki, wiem… ale do cholery, to jest tanie, biedne i OBRZYDLIWE! - W jego ręce pojawiła się różdżką, a on celując w jedną z trybun, zawołał z wściekłością. - BOMBARDA MAXIMA. - z jego różdżki wystrzeliła fala magicznej energii. W jednej chwili powietrze wypełnił ogłuszający ryk, gdy zaklęcie trafiło w cel. Trybuny eksplodowały w spektakularnym pokazie siły, wysyłając w powietrze kawałki betonu i tumany kurzu. Konstrukcja rozpadła się pod wpływem ogromnej mocy zaklęcia, pozostawiając po sobie stertę gruzu. Pomimo chaosu i hałasu, N'Diaye ani drgnął. Stał tam, spokojny i opanowany, jakby eksplozje tej wielkości były na porządku dziennym. Jego oczy śledziły zniszczenia, nie z szokiem czy strachem, ale z wyważonym spojrzeniem, które oceniało sytuację. Pył powoli opadał, ukazując skalę zniszczeń. Struktura, która kiedyś stała, była teraz niczym więcej niż wspomnieniem, świadectwem mocy Gustave'a i jego determinacji, by wszystko, co posiadał, było perfekcyjne i zgodne z jego własnym wielkim projektem. Z różdżką wciąż w dłoni, odwrócił się, nie przyglądał się zniszczeniom, których dokonał. Na jego twarzy nie pojawił się zadowolony uśmiech, a jego wyraz twarzy powrócił do zimnego spokoju. - Zbudujmy tutaj coś godnego. - powiedział Gustave, jego głos był teraz spokojny - to będzie nasza forteca triumfu… a raczej klucz, piękny klucz do tej fortecy.- Tariq skinął głową, a jego stoicka postawa pozostała niezmącona. - Zleciłeś już wszystko o co prosiłem? Będziemy potrzebować najlepszych architektów, najlepszych materiałów... no i ludzi. Te miernoty, które latały w tej drużynie, mogą pozostać jako sprzątacze… - kontynuował Gustave. Głos Tarika był niskim dudnieniem, gdy przemówił: - I dyskrecji, Gustave. Oczy ministerstwa będą na Ciebie patrzeć... - Szef odwrócił się i spojrzał na niego z niebezpiecznym błyskiem w oczach.- W rzeczy samej. Musimy działać ostrożnie, ale zdecydowanie. Dla niektórych świat Quidditcha to tylko gra, ale dla nas to będzie pole bitwy. - Spojrzał na zegarek. - Ma dokładnie dwie i pół minuty… - Powiedział do siebie.