Zach - Taylor - dzień po imprezie halołinowej
- Niech mnie Rovena uratuje... - wymamrotał do siebie, po chwili obracając się tak, że zawinął się, jak kokon, w kołdrę. Głowę położył na czymś szeleszczącym, więc z trudem uchylił powiekę. Helikopter działał strasznie, ale widział pismo Taylor Rosier. Co? On coś do niej? Kiedy to było? Wsparł się nieco bezradnie na łokciu, a przeczytawszy kilka świstków papieru, domyślił się, że chyba do niej pisał. Wywrócił oczami, przeklinając się w myślach i z jękiem nakrywając głowę poduszką. Po kilkunastu minutach prokrastynowania, w końcu wyciągnął rękę po różdżkę i machnął nią krótko, mamrocząc coś o pergamixie. Zaczął się pisać jego myślami i chociaż mocno był pokreślony, z pewnością był bardziej czytelny, niż kilka godzin wcześniej. Nie wiedział jednak, która jest godzina...
Taylor,
ja Ciebie tak bardzo przepraszam, że jestem debilem wczoraj pisałem tak późno i pewnie zawracałem Ci gitarę głowę. Cokolwiek pisałem, bo na słodką rove----- nie pamiętam szczerze mówiąc, to pewnie pisałem to pod wpływem alkoholu i jest mi bardzo przykro, jeśli coś było niedobrego.
Mam nadzieję, że mi wybaczysz to faux pas i pozwolisz porwać się gdzieś na dniach. Muszę jednak w pełni dojść do siebie, bo nie wiem jak się nazywam mam kaca.
Zachary