Od 1 stycznia 2024 na obrzeżach magicznej wioski Hogsmeade odbywać się będzie jarmark zimowy. Jarmark jest otwarty codziennie od południa do północy. Wstęp na teren jarmarku jest wolny.
W samym centrum jarmarku stanęła dość dużych rozmiarów, tymczasowa drewniana konstrukcja, która służy jako zadaszenie dla stolików, przy których spotykać się mogą odwiedzjący jarmark. Jest tutaj sporo miejsca, a przy stołach może siedzieć nawet kilkadziesiąt osób jednocześnie.
Została ustawiona także scena dla zespołów występujących na żywo i znajduje się wolne miejsce do tańca. Potańcówki do muzyki na żywo odbywają się w każdą sobotę od godziny 18:00.
Chelsea zaśmiała się krótko, chociaż wcale nie był to śmiech wskazujący na to, że zostało powiedziane coś śmiesznego. Westchnęła zastanawiając się, z jakich przedmiotów jest w tyle. Jej sytuacja w szkole z ocenami była tragiczna... A i nawet to określenie było chyba niedopowiedzeniem. Spojrzała na niego lekko zażenowana i odezwała się wreszcie.
— Hoho, z czego jestem w tyle? Trochę tego jest — powiedziała, a potem zaczęła wyliczać na palcach prawej ręki. — Z historii magii, transmutacji, zielarstwa, zaklęć i... z astronomii — wyliczyła już chyba wszystko, a potem kiwnęła jeszcze raz głową na potwierdzenie. Nie wiedziała czy pomysł z korepetycjami od Kenny'ego jej się spodobał, bo wtedy już na pewno by się zorientował jak bardzo ołowiany łeb ma jego koleżanka z domu i wtedy jakiekolwiek szanse jakie u niego miała przepadłyby bezpowrotnie. Z drugiej strony korepetycje mogły być dobrą wymówką aby spędzić z nim nieco więcej czasu. Trochę była teraz między młotem a kowadłem.
Uważnie go obserwowała jak próbował jej wytłumaczyć to, co dzieje się w jego głowie. Chelsea również podzielała te odczucie odnośnie nowości tego wszystkiego. Jeszcze w ostatnie wakacje gdyby ktoś jej powiedział co zadzieje się między nią, a Rudym, wyśmiałaby tę osobę. A tu proszę, siedzieli sobie i gdybali o przyszłości, nauce, o normalnych tematach. Słuchała uważnie jak się pląta w tych swoich zeznaniach, nie do końca chyba wiedząc jak przekazać jej to, co miał na myśli. Po chwili zapytała go dość poważnym tonem, starając się nie brzmieć oceniająco.
— Kenny, czy Ty miałeś kiedykolwiek dziewczynę? — Zapytała nachylając się lekko do przodu, a potem dodał jeszcze: — Nie porównuj się do mojego brata, Dax by brałby każdą, która nawinęłaby mu się pod rękę. Pamiętasz tą dziewczynę z Wrzeszczącej Chaty, z imprezy? Vittoria. Nigdy jej nawet na oczy nie widział przed tamtą nocą. Próbuję przez to powiedzieć, że mój brat to niemiarodajna skrajność, a nie norma — powiedziała, chcąc dodać mu nieco pewności siebie.
Beatniks are out to make it rich
Oh no, must be the season of the witch
Słuchał jej odpowiedzi i był nieco skonfundowany, bo z wszystkiego jej z pewnością nie był w stanie pomóc, ale klasnął na koniec w dłonie mówiąc:
- Z astronomii i zielarstwa możemy coś podziałać. Zaklęcia też... No coś umiem, ale bez szału - z historii magii był równie kiepski, jak ona, o ile nie bardziej. Jedyne, co naprawdę miał we krwi do mugoloznawstwo i ewentualnie latanie na miotle, ale nie podejrzewał, że w którymś z tych przedmiotów Cox miałaby zaległości. Uśmiechnął się nieporadnie, wzruszając ramionami.
- Damy radę. Podciągniesz się nieco i kto wie, może pójdziemy razem na studia? Na miotlarstwo? Mugoloznawstwo? - wprawdzie ich profesora uważał za nieco nietypowego, bo di Comella wydawał się być mocniej rąbnięty, niż połowa magicznej w pełni kadry, ale był pocieszny. Chelsea miała jeszcze możliwości rozwoju i nie miała zamkniętych przed sobą drzwi. Gorzej było z jej bratem, bo ten, jak potem wyszło szydło z worka, myślał czymś innym, niż podstawowym narządem analizującym życie. Nie mózgownicą.
Kenneth zaczerwienił się nie na żarty, gdy Chelsea spytała go o posiadanie dziewczyny. Szybko uciekł wzrokiem, skupiając się na swoim grzańcu, gdy ona mówiła o tym, co Daz robił na co dzień i jak jego działania miały nie być stosownym porównaniem. Lambourne wzruszył lekko ramionami.
- Jedną... Może dwie, ale to byłem rudym konusem i się nie liczy, kilka dni - jedna zdała sobie sprawę, że podoba się jej rudy i go zostawiła, a druga szybko zdradziła go z innym chłopakiem. I co? I Kenneth uznał, że związki nie są dla niego, a dziewczyny są po prostu... Kumpelami z góry. Jeszcze późniejszy friendzone przez Stellę oraz Marianne... Cóż. On nie miał szczęścia w tych klockach.
Nie było miejsca dla ciebie - w serduszku Keniuszka Leniuszka...
Chelsea przygryzając dolną wargę w zastanowieniu wahała się przez moment nad tą propozycją pomocy w nauce, aż w końcu uznała, że co jej tam szkodzi. Chęć spędzenia czasu z Kennethem oraz ta nieokreślona jeszcze w jej głowie chęć pracy nad sobą była silniejsza niż dotychczasowy porządek w jej życiu. I jeśli miała stracić trochę szacunku w oczach brata oraz na szkolnych korytarzach to chyba była na to gotowa.
— No to będę Cię wyczekiwać wieczorami w pokoju wspólnym. Z książkami — odparła tylko, posyłając mu wdzięczne spojrzenie i bezgłośnie wypowiadając słowo dziękuję. Jego kolejne słowa sprawiły, że aż zaśmiała się pod nosem. Chelsea i poprawa ocen to jedno, ale Chelsea i studia to były rzeczy, które chyba nie mogły istnieć w jednym uniwersum, bo wszechświat dookoła niej zwyczajnie by implodował a w miejscu uczelni, która przyjęłaby ją do siebie, pozostałaby czarna dziura zasysająca wszystko, co stanie jej na drodze.
— Przyjęcie mnie na studia to chyba graniczyłoby z cudem. Chyba, że na uczelni jest taki kierunek, na który nikt nie chce iść i przyjmują każdego, to może — rzekła ze śmiechem, a potem spoważniała na krótki moment. Chelsea pomimo swojego stylu życia, który był daleki do idealnego, miała swoisty plan B. — W wakacje pracowałam w sklepie miotlarskim na Pokątnej. Właściciel był ze mnie zadowolony, nauczył mnie trochę naprawy mioteł, konserwacji, materiałoznawstwa... Powiedział mi pod koniec wakacji że gdybym chciała, po szkole mogłabym zacząć pracę w jego sklepie i nauczyć się fachu. No wiesz, jak tworzyć miotły i te sprawy. Nie wydaje się to bardzo skomplikowane, może bym sobie poradziła. Nie jest to tak ambitne jak studia oczywiście... — powiedziała, spuszczając na moment wzrok na kubek z grzanym winem, który był opróżniony niemal już w jednej czwartej. — Następna runda na mnie — dodała jeszcze, dopijając to co miała w kubku i wstała od stolika i podeszła do straganu z grzanym winem, gdzie zakupiła dwa kubki ciepłego trunku. Gdy wróciła do stolika, postawiła jeden przed kapitanem drużyny. Od razu przeszła do kolejnego, nieco bardziej interesującego ją tematu.
— Dobra, czyli innymi słowy nie miałeś nigdy dziewczyny — powiedziała, biorąc pierwszy łyk. Nie nabijała się z niego, po prostu stawiała sprawę jasno. — Nie przeszkadza mi to, ja też nie miałam jeszcze żadnego związku na poważnie — powiedziała, wzruszając ramionami. Nie znaczyło to, że Chelsea nie miała doświadczenia i chociaż nie było ono tak bujne jak jej brata, to Puchonka była w kilku niezobowiązujących relacjach w ostatnich dwóch latach. Bardzo niezobowiązujących. Większość z nich nie miała racji bytu bo o ile chłopacy lubili bawić się z nią w pustych klasach czy korytarzach, to żaden nie chciał z panną Cox pokazywać się publicznie. — Ale Ciebie lubię. No wiesz, lubię. Nie spierdol tego — dodała jeszcze, a po kolejnym łyku odstawiła ponownie kubek na drewniany blat stolika. W międzyczasie w namiocie zaczęła rozkręcać się impreza do dźwięków muzyki na żywo, a coraz więcej czarownic i czarodziejów wybywało na parkiet w celu oddania się przyjemności płynącej z tańca. — A tańczyć umiesz? — Zapytała wymownie, spoglądając w stronę parkietu.
Beatniks are out to make it rich
Oh no, must be the season of the witch
Uśmiechnął się do niej lekko. Zdecydowanie pasowały mu wspólne plany spędzania czasu przy książkach. Tak, jak i ona, on także brał pod uwagę wątek bycia z nią w jednym miejscu, bliżej, no i cóż... Bardzo mu ta wizja się podobała. Jemu tez pewnie przyda się powtórka z co niektórych tematów, nie ma co ukrywać. Nie był Krukonem nie bez powodu.
Być może Chelsea nie była osobą, która widziała siebie na studiach, ale ten tutaj rudowłosy cwaniak bardzo by jej kibicował. Jeśli tylko by chciała. Nie widział powodów, przez które dziewczyna miałaby nie marzyć o czymś dalej, o wejściu w to coś i pewnie by gdybał nieustannie o tym, co mogłaby robić w przyszłości, gdyby nie jej słowa. Lambourne uniósł pierw brwi w lekkim zaskoczeniu, a po chwili ochoczo pochylił się i pokiwał z zaaferowaniem głową.
- Chelsea, to zajebisty pomysł. Naprawdę! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo to jest ważny zawód! - i jak mało osób chciało się właśnie miotłom poświęcić. Biorąc pod uwagę to, jak dziewczyna chwilami totalnie wkręcała się w konserwacje mioteł w drużynie można było przewidywać, że to, co zaoferował jej właściciel sklepu z Pokątnej było dosłownie strzałem w dziesiątkę.
- Pieprzyć ambicję, jak masz umieć tworzyć miotły, dziewczyno! - warknął nagle, marszcząc brwi, jakby się zdenerwował. - To jest coś, czego ja nawet nie brałem dla siebie pod uwagę, moja droga, naprawdę. Takie umiejętności ma się w dłoniach albo, do jasnej ciasnej byłej Godryka, nie ma. I skoro zauważył to w Tobie to bardzo, ale to bardzo warto to rozważyć - w duchu skłonny był ją zaraz namawiać do tego, żeby broń Helgo, nie odpuściła tego planu. Ba, on się zapożyczy u Rayów, jeśli będzie trzeba, żeby Coxównie dać hajsy na cholera wie co potrzebne do robienia mioteł.
Potem chwilę mówił o tym, że szaleństwa nie było w jego związkowym życiu, ale skoro dziewczyna chciała wymienić im grzańce, nie oponował. Przez moment wpatrywał się w milczeniu w swoje dłonie, zamyślony i niepewny czy dobrze zrobił, że jej o tym tak szczerze powiedział. W końcu to słabość, tak? A dziewczyny nie lubią słabeuszy. Tym bardziej rudych, słabych pizdeczek. Kenneth momentalnie żałował tego, co wyszło z jego ust, ale pojawienie się Chelsea i jej dwa zdania sprawiły, że na jego policzkach wyszedł lekki rumieniec. Nie odniósł się do niego, bo zwalałby wszystko na zimno, na grzaniec, na samą Chels i jej niepewny uśmiech chwilami. Teraz zaczął uśmiechać się sam do siebie, potem do kubka z napojem, a potem znów do Puchonki. Pokręcił głową delikatnie. On tego naprawdę nie chciał spierdolić. I już się o to postara, żeby było na tip top.
Kiedy padło pytanie o taniec, Ken zabawnie rozłożył ramiona, unosząc brwi nieco kpiąco.
- Dziewczyno, tańczę, gram na gitarze, a nawet śpiewam. Ale to ostatnie po ognistej i lepiej nie sprawdzać moich umiejętności. Ale pogibać się mogę z Tobą o każdej porze dnia i nocy - podniósł się z miejsca, przechylając kubek, żeby wypić kolejne dwa nieco nadmiernie ciepłego napoju. Pociamkał śmiesznie, sprawdzając czy się nie poparzył. Nim się Coxówna zdążyła wypowiedzieć, jej partner in crime łapał ją za rękę i ciągnął w stronę parkietu.
Nie było miejsca dla ciebie - w serduszku Keniuszka Leniuszka...
Aprobata ze strony Kennetha odnośnie jej planu B trochę utwierdziła ją w przekonaniu, że może wcale nie był to wcale taki zły pomysł. Jej koledzy z klasy mieli duże ambicje i chętnie dzielili się swoimi planami w szkole i większość z nich planowała jednak kontynuować naukę na uniwersytecie Albusa Dumbledore'a na bardzo ambitnych kierunkach. Chelsea niestety nie miała aż tak szalenie dobrych ocen aby spełnić oczekiwania uczelni, ale magiczne rzemiosło wcale nie miało aż tak dużej konkurencji jak mogłoby się wydawać. Wytwórca mioteł z Londynu był raczej już podstarzały, a nie zapowiadało się na to, aby miał spory napływ młodych czarodziejów chcących uczyć się jego fachu. Kto będzie wytwarzał miotły dla przyszłych pokoleń? Może ta kariera wcale nie była aż tak głupim wyborem.
Postanowiła się już jednak nie rozwodzić na ten temat, bo Ken zdecydował, że jej propozycja jest trafiona i już po chwili znaleźli się na mało zatłoczonym parkiecie. Kilka par i niewielka grupka uczniów lawirowała w rytm średnio skocznej piosenki, dlatego dwójce Puchonów niezbyt udało się skrycie w tłumie. Po krótkiej wymianie nieco skrępowanych spojrzeń w końcu udało im się ustawić do tańca w parze, jedna jej dłoń powędrowała na jego ramię, druga uchwycona była w jego dłoni. Kilka taktów musiało minąć, aby znaleźli wspólny rytm, ale po chwili już zgrabnie gibali się w rytm muzyki. Chelsea i Rudy, kto by pomyślał.
Przetańczyli tak kilka piosenek, a potem wypili jeszcze dwie kolejki grzańca. Gdy zapadł późny wieczór, wspólnie udali się w stronę zamku i korytarzami, do piwnicy gdzie znajdował się pokój wspólny Puchonów. Po drodze rozmawiali o quidditchu, o planach na przyszłe wakacje, o życiu po Hogwarcie, czyli typowe tematy dla dwójki nastolatków, którzy niebawem mieli wkroczyć w dorosłe życie po szkole. Przez cały ten czas Angielka nie mogła pozbyć się wrażenia, wszystko się chyba jej jednak ułoży i że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. A potem rozeszli się do swoich dormitoriów.
2xZT
Beatniks are out to make it rich
Oh no, must be the season of the witch
Wszystko w życiu Katherine Fawley wydawało się być w normie i pod jej kontrolą, co było nader niepokojące, biorąc pod uwagę ilość jej obowiązków, okraszoną jej własną nutą niezdarności i zapominalstwa. O dziwo jednak lawirowanie pomiędzy obowiązkami przychodziło jej z niesłychaną łatwością, tak samo jak udawanie kota Mortimera Barnbooka. Wciąż nader często transmutowała się w kota, tylko po to, żeby spędzić czas na jego kolanach. Wciąż karmiła się iluzją, że to całkiem normalne, choć tak naprawdę była dość racjonalną dziewczyną i wiedziała, że to absolutnie nienormalne na absolutnie każdej płaszczyźnie i koniecznie musi to zakończyć. Któregoś dnia prawda wyjdzie na jaw, bo niestety problem z prawdą był taki, że lubiła światło dzienne. Kitty coraz mniej lubiła siebie za to co robi. A jednak wciąż to robiła. Każdego dnia starała się jednak spędzić w kociej postaci coraz mniej czasu i nie robić tego w weekendy.
Może właśnie dlatego znalazła się na jarmarku. Był wolny weekend, nie miała żadnych obowiązków prefekta, a zbliżające się kolejne zadanie Zmagań Domów wydawało się jeszcze zbyt odległe, żeby traktować je z należytą powagą. Jej wszystkie eseje były już napisane, a jej najdroższa przyjaciółka, która notorycznie wygrywała z nią w gargulki, była zajęta rozwojem swojego życia uczuciowego i związku, bo Ruda mogła obserwować z cichą zazdrością. Miała też dzięki temu związkowi dużo nadziei, że skoro ktoś chciał całować małomówną Carlę Stark, to może i ktoś pocałuje któregoś dnia ją, piegowatą Kitty Fawley z domu Katherine. Trzymała za siebie kciuki. Wciąż jednak nie interesował ją żaden inny pocałunek niż ten, który mógłby sprzedać jej czarny książę Gryffindoru. Był jednak w weekend, a w weekendy obiecała sobie o nim nie myśleć. Obiecała sobie za to dobrą zabawę za zaoszczędzone galeony.
A gdzie można lepiej wydać pieniądze niż na stołówce? Co prawda ta oferowała jedynie grzane wino (bleh) i gorącą czekoladę, więc skusiła się na to drugie i zajęła miejsce przy jednym ze stolików, obserwując swoimi orzechowymi tęczówkami otoczenie.
Czarny książę Gryffindoru weekend spędzał ze znajomymi z domu, których w sumie miał dość dużo. Młody Mortimer Barnabrook był taką osobowością, że dogadywał się dosłownie z każdym, co skutkowało tym, że zawsze miał jakieś towarzystwo. W sobotni wieczór jego zespół Thestral Trashers miał dać krótki koncert w namiocie na jarmarku zimowym, poprzedzając nieco bardziej sławną kapelę z Londynu. Dlatego Barnbrook i jego dwójka kolegów z zespołu oraz ich wierni oddani fani znani także jako znajomi znaleźli się na jarmarku już na kilka godzin przed. Zajęli stolik z boku sceny gdzie pozostawiali swoje instrumenty i inne najpotrzebniejsze rzeczy i obecnie delektowali się grzanym winem, a przynajmniej Ci, którzy byli już pełnoletni.
Mortimer ruszył przez namiot pomiędzy stolikami, aby przy wejściu powiesić plakat Thestral Trashers zapraszającą na koncert w dzień dzisiejszy o godzinie 18:00. Plakaty robił wspólnie ze Sneddonem i Charlesem i w sumie wyszły im całkiem nieźle. Kiedy już przywiesił go w odpowiednim miejscu, z kilkoma dodatkowymi egzemplarzami zwiniętymi w rulon ruszył pomiędzy stolikami ponownie do swoich przyjaciół. Wtedy jednak dostrzegł rudą czuprynkę należącą do Kitty Fawley i uznał tylko, że wypada się przynajmniej z nią przywitać. Już po chwili stał przy jej stoliku.
— Hej! Przyszłaś na koncert? — Zapytał od razu, zerkając na nią z góry. Wyglądała mu jednak chyba na nieco skonfundowaną, więc rozłożył rulonik plakatów przed sobą i pokazał jej czarny plakat z czerwonym napisem Thestral Trashers, a pod nimi widniały sylwetki jego i jego dwójki kolegi z zespołu. — Nasz zespół, Thestral Trashers, gramy dzisiaj o 18:00 — dodał jeszcze gwoli ścisłości, bo w sumie ich sława wcale nie była aż taka rozległa nawet w szkole.
Katherine lubiła się bawić w obserwowanie ludzi, więc siedziała z uśmiechem na twarzy, kiedy jej orzechowe spojrzenie prześlizgiwało się po mniej lub bardziej znajomych twarzach. Pomachała wesoło sąsiadce z domu naprzeciwko, której szczerze nie znosiła jej matka, bo zdecydowanie lepiej na jej posesji rósł dyptam i tamta flądra sprzedawała go po niedorzecznie wysokich stawkach, a i tak chodziła ubrana jak wsiura bez kunta. Katherine jednak ją lubiła, bo zawsze dawała jej słodycze z Miodowego Królestwa i pozwalała się huśtać na swojej huśtawce. Widziała też starego Weasley'a, który był już tak stary, że nie był już rudy, ale ciągnął swoje grzane wino z pasją i zacięciem godnym dwudziestolatka. Był tu też ten dziwny czarodziej, co mieszkał na końcu głównej ulicy, ale nic więcej o nim nie wiedziała oprócz tego, że jest dziwny. I tak sobie siedziała i piła ostrożnie swoją czekoladę, kiedy usłyszała znajomy głos nad sobą. Hej! Przyszłaś na koncert?
I podskoczyła tak gwałtownie, że wylała na siebie całą zawartość swojego kubka. Wyciągnęła szybko różdżkę, zanim jej czarny książę Gryffindoru po raz kolejny miałby szansę wykazać się jako jej rycerz na testralu i jednym cichym "Chłoczyść" doprowadziła się do porządku. Na jej twarzy pojawił się już charakterystyczny rumieniec, który prezentowała zawsze w jego towarzystwie, a ona sama wzięła głęboki wdech, zanim na niego spojrzała. Oczywiście, że znała nazwę jego zespołu. I oczywiście, że wiedziała, że dzisiaj grają, ale na chwilę o tym... zapomniała. Najwidoczniej nie miała jednak wszystkiego pod taką kontrolą, jak wydawało jej się, że ma.
- Cześć! Tak, tak, jak mogłabym to przegapić! - skłamała lekko, chociaż szkarłat na jej obliczu jedynie przybierał na sile. Wskazała mu dłonią miejsce naprzeciwko siebie i zagaiła:
- Zdenerwowany? I tak na pewno świetnie Ci pójdzie. Słyszałam od koleżanek, że wymiatacie, a Wilson brzmi całkiem nieźle! - znów wykazała nadmierny entuzjazm, żywo przy tym gestykulując więc przestała i westchnęła ciężko. Po co to wszystko? Po co to całe chodzenie za nim, skoro on nawet jej nie widział? Był zbyt uprzejmy, żeby kazać jej spadać, a ona była dziś zbyt... zmęczona udawaniem.
- Czy ty mnie w ogóle lubisz, Morti? - zapytała wprost, patrząc mu przy tym głęboko w oczy.
Mortimer rozejrzał się dookoła chcąc się jeszcze upewnić, że koledzy z zespołu nie wołają go aby omówić coś jeszcze na ostatnią chwilę przez koncertem. Dostrzegł rudą czuprynę Charliego siedzącego przy ich stoliku rozmawiającego ze Sneddonem i innymi Gryfonami w najlepsze i uznał, że chyba ma jeszcze trochę czasu nim będą musieli zaczynać się przygotowywać do występu. Mortimer miał lekką tremę, ale pocieszał go fakt, że przynajmniej nie był frontmenem tej formacji. Wrócił wzrokiem do rudej Kitty i usiadł na krześle, które mu wskazała.
— Tak, trochę zdenerwowany, to chyba nasz pierwszy większy koncert. Chyba nawet widziałem przy jednym ze stolików redaktora z Proroka Codziennego, więc jeśli będzie klapa to na pewno opiszą to w gazecie. Dla mnie to bardziej takie hobbystyczne zajęcie, ale wiem, że chłopakom bardzo zależy — powiedział, czując, że zaczyna ze stresu wypluwać tutaj długi słowotok o rzeczach, które jej na pewno nie interesowały. Jakże bardzo był w błędzie. Ale biedny Mortimer nie miał pojęcia jak bardzo pannę Fawley interesują szczegóły z jego życia.
— Tak, Charles brzmi bardzo dobrze, Matty też dobrze sobie radzi na bębnach. Mi przypadła najmniej pożądana rola w zespole: basista. Najmniej mnie słychać i mam najmniej fanek — zaśmiał się, ale naprawdę tak uważał. A kolejne pytanie Kitty pojawiło się znikąd i wzięło go zupełnie z zaskoczenia. Z lekko skonsternowaną miną, odpowiedział natychmiast: — No jasne! Skąd ta niepewność? Przecież nawet wysłałem Ci kartkę na walentynki — odparł, spoglądając na nią. Chyba nie zrozumiał do końca prawdziwej intencji skrywającej się za tym pytaniem.
Słowotok Mortimera sprawił, że uśmiechnęła się szeroko. Dotychczas to ona w jego towarzystwie miała tendencję do wypluwania z siebie miliona słów na minutę, więc miło było być świadkiem tego stanu. Popatrzyła w kierunku redaktora z Proroka Codziennego i możliwe, że ten człowiek naprawdę nim był, ale drobnym kłamstwem postanowiła ukoić skołatane nerwy dumy domu Godryka Gryffindora mówiąc konspiracyjnym szeptem:
- To nasz sąsiad, pan Barnes. Nie jest z Proroka, jest po prostu wariatem, który zapisuje wszystko to, co widzi - i bardzo liczyła na to, że to niewinne kłamstewko pozwoli mu się zrelaksować i nie myśleć o tym, jak jego ewentualna porażka i katastrofa zostanie opisana na minimum pięćset słów w najchętniej czytanym magicznym piśmie, którego prenumeratę mieli absolutnie wszyscy czarodzieje.
- Hej, będzie dobrze! Wiem, że to dla Was ważne, ale próbujecie ten materiał od dawna i na pewno Wam się uda. Musicie w końcu wyjść z tym do ludzi, inaczej świat się nie dowie, że Charlie ma jakiś inny talent niż donoszenie wszędzie na wszystkich - puściła mu oczko, powtarzając plotkę, którą mówiło się o najmłodszym członku ich zespołu. Sama nie miała zbyt wiele integracji z Charlesem, ale wszystkie dotychczas były niebywale uprzejme i właśnie za takiego młodzieńca go miała- niebywale uprzejmego.
- Na pewno masz całą masę fanek. A jeśli nie... to nie jestem tu ani dla Rudego, ani dla Bębniarza - przyznała nader szczerze, czując, jak rumieniec z policzków ewoluuje i zaczyna przechodzić na resztę jej twarzy, sięgając aż cebulek jej płomiennorudych włosów. Nie wiedzieć czemu, wpadła akurat dzisiaj w nastrój, w którym czuła jak coś w niej samej każe mu powiedzieć wszystko. I choć część, ta racjonalna część, mówiła, że to nie jest ani czas, ani miejsce, tak ta nieracjonalna aktualnie przejęła prowadzenie nad tą rozpędzoną miotłą, którą była główna oś jej życia.
- Tak, że cieszysz się, że masz we mnie koleżankę - sarknęła i przeniosła spojrzenie na kubek, który zaczęła ostrożnie skubać swoim kciukiem. Westchnęła ciężko i zapytała o coś, o co prawdopodobnie nie powinna zapytać nigdy:
- Czy mógłbyś mnie polubić tak... jak się lubi dziewczyny? - ale nie odważyła się spojrzeć mu w twarz, żeby zobaczyć jego reakcję.