Strona 1 z 3

Stoliki

: 28 gru 2023, 21:46
autor: Architekt Hogwartu
Obrazek

W samym centrum jarmarku stanęła dość dużych rozmiarów, tymczasowa drewniana konstrukcja, która służy jako zadaszenie dla stolików, przy których spotykać się mogą odwiedzjący jarmark. Jest tutaj sporo miejsca, a przy stołach może siedzieć nawet kilkadziesiąt osób jednocześnie.
Została ustawiona także scena dla zespołów występujących na żywo i znajduje się wolne miejsce do tańca.
Potańcówki do muzyki na żywo odbywają się w każdą sobotę od godziny 18:00.

Re: Stoliki

: 06 sty 2024, 0:00
autor: Kenneth Lambourne
Pewien zacny, rudowłosy Puchon, który do tej pory nigdy nie miał dziewczyny ani się o żadną nie starał (bo po co), niezwykle ekscytował się nadchodzącym spotkaniem na zimowym jarmarku przy szkole. Mimo że nie był doświadczonym adoratorem, postanowił pokonać swoje wątpliwości i zdecydował się umówić z Chelsea. Pierwsze koty za płoty za nimi, zakochanie się wyznał już po alkoholu przy okazji imprezy we Wrzeszczącej Chacie. Teraz trzeba się pokazać przy ludziach z Coxówną i zobaczyć, czy po drodze nie zabije go jej brat.
Kenneth czuł lekkie napięcie, podrygiwał nieco nerwowo nogą, ale wypełniały go pozytywne myśli po obfitym świątecznym biesiadowaniu u państwa Ray. Gdyby nie oni i bliźniaki, którzy sprawili, że jego celebracja atmosfery świąt była kompletnie inna, niż ta w rodzinnym domu, pewnie kompletnie inaczej by się zachowywał po powrocie. Leczenie z depresji murowane. Teraz jednak, po zamówieniu dwóch magicznych kubków wypełnionych grzanym winem, z radością obojętną na chłodne powietrze zaczął rozglądać się za Chelsea.
Zgodnie z wcześniejszym porozumieniem z Marianne (podpowiadała mu), Kenneth ubrał się na tą zimową okazję starannie. Na siebie założył swoje ulubione, niebieskie jeansy, które podkreślały jego długie nogi. Na górę wybrał czarną bluzę z kapturem i herbem domu, która dodawała mu pewności siebie. Dłonie zakryte miał rękawiczkami, które dostał na święta. Cholera, on nawet lekko włosy zaczesał pomadą matową. Jednak najważniejszym elementem jego stroju był szalik drużyny Hufflepuff. I perfumy. O tak, Lambourne się wypachnił.
Lewitując przez chwilę kubki w powietrzu, Kenneth sprawdził kilka razy, czy szalik jest dokładnie zawiązany. W końcu jednak ruszył w kierunku ulubionego miejsca na jarmarku. Centrum tego zamieszania, zadaszone i ciepłe. Młodzieniec czuł, że to może być początek czegoś nowego i niezwykłego. Czuł, że magia Świąt przenika całe otoczenie, a spotkanie z Chelsea może być ścieżką do pięknej przygody... O ile nie dostanie od niej w pysk. Albo od wspomnianego Daza.
Teraz pozostało mu jedynie znaleźć Chelsea wśród innych uczniów i uczennic. Obserwując zaciekawiony tłum, Kenneth czekał na to, aż złapie wzrok tej jednej, zdecydowanie wyjątkowej dziewczyny. Drugiej takiej, co klnie lepiej, niż niejeden poltergeist, ciężko znaleźć. Jego serce biło szybciej i intensywniej, gdy zobaczył z daleka charakterystyczne policzki z wypiekami. Wargi mu zadrżały i ruszył do swojej, cóż, lubej chyba.
- Ładnie wyglądasz, Chelsea - zagadnął kulturalnie i szczerze, uśmiechając się do niej pogodnie. Wręczył jej kubek w trymiga. - Obiecane grzane wino. Na mój koszt - nie musiał tego potwierdzać, ale wolał wskazać na to, że się stara i pieniądze, choć niewiele, są przy nim przynajmniej w tym momencie.

Re: Stoliki

: 06 sty 2024, 16:14
autor: Chelsea Cox
Kiedy pod koniec grudnia większość uczniów pojechała do swoich domów na święta, w Hogwarcie została tylko garstka nieszczęśników, którzy z różnych powodów nie obchodzili świąt bożego narodzenia ze swoimi rodzicami. Szkoła okrutnie opustoszała w tamtym okresie, a oprócz jej brata Daxa nie został w niej nikt, z kim mogłaby spędzić jakoś zabawnie czas. W pierwszy dzień świąt wzięli udział w depresyjnej kolacji świątecznej którą wyprawili w Wielkiej Sali. Uczniów i nauczycieli było tak mało, że wszyscy zmieścili się przy jednym stole. W drugi dzień świąt Chelsea i Dax zachlali pałę w Trzech Miotłach z innymi biesiadnikami, a potem wegetowali aż do sylwestra. Po nowym roku uczniowie powoli zaczęli wracać do szkoły i zaczęło się robić mniej depresyjnie.
Kiedy kilka dni po nowym roku dostała sowę od Kennetha Lambourne, była zaskoczona, że już wrócił do szkoły, bo nie wpadła na niego jeszcze na korytarzach. Przed świętami trochę go unikała, nie złośliwie, ale trochę bała się stawić mu czoła po pijackiej rozmowie gdy opuścili Wrzeszczącą Chatę. Nie chciała usłyszeć od niego, że to był tylko pijacki wybryk spowodowany alkoholem, a wiedziała, że to może być bardzo prawdopodobne, bo przecież w tej szkole nikt nie traktował Daza ani Chelsea poważnie. Na pewno nie na tyle poważnie, żeby się w którymś z nich naprawdę, nieironicznie zakochać. Sowa od Kennetha mogła oznaczać jedną z dwóch rzeczy: albo chce spędzić z nią czas, albo chce jej właśnie wyznać, że to był błąd, który więcej się nie powtórzy. Wybranie jarmarku, miejsca publicznego, było bystre z jego strony.
I już w najbliższą sobotę Chelsea brnęła przez śnieg krocząc ze szkoły w stronę magicznej wioski. Miała na sobie ciemne spodnie, ciepłe buty, a do tego ocieplaną kożuszkiem kurtkę. Pod nią zaś miała na sobie najładniejszą, czerwoną bluzkę jaką posiadała. Całość dopełniona była szalikiem w barwach domu. Dotarcie do jarmarku nie zajęło jej długo, od razu spostrzegła te dzikie tłumy, które oblegały to niewielkie, klimatyczne wydarzenie. Z Kennym spotkać miała się przy stolikach, gdzie serwowali różne drinki, w tym grzane wino. Odnalezienie go w tłumie nie było trudne, przez jego rudą głowę, która wyróżniała się na tle innych czarownic i czarodziejów. Przecisnęła się pomiędzy ludźmi i po chwili już stała obok niego.
Cześć, Ken, wszystkiego dobrego w nowym roku — powiedziała na powitanie, uśmiechając się niepewnie słysząc jego komplement i przyjmując kufelek z grzanym winem. Ciepła temperatura ceramicznego kubka natychmiast ogrzała jej palce. — Dzięki, Ty też nieźle wyglądasz — powiedziała, po tym jak zlustrowała już go wzrokiem z góry do dołu. Stała tak przez chwilę zakłopotana, po czym odezwała się nagle. — Ach, zapomniałabym. To dla Ciebie — rzekła, sięgając do kieszeni swojej kurtki i wyciągając z niej małą kopertę, w której znajdowało się małe zdjęcie Chelsea stojącej obok jakiejś kobiety w sklepie miotlarskim na ulicy Pokątnej. Na zdjęciu znajdował się także bohomaz, który był niezgrabnie postawionym podpisem. — To Meaghan McCormack, obrońca i kapitan Chluby Portree, a to jej autograf. W wakacje pracowałam w sklepie miotlarskim na Pokątnej i kiedyś przyszła do sklepu — powiedziała, kiedy otworzył kopertę i zobaczył znajdujące się w niej zdjęcie z autografem. Słyszała o tym, że Rudy zbierał jakie rzeczy. — Potraktuj to jako spóźniony prezent świąteczny — powiedziała jeszcze.

Re: Stoliki

: 07 sty 2024, 19:12
autor: Kenneth Lambourne
Całkiem możliwe, że gdyby wcześniej wymieniali się swoimi świątecznymi planami i tym, gdzie mają zamiar je spędzać to Lambourne wystosowałby piękne, kilkustronicowe podlizywanie się państwu Ray, którzy i tak go uwielbiali. Załatwiłby pewnie bez większych problemów dodatkowe dwa miejsca przy świątecznym stole. Coxowie mogliby się wtedy obłapić złodziejaszkowo w domu bogatych Puchonów, o ile by ich Keniu nie przyłapał na koniec. Wtedy by mu było smutno.
- Tobie także, Chelsea! Żeby ten rok był dla nas lepszy, niż poprzedni! - to był standardowy tekst na Nowy Rok rudego Puchona. Nie lubił on stagnacji, więc każda możliwość zmiany w stosunku do wcześniejszych lat, wydawała się mu lepsza, milsza. A skoro spędzał pierwsze dni 2024 w towarzystwie, ekgm, DZIEWCZYNY, to chyba było nieźle, prawda? Uśmiechnął się pogodnie na komplement, bo cokolwiek miłego z ust blondyny było po prostu wdzięcznie przyjęte. TO W KOŃCU RZADKOŚĆ.
Przyglądał się swojej towarzyszce nienachalnie, ale jednak trochę długo. Ona się nie odzywała, on też nie. Czuł, że ciepło grzańca przyjemnie rozchodzi się mu po dłoniach i powolnie zbierał myśli, żeby coś więcej wyciągnąć werbalnie z Chels, ale jednak ona była szybsza. Uniósł obie brwi, nie potrafiąc ukryć swojego zaskoczenia. Prezent? Dla niego? Ale-ale-ale... Wyciągnął dłonie do tej koperty, nie umiejąc się nie zaśmiać zawadiacko. Zdjął pospiesznie rękawiczki, a gdy okazało się, że to naprawdę dopasowany i przemyślany prezent, cóż, Coxówna naprawdę zyskała w oczach Kennetha. I nie tylko oczach, bo gdzieś w środku zrobiło mu się miło i ciepło. Albo pęka mu śledziona, albo serce mocniej mu zabiło. Uniósł brwi przy nasadzie nosa, mówiąc:
- Chelsea, to najlepszy prezent, jaki dostałem. Jestem... Ja... Dziękuję, naprawdę - a nim się okazało, że Ken potrafił się rozkleić (co nie miało miejsca, uff), szybko podniósł się i rzucił ręce przed siebie, tuląc Puchonkę w nieco nieporadny sposób, z ławką między nimi. Cofnął się i przyglądał się zdjęciu, mając na twarzy wymalowane prawdziwe zadowolenie.
- Jesteś bardzo fotogeniczna, podoba mi się to zdjęcie i nie ze względu na McCormack czy jej podpis - stwierdził, niespiesznie chowając zdjęcie do koperty, żeby się mu nic nie stało. Rozpiął kurtkę i wrzucił do wewnętrznej kieszeni ten niespodziewany prezent. On nie mógł niestety pochwalić się takim zmysłem przewidywania, że wypadałoby coś dziewczynie dać.
- Ja... Nie mam nic dla Ciebie, ale postaram się, żebyś dziś się dużo uśmiechała - gadka, jaką teraz prezentował Lambourne nieco zakrawała o nauki rozmów damsko-męskich. Pewnie wymienił kilka sów z Suzanne albo Marianne i Monty dawali mu lekcje, chociaż ten drugi to prędzej by migał o uczuciach, niż mówił.

Re: Stoliki

: 07 sty 2024, 22:23
autor: Chelsea Cox
Chelsea nie potrafiła do końca zachowywać powagi w takich sytuacjach jak na przykład przyjmowanie komplementów czy kiedy ktoś okazywał jej wdzięczność. W ich domu nigdy nie miało to miejsca, a jeśli kiedykolwiek przydarzyła się jej taka sytuacja z Dazem, to obracali wszystko w żart i cisnęli sobie wzajemnie. Nie było miejsca na wzruszanie się, jakieś ważne tradycje, decorum... Chelsea właściwie nawet nie pamiętała kiedy płakała po raz ostatni, chyba w pierwszej czy drugiej klasie. Dlatego kiedy Kenneth wyraził zadowolenie dotyczące tego skromnego prezentu, Chelsea machnęła ręką nieco umniejszając temu swojemu osiągnięciu.
Oj tam, nie przesadzaj, to tylko takie zdjęcie — powiedziała, kiedy nagle znalazła się w uścisku Puchona. Odwzajemniła go chwilowo, a po chwili już znowu stała i spoglądała na niego niezręcznie. Jej instynkt podpowiadał jej, żeby sprzedać mu kuksańca w ramię i powiedzieć coś głupiego, ale jej nowoodkryta chęć bycia chociaż odrobinę normalną brała górę. Przed nią była długa droga, ale chęć spędzania czasu z Kennym była silniejsza niż jej stare patologiczne nawyki. Słysząc, że on nic dla niej nie ma, od razu pokręciła głową chcąc dać mu do zrozumienia, że nie ma nawet o czym mówić. — Hej, to nic, w końcu to nic wielkiego. Poza tym ja nie obchodzę świąt jakoś hucznie. Fajnie, że się spotykamy — rzekła, wzruszając ramionami, a potem uśmiechnęła się i od razu odezwała się: — Widzisz, pierwszy uśmiech, już działasz w tym kierunku. Usiądziemy? — Zapytała, a kiedy usiedli przy najbliższym stoliku, Chelsea rozejrzała się dookoła po zebranym w namiocie tłumie. Uczniowie z pobliskiego Hogwartu mieszali się z mieszkańcami magicznej wioski i czarodziejami z różnych części kraju, którzy zjechali tutaj wspólnie świętować właściwie co... zimę? Po chwili wróciła wzrokiem do Puchona.
Jak spędziłeś święta i przerwę świąteczną? Odpocząłeś trochę? — Zapytała, wspominając to, jak nudna była przerwa świąteczna w Hogwarcie. W szkole brakowało jej przede wszystkim jej ulubionego zajęcia z dni, zanim dowiedziała się, że jest czarownicą, a mianowicie oglądania telewizji. Gdy tak siedziała w szkole z Dazem przez ostatnie kilka dni, brakowało jej tego jeszcze bardziej. — Powiedz mi, że gdziekolwiek spędzałeś święta, mieli telewizor. Po świętach było tak nudno w szkole, że miałam ochotę złapać pociąg do Londynu, podejść do pierwszego lepszego domu na parterze i zacząć oglądać świąteczną telewizję przez okno. Nawet telezakupy by się nadały, cokolwiek — powiedziała, a potem zaśmiała się. Po tych słowach spuściła wzrok na swój grzaniec, zastanawiając się, czy aby jej tęsknota za tą mugolką rozrywką nie była zbyt prosta. W końcu mieli cały świat magii na wyciągnięcie ręki, a ona wspominała o pudle z ekranem, w którym puszczali w kółko jakieś obrazy. To tylko świadczyło o tym, że Chelsea nie była tak dobrze zintegrowana ze światem czarodziejów jak pozostałe dzieci mugoli w szkole.
Nie tęsknisz czasami za starym życiem? No wiesz, przed Hogwartem? — Zapytała.

Re: Stoliki

: 08 sty 2024, 17:56
autor: Kenneth Lambourne
Zmrużył oczy, zdecydowanie nie zgadzając się z tym, co gadała Chelsea. Jej prezent sprawił, że dostał nie lada rumieńców i teraz stwierdził w duchu, że chyba za mało o niej wie... A powinien i chce wiedzieć więcej. Wytknął ją wesoło palcem, kiwając głową. Tak, ten jej uśmiech był bardzo na miejscu i chciałby go widzieć częściej. Przynajmniej póki Daza nie ma w okolicy, a pomyślawszy o bracie Puchonki, momentalnie rozejrzał się wokoło.
Parsknąwszy krótko śmiechem i spojrzawszy na pannę Cox znad kubka z parującym grzańcem, Kenneth odezwał się wesoło:
- U Rayów. I gdyby nie oni to bym pewnie był został w zamku - teraz nie widziałby problemu, żeby zamulać z Chelsea, skoro ona zostawała na miejscu. Wcześniej jednak zapowiedział się mamie Mańki i Monty'ego i nie miałby serca odmawiać jej swojego miejsca przy stole. No cóż, był jej ulubieńcem, chociaż z jej łona nie wyszedł. Lambourne spędził święta w domu rodziny swoich najlepszych przyjaciół. To był zupełnie inny świat niż ten, do którego był przyzwyczajony u siebie. Dom był ogromny, zdobiony po brzegi, a na stole panowały przepyszne potrawy i pyszne ciasta. Rudy czuł się jak w raju, z dala od swojego zimnego domu jednorodzinnego i problemów dnia codziennego.
- Nie pierwszy raz u nich byłem. Tam zawsze mnie mile witają i dają takie, wiesz, poczucie, że jest się częścią tego świątecznego świętowania, gwaru, śpiewania - Ken zbyt często nie mówił o swojej rodzinie. Nie był tam mile widziany, nie czuł się dobrze. Co innego Rayowie. Zajmowali się nim, rozmawiali z nim i dbali o to, żeby niczego mu nie brakowało. Kenneth dobrze czuł się w ich towarzystwie i doceniał ich gościnność.
- Rayowie to mugolaki. Oczywiście, że mają telewizor. I projektor. I playstation, chociaż pierwszy raz grałem w to i nie do końca mi pasują pady. Głupi sprzęt. Nie to, co miotły - rudy Puchon znany był ze swojej miłości do Quidditcha i chociaż był zdecydowanie niżej, niż wielu szkolnych zawodników, chyba nadrabiał lojalnością i motywowaniem swojej domowej drużyny do działania. To był świetny kapitan i nie bez powodu poruszył go prezent od Chels.
Spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem. Nie spodziewał się, że ta tematyka w ogóle wejdzie w rozmowę pt. "Stare życie". Na moment zapatrzył się w swój kubek z grzańcem, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czy tęsknił za swoim dawnym życiem? Przecież teraz miał nowe przyjaźnie, nowe zainteresowania. Czuł się tutaj, jako część jakiejś większej jedności. Wszystko działało tak, jak powinno, a w szkolnych murach był bardziej sobą, niż kiedykolwiek w rodzinnych progach. Ale czy to oznaczało, że zapomniał o swoim poprzednim życiu? Po chwili wahania Kenneth spojrzał na Chelsea i z uśmiechem powiedział:
- Wiesz, czasami mam jakiś taki sentyment... Nostalgię za pewnymi momentami z przeszłości, ale nie żałuję tego, że jestem magiczny. Od czasu gdy trafiłem do Hogwartu, poznałem dużo wspaniałych ludzi i zacząłem mieć wrażenie, że to jest moje prawdziwe miejsce - zmarszczył śmiesznie nos, uśmiechając się jednak ostatecznie do swojej rozmówczyni-pseudo-Helgi. Przyjrzał się jej uważniej, jakby szukając czegoś, co by mu wytłumaczyło takie niebanalne tematy. - Oczywiście, tęsknię za pewnymi mugolskimi rzeczami, ale także doceniam to, co mam teraz. I jak mnie tutaj traktują... Lepiej. Lepiej, niż w domu - zakończył nieco smutnym wyrażeniem, ale jego mina mówiła, że nie denerwował się na swoje korzenie. Już się z tym pogodził, że w domu nie czuje się tak, jak powinien. Może stąd święta u Rayów były dla niego wybawieniem.
- A Ty? Kiedykolwiek tęsknisz za swoim poprzednim życiem? Takim bez magii - zapytał z zaciekawieniem. To było dla niego ważne. Chciał lepiej poznać Chelsea. - Wiesz, że to normalne, żeby czuć się zakłopotanym wśród wszystkich... Pogrzanych Krukonów i innych kujonów - uniósł jednoznacznie brwi. Nie musiała być idealna, wycackana, perfekcyjna. Nie było nic złego w byciu... Po prostu normalnym. Nawet w świecie magii.

Re: Stoliki

: 10 sty 2024, 22:31
autor: Chelsea Cox
Chelsea dopiero teraz zorientowała się, że właściwe to nie miała pojęcia skąd pochodził Kenneth ani jaka była jego sytuacja rodzinna. Wiedziała, że tak samo jak ona i Dax jest z rodziny mugolskiej, dlatego też przez lata spędzone w Hogwarcie trzymali się z nim mniej lub bardziej, bo przez te podobieństwa nie dało się inaczej. Gawiedź uczniowska (a raczej dzieci czarodziejów) kategoryzowała Kennetha, Rayów i Coxów w kategorii dzieci mugoli, chociaż ich wychowanie nie mogło być bardziej odmienne niż na przykład to, którego doświadczyli Rayowie. Ale w jej mniemaniu czarodzieje byli ograniczeni trochę w ten sposób jeśli chodzi o ich wiedzę o mugolach i ich społeczeństwie. Dla nich dziecko mugoli było dzieckiem mugoli. Słysząc jego słowa na temat tego, że gdyby nie święta u Rayów to zostałby w domu, uniosła lekko brwi ku górze.
Dlaczego? Niezbyt ciekawa sytuacja rodzinna? — Zapytała z ciekawości, nie chcąc być wścibska, ale czuła, że mogą tutaj mieć ze sobą trochę wspólnego. — Ja i Dax też nie jeździmy na święta ani na wakacje. No ale święta u nadzianych Rayów? No, no. Pewnie dostałeś jakieś drogie prezenty — powiedziała entuzjastycznym tonem, unosząc brwi w zachęcającym geście.
Wysłuchała jego wywodów na temat jego podejścia do starego, mugolskiego życia i tego, jak dobrze odnajdował się w świecie czarodziejów. Uśmiechnęła się blado. Wszyscy zdawali się odnajdować w tej nieco szalonej rzeczywistości czarodziejów, inne dzieci mugoli także rozkwitały w Hogwarcie, ale Chelsea nie mogła pozbyć się uczucia, że ona i jej brat tutaj nie pasują. Panna Cox nadal miała w sobie mugolską mentalność, a kiedy wracali na wakacje do Londynu błąkała się po mugolskich częściach miasta jeżdżąc metrem i chodząc do sklepów z elektroniką i innymi rzeczami, które nie były częścią świata czarodziejów.
Czy ja wiem, czy tęsknię? Chyba lepsze słowa to takie, że nawet po tych siedmiu latach czuję, że się tutaj nie odnajduję. I mój brat też nie, zupełnie jakbyśmy tutaj nie pasowali— powiedziała, biorąc łyka grzańca i wzruszając ramionami jakby ta kwestia wcale nie ciążyła jej na żołądku od czasu kiedy zaczęła ostatnią klasę. — Do dzisiaj czasami jak rzucam jakieś zaklęcie to łapię się na tym, że jestem zdziwiona, że to nadal działa. Czasami mam takie głupie wrażenie, że któregoś dnia się obudzę rano, psychotropy wreszcie kopną, a ja zorientuję się, że obudziłam się w psychiatryku — powiedziała parskając śmiechem. Potem machnęła ręką. Chyba po prostu te myśli nachodziły ją ze zdwojoną siłą, bo zbliżał się koniec szkoły, a ona musiała podjąć decyzję: zostać pełnoprawnym członkiem społeczności czarodziejskiej czy wracać i żyć wśród mugoli w Manchesterze albo innym miejscu na świecie.
Dlatego gdyby faktycznie się okazało, że jesteśmy spokrewnieni z sam wiesz kim, to może to wszystko nabrałoby większego sensu i jakoś potwierdziło, że jesteśmy tutaj nie przez przypadek. Nie wiem sama... A jak idzie postęp nad portretem Helgi? — Zapytała jeszcze, a potem podrapała się po policzku w zastanowieniu. — To mógłby być Twój ślad pozostawiony w szkole dla przyszłych pokoleń, coś przez co by Cię ludzie w szkole pamiętali. Takie osobiste osiągnięcie na rzecz szkoły. Ja zostawię tylko po sobie dziury w ścianach i bazgroły na szkolnych ławkach w klasach — dodała ze śmiechem.

Re: Stoliki

: 11 sty 2024, 14:27
autor: Kenneth Lambourne
Uśmiechnąwszy się krótko pod nosem, kiwnął głową na słowo "nieciekawa", a potem sapnął wesoło z uwagi Chelsea na temat świąt u Rayów. Jej entuzjazm i ciekawość sprawiły, że poczuł się trochę bardziej otwarty na dzielenie się tym, czego właściwie nigdy wcześniej wybitnie nie musiał dotykać w szkole. Mugole? Lepiej przecież mówić o tym, co magiczne. Ale w końcu ktoś zwracał uwagę na jego życie poza murami Hogwartu, a to było dla niego dość nowe i przyjemne uczucie, chociaż nie było czego za bardzo wspominać.
- No cóż, co do prezentów... Rayowie nie skąpią, to pewne. Ale dla mnie najważniejsze są te chwile spędzone razem, ta atmosfera, którą tam tworzą. To zupełnie inny świat niż ten, który znam od dziecka - wyznał szczerym tonem, przypominając sobie chwilę świąt spędzonych w towarzystwie swojej familii. Kenneth spojrzał neutralnym wzrokiem w oczy swojej urokliwej towarzyszki. - Powiedzmy, że bycie magicznym w mugolskiej rodzinie, która kategorycznie nie akceptuje Ciebie przed tym niusem nie sprawia, że pałają do Ciebie miłością. Ani rodzice, ani rodzeństwo - nie lubił narzekać, ale zdecydowanie nie miał wsparcia w domu. Uwielbiał mugoli i mugolskie sprawy, ale tak samo magicznych i magiczne kwestie. Tutaj jednak, w szkole, czuł się po prostu lepiej, niż w domu. Rayowie zmienili oblicze jego świąt któryś raz i był im wyjątkowo wdzięczny. Nawet bez prezentów by był. - Ale jak mówisz, że i Ty z bratem nie jeździcie na święta, to chyba też macie swoje powody - uniósł nieco pytająco brwi, bo chociaż nieco więcej może wiedział o jej pochodzeniu, niż ona o jego korzeniach to po prawdzie wnikliwiej rozmawiali dopiero teraz.
- A chcesz kontynuować dalej życie, hmmmm, w społeczeństwie magicznym? Czy wolisz wrócić do tego, co znasz dłużej? - może to by było dla niej w jakiś sposób sensowne? I dla jej brata. Zamknąć edukację i wrócić do mugolskich ulic, swobody. Tylko czy to będzie się trzymało? Czy poradzą sobie tam, skoro weszli teraz w świat magii?
Zainteresowanie Chelsea tematyką życia w świecie czarodziejów skłoniło go do nieco poważniejszych refleksji. Westchnął lekko, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Upił łyka grzańca, a w końcu oparł podbródek na dłoni, wbijając łokieć w blat stolika, przy którym siedzieli. Wokoło było gwarno, ale... Dobrze mu było. Z nią.
- Rozumiem, co mówisz. To nie zawsze jest łatwe. Czasem czuję się jak ryba na suchym lądzie, ale z drugiej strony, Hogwart stał się dla mnie domem, a wy wszyscy jak druga rodzina. Wszystko ma swoje plusy i minusy, prawda? - przyjrzał się Puchonce nieco mocniej. Wyciągnął wolną dłoń i roztarł kroplę grzańca, która świeciła na jej podbródku. Uśmiechnął się przy tym zawadiacko.
- Postępy idą dobrze. Mam już pewien pomysł na kompozycję, ale to jeszcze trochę potrwa, zanim uda mi się uchwycić to, co mam w głowie i przekazać typowi, który to namaluje. Ale mam nadzieję, że to będzie coś, co przetrwa wiele lat i zostanie w Hogwarcie jako częściowo moje małe dziedzictwo. I nie, nie masz racji, bo poza bazgrołami i serduszkami wokoło mojego imienia na ławce od zielarstwa... - uniósł wymownie brwi, tak tak, widział, jak to dzióbała. - Będziesz jeszcze na zdjęciach drużynowych, ze mną obok. I Dazem - wywrócił oczami zawadiacko, bo gdzie ona tam i jej braciszek.
- Poza tym, nawet dziury w ścianach i bazgroły mają swoje miejsce w historii Hogwartu. W końcu to my, uczniowie, tworzymy tę szkołę - wzruszył ramionami, po czym upił grzańca kolejnego łyka. Czknął krótko, nim znów się odezwał. - Chelsea... - zaczął, powolnie unosząc spojrzenie z kubka na panienkę Cox. - Serio Ci się podobam?

Re: Stoliki

: 11 sty 2024, 23:31
autor: Chelsea Cox
Chelsea machnęła ręką słysząc o tym, że u Kennetha i u nich były podobne problemy rodzinne. Nie chciała wprowadzać jeszcze bardziej depresyjnego nastroju tym swoim gadaniem o rozpamiętywaniem życia sprzed Hogwartu, więc postanowiła podsumować cały ten wywód o rodzinie dość zdawkowo.
Ja i Dax nie mamy kontaktu z rodziną od kilku lat. Czasami odwiedzamy tylko naszego starszego brata, ale to też rzadko — powiedziała, postanawiając nie wchodzić już w szczegóły, że odwiedzają starszego brata Tylera w więzieniu pod Manchesterem, gdzie odbywał kilkuletni wyrok za rozboje na stadionie podczas meczu Manchester United kontra Manchester City. Rodzina Cox była oczywiście zawziętymi fanami tego pierwszego.
Wiesz co, jeszcze nie wiem. Do tej pory zawsze myślałam, że łatwiej będzie wrócić, ale teraz zakolegowaliśmy się z większą ilością ludzi i może wcale nie będzie tak źle, żeby tutaj jednak zostać — odparła mu, wzruszając ramionami. Na myśli oczywiście miała jego osobę. Do tej pory byli z Dazem tylko we dwójkę, teraz ich grono znajomych powiększało się. Kto wie, może jak znormalnieją to zostaną normalnymi, pełnoprawnymi członkami społeczności magicznej. — Oczywiście jeśli znajdziemy tutaj coś do roboty dla siebie i uda nam się w ogóle skończyć szkołę — dodała nieco ciszej, odchrząkując w niezręcznym geście. Na szczęście Rudy przyszedł jej na ratunek zmieniając temat, a kiedy wytarł z jej brody kroplę grzańca, zaczerwieniła się aż po uszy i spuściła na moment wzrok zakłopotana. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś odwzajemniał jej sympatię.
No to chyba musisz się pospieszyć, do końca roku zostało niecałe sześć miesięcy — odpowiedziała mu z uśmiechem i upiła kolejny łyk grzańca. Słysząc jego słowa na temat serduszek i klasie zielarstwa i pytanie o to, czy naprawdę jej się podoba, uśmiechnęła się pod nosem i westchnęła. Chelsea nie była zbyt dobra w takie wyznania, ale była postawiona pod ścianą, więc nie mogła uniknąć odpowiedzi. — Przecież inaczej bym Cię nie zapraszała na te wszystkie spotkania w Hogsmeade i tak dalej. I na pewno odpuściłabym sobie po pierwszej odmowie gdybyś mi się nie podobał— odparła, unikając początkowo jego wzroku, ale potem ich spojrzenia się spotkały. Nie było dokąd uciec, musiała kontynuować temat. — Czyżbyś nie był przyzwyczajony do uwagi ze strony dziewczyn? Przecież okrzyknięty przez gazetkę szkolną najlepszym singlem nowego roku szkolnego musiałeś zwrócić na siebie uwagę niejednej dziewczyny — powiedziała pewnym siebie głosem, świdrując go wzrokiem. Wtedy przypomniała jej się impreza we Wrzeszczącej Chacie i gra w prawda czy wyzwanie, z której Chelsea wywnioskowała, że Rudy prawdopodobnie mógł być nadal nieskalany kobiecym dotykiem. Trochę ją to dziwiło, w końcu był kapitanem drużyny i całkiem popularnym chłopakiem w Hufflepuffie. Nie zdziwiłaby się nawet gdyby przyciągał uwagę nie tylko dziewczyn, ale też chłopców, jak na przykład Daja chińskiego sprzedawcy jaj, który zawsze się kręcił koło Kena.

Re: Stoliki

: 13 sty 2024, 20:10
autor: Kenneth Lambourne
Rudy skinął zrozumieniem na słowa Chelsea dotyczące kontaktu z rodziną. Nie chciał zagłębiać się w szczegóły, w końcu każdy miał swoje własne historie i tajemnice z przeszłości... Ale i to miejsce oraz aura wokoło, no cóż, mieli dobrze spędzić czas. Jeszcze będą możliwości na zamulanie przy piwku i opowiadanie, jak to rodzice coś im zrobili, albo rodzeństwo Kennetha podpalało mu ciuchy.
- Czas pokaże, co dla was najlepsze - stwierdził, przyglądając się dziewczynie wyraźnie empatycznym spojrzeniem. - Wiesz doskonale, że w niektórych sprawach mogę Ci pomóc. Jakieś mini korki. Ogarniesz na PO czy Z i będzie pięknie. Z czego jesteś w tyle? - nie chciał powiedzieć, że Chels ma braki, ale może rzeczywiście okaże się, że będzie w stanie jej tak pomóc. Jeśli tylko będzie chciała.
Przechodząc do kolejnego tematu ich rozmowy, Kenneth uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem na słowa Chelsea o zaproszeniach na spotkania w Hogsmeade. Tak je odrzucał, tak je hamował, a teraz proszę, sam ją wyciągał dalej.
- Miło mi to słyszeć... A co do tej gazetki szkolnej... Cóż, to była chyba tylko troszkę przesadzona reklama - odpowiedział, próbując przejść dość nonszalancko nad tym tematem. Jednak pytanie Chelsea o uwagę ze strony dziewczyn spowodowało, że spojrzał na nią z pewnym zdziwieniem.
- Nie, to nie o to chodzi. Po prostu... - zaczął, próbując znaleźć odpowiednie słowa. - Oczywiście, przyzwyczaiłem się do pewnej uwagi, ale zawsze byłem bardziej skupiony na miotłach - sapnął nieporadnie na koniec, marszcząc brwi i spoglądając z góry na grzańca, którego jednoznacznie ubywało z jego kubka. I jej także. Łyknął kolejnego gula, w końcu wzruszając ramionami i szczerze, choć krzywiąc się przy tym niepewnie i rzucając śmiesznie ulotnymi uśmieszkami, odezwał się. Jednocześnie spojrzał na Coxównę, dosłownie próbując nie zrazić się jakąkolwiek jej reakcją. Sam nie wiedział, czego chciał, czego się winien spodziewać.
- Chelsea, to dla mnie... Nowe. To coś, co się tu między nami dzieje - poruszył palcami w powietrzu, sugerując coś między nim a nią. - Ale chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna, a to, co czuję, jest... No na serio - wyznał, szarpiąc nerwowo rękaw kurtki wolną od grzańca dłonią. - Nie jestem dobry w te klocki, ale no, jakieś doświadczenie mam, ale nie takie, jak Twój brat - Kenneth zdecydowanie nie przeprowadzał tak poważnych gadek z dziewczętami, ale starał się bardzo, żeby nie być cringe'owy i nadmiernie narzucający się. Nie wiedział, w którym momencie jego faza na Helgę zmieniła się w fazę na Chels, ale cieszył się, że miało to miejsce.