Strona 1 z 1

Pełnie Richarda B. et cetera

: 29 sty 2024, 17:12
autor: Richard Baizen
*** pełnia koniec stycznia 24 ***


Nic nie wskazywało na to, że pełnia wilczego księżyca nie mogła przebiec normalnie. Nie było opcji, żeby coś się odwaliło, skoro Baizen uzyskał pilną sowę z informacją, że jego matka zaczyna zdrowieć. Ulgę, jaką odczuł, mógłby przyrównać jedynie do wybudzenia się Castellani, gdy sądził, że jest martwa. Nastroiło go to niebagatelnie, a nawet kilka razy uśmiechnął się pod nosem, ogarniając się w znużeniu przed pełnią. Ostatnie dni nie sypiał dobrze i martwił się nieco, że jego przyjmowanie tojadu, mieszanego po złości swojemu sercu i głowie z amortencją... Że będzie mało pomocne. Wypicie eliksiru wiggenowego sprawiło jedynie, że skrzywił się, bo smak specyfiku był, jak zwykle, beznadziejny. Spojrzał po sobie, poszukując efektów, jakiegoś ogarnięcia swojej głowy, a tu kompletnie nic nie nadchodziło. Jakby magia tej mieszanki już na niego nie wpływała, albo nie tak mocno. Sapnął jedynie nieporadnie. Nic więcej na to, jak się średnio czuł nie mógł zaradzić. Standardowe zmęczenie i pobudzenie jednocześnie przed pełnią nie pozwalało na pełną regenerację, trzeba poczekać tych kilka kolejnych godzin.
Jak przez większość ostatnich miesięcy, zadecydował o tym, że pójdzie sam w pełnię w teren. Przepatroluje kilka hektarów z dala od Zakazanego Lasu, oddali się od Hogsmeade. Tak. Tak zrobi. Wyszedł pod osłoną ciemności z akademika, żeby się powolnie oddalić tam, gdzie bezpiecznie mógłby zostawić rzeczy. Wciąż był skołowany ostatnimi tygodniami. Mijały mu bez większego ładu i składu kolejne dni, zaliczenia wprawdzie przechodził z lekkimi trudnościami, ale dumy z ocen nie było. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Rozmowa z Sharp upewniła go w tym, że się za bardzo znów biczuje. Przecież wszystko mniej lub bardziej rozgromi czas. Kiedyś... Przejdzie mu. To wszystko, co mógłby okleić karteczką z napisem "przeszłość". Zastanawiał się czy wszczepienie pamięci do myślodsiewni by było pomocne, albo zbieranie co niektórych doświadczeń w jakiejś piwniczce w domu rodzinnym, ale nie wierzył swoim psubratom z grupy ojca, że przypadkiem ktoś mu tego skarbu nie dorwie, nie przejrzy, nie będzie wyśmiewać. Odpuścił ten pomysł, zrzucając wszystko na barki swojego ciężaru, któremu da radę.
Przemiana przyszła nagle. Rzadko kiedy Richard nie zdążyłby schować swoich rzeczy pod ściółką leśną jednego z większych drzew, a teraz nawet nie udało mu się zdjąć koszulki. Dobrze, że chociaż buty były całe. Kuląc się w bólu zmian, jakie przetaczały się agresywną falą przez jego ciało, zagryzał szczęki tak mocno, że dziąsła szybko zaczęły mu krwawić. Warczał gardłowo, zwierzęcym basem dając znać zwierzynie wokoło, że to ostatnie szanse na ucieczkę sprzed jego pazurów. Nie chciał wyć i bardzo usilnie się przed tym wzbraniał, wiedząc doskonale, jak bardzo wyczuleni na wilkołacze znaki są teraz magiczni i nie tylko. Nawet mugolskie wioski opowiadały o gigantycznych wilczych kreaturach, które pożerały ich owce i inne bydło. Wprawdzie Baizen dawno nie miał na koncie takiego mięsa, ale po przemianie byłby to zdecydowanie lepszy cel polowania, niż ludzie. Od nich stronił mocno, żeby nie powiedzieć, że się absolutnie wystrzegał dźwięków czarodziejów. Mądry wilkołak po szkodzie.
Ile czasu minęło, gdy nagle wszystko zaczęło lecieć na łeb na szyję? Kilka godzin, w czasie których Richard patrolował w znany sobie sposób tereny, których wcześniej nie miał możliwości badać. Pełno nowych zapachów, frajda, jakby co najmniej obudził się w nim szczeniaczek. Może to jakaś dziwna paranoja po amortencji albo inne licho, ale zdecydowanie opuścił gardę uwagi. Jego uszy strzygły zawadiacko, gdy wąchał trawkę na pieprzonej łące. Tak. Richard Baizen na łące, pośród mrocznych kwiatków i zielonych listków, niuchający ślad łani, którą na którą chciał zapolować. Nietypowy dźwięk świstu dopadł go dopiero w momencie, gdy tylko odskoczenie z miejsca było możliwe. Nie było czasu się obracać, poszukiwać źródła zaklęcia, które buchnęło za sylwetką wilkołaka ogniem. Położył uszy po sobie, cofając się powolnie i rozglądając jednocześnie za zagrożeniem, ale nim zadecydował o poważnym kierunku ucieczki, kolejne zaklęcie sprawiło, że musiał na nowo się cofać. Wyprowadzony na znaczną odległość z uroczej łączki klątwami i częściowo ogłuszony przez nieznanego przeciwnika, w końcu wpadł w sidła. Wielkie magiczne sidła, przeznaczone specjalnie dla wilkołaków. Skowyt, jaki wydarł się z jego gardła mógłby naprawdę wybudzić zmarłych ze snu. Przeraźliwy, zdradzający ból, jakiego dawno nie czuł. Jego łapa wiła się nieporadnie pod naciskiem ostrych kolców, jakie się w nią wbijały na wysokości achillesa, a sierść kleiła się szybko od krwi. Richard rozglądał się bezradnie, poszukując możliwości ucieczki. Ale jak, skoro w chwilę potem kolejne uderzenia zaklęć sprawiły, że chłopak w wilczej postaci opadł totalnie na klatkę, przyszpilony specjalnie wzmacnianymi magią siatkami. Ktoś polował, skoro był tak przygotowany. W chaosie myśli Baizen wpadł na pomysł, że może to pieprzony Greyback? A może Fyodorova? Tyle się działo w ostatnich tygodniach w jego życiu, tyle stresu wokoło świąt przez smoczą ospę w rodzinie, że wyparł pewne sytuacje, które opisywał Prorok.
Cichy warkot, po którym zaskomlał bezradnie i znów wyszczerzył kły, poprzedzał to, że jego oczom ukazało się kilka sylwetek. Kilka niewiele nieznaczących osób, ale o charakterystycznych ubraniach dla nikogo, kto miałby go dziwić w tym miejscu. A jednak nie przewidział banalnego kłusownictwa. Obrona przed czarną magią i orientacja w terenie zawodziły Baizena, jak nic innego. Gdyby tylko był bardziej uważny, widziałby, jak daleko wybrał się za Hogwart. Poza wszelkie najbliższe doliny, blisko kilku osad, małych miasteczek, które znane były z mało przychylnych wilkołakom historii. Ktoś... Kiedyś... Zabił kogoś... I teraz oni tępili wszystko, co wilkołacze w ich okolicy. Nie wychodzili daleko za swoje tereny. Ale byli na nich bezwzględni. Skoro jednorożce zniknęły na dłużej, czemu nie wilkołaki teraz? Na ich halach nie będzie żadnego wilkołaka. Po ich trupie. Richard starał się wyglądać groźnie i poruszać się pod napiętą siatką, która z kilku stron dociskała magicznymi zaklęciami jego wilcze ciało do ziemi. Krew kapała mu z nieustannie ranionej nogi, a obite urokami mięśnie przestawały odpowiadać na jego próby poruszenia się. Czuł, że wokoło jest jeszcze inny zapach wilkołaka, ale nikogo nie widział przed sobą ani wokoło. Skupił się więc na sobie. I może chwałę trzeba oddać zachłanności tego niewielkiego skrawka społeczeństwa magicznego, bo gdyby nie to, że polowali sobie i łapali więcej, niż jedynie wilkołaki to możliwe, że tego tutaj studenta więcej nikt by nie widział w szkole ani poza nią.
Centaury? Wpadł w ich legowisko uciekając? Nie wiedział, czy już mu amortencja wyżarła szare komórki, ale zdecydowanie jeszcze nie oślepł. Może tak długo ciągnęła się mu chwila oczekiwania na ostateczną klątwę, jaka skończy jego żywot, albo po prostu nie ogarnął, jak czas nagle przyspieszył. Stado centaurów, nieduże, przebiegło przez zbiorowisko, taranując na swojej drodze kłusowników, strzelając do nich z perfekcyjnie wymierzonych strzał i potykając się o wszelkie ich znajdźki, jakie pojawiły się w kilka minut od rozbicia osób, które nakładały zaklęcia kamuflujące na zdobycze, klatki i inne ich rzeczy. W tym pojawiła się klatka z małym źrebięciem centaura. Pół-dziewczynka, pół-źrebię, płakała przeraźliwie, próbując wydostać się ze swojego więzienia, ale dopiero pojawienie się dorosłych osobników sprawiło, że chwilę później ich młode było wolne. Centaury jednak nie zostawiły połapanych kugucharów, puffków czy innych stworzeń. Ba, nawet Richardowi pomogły, pierw upewniając się wyraźnie, że ich rozumie i że nie zaatakuje nikogo. Baizen karnie skomlał, wskazując za sobą na coś, co go teraz najbardziej bolało. Z magiczną pułapką by sobie nie poradził samodzielnie, ale z pomocą, jaka nadeszła z nieplanowanego kierunku, w końcu był znów wolny.
Nie czekał długo na to, czy przeciwnicy się przegrupują. Dzięki obrażeniom poruszał się wolniej, ale oddalał się z miejsca zdarzenia. Bezradnie wspierał się o kilka kolejnych drzew, mając niemałą trudność w utrzymaniu się na trzech łapach. Był słaby, a kilka uroków, jakie w niego się wbiły, nie były delikatne. Łapa nie była jedynym elementem, jaki był zraniony i bolał go. Nie czuł już drugiego wilkołaka, ale był przekonany, że tam jeszcze przez chwilę była dodatkowa osoba. Na ten moment myślał już jedynie o poruszaniu się w stronę "swoich terenów". Głupi, jak mógł się tak oddalić, tak zgubić. Sharp by się uśmiała, słysząc, że się na serio zagubił. Bez mapy. Może ona wykrakała to i zamiast na aurora powinna na wróżkę pójść. Powie jej to, na pewno jej powie. Ale pierw odpocznie. Musi, bo ogarniała go coraz to większa słabość i senność.
Aż nagle, znów mu się drobne przestały zgadzać. Ogłuszony w tył głowy, usłyszał jeszcze ryk, padł i nie miał już nic do gadania, gdy troll leśny rzucił nim na kilkadziesiąt metrów dalej. Świetnie. Po prostu świetnie.