Strona 1 z 1
Sanne i Benedict
: 17 lut 2024, 0:09
autor: Sanne van Rijn
Połowa sierpnia. Amsterdam. Apartament na najwyższym piętrze w najbardziej prestiżowym hotelu w całym mieście.
Była końcówka wakacji, a Sanne nadal nie dowierzała jak jej letnia rutyna została wywrócona do góry nogami. Kończąc szkołę i wsiadając do Hogwarts Express nawet nie liczyła na to, że w jej życiu pojawi się coś tak nieoczekiwanego. Sądziła, że spędzi tą ciepłą porę roku jak zawsze. Z Femke na sączeniu drinków, polepszaniu opalenizny leżąc na pięknym, żółciutkim piasku, kąpiąc się w Morzu Północnym, flirtując z chłopcami, przechadzającymi się przed ich nosami w prawie pełnej okazałości. Uwielbiała ten czas. Wakacje oznaczały dla niej nie tylko niewinną, nastoletnią zabawę, ale także możliwość spędzenia wspaniałych chwil z rodziną, którą bardzo kochała i straszliwie tęskniła podczas pobytu w szkole. Co prawda siostrę miała pod bokiem, lecz obowiązki towarzyskie i szkolne często uniemożliwiały im spędzanie ze sobą każdej wolnej chwili.
Jak to w prawdziwym życiu, Sanne wraz z siostrą były również przymuszane do spełniania pewnych obowiązków rodzinnych. Poza pomocą w domu, oczekiwano od nich również pojawiania się na wszelkich rodzinnych spędach, organizowanych przez amsterdamską, czarodziejską socjetę. W związku z tym, iż rodzice bliźniaczek pracowali w tamtejszym Ministerstwie Magii otrzymywali zaproszenia na każde takie nudne wydarzenie. Oczywiście Tess i Daan pojawiali się na wszystkich, a Femme i Sanne razem z nimi. Czwórka wspaniałych okazów klasy średniej ku uciesze najbogatszych czarodziejów na świecie. W tym roku jednak było inaczej. To lato miało oznaczać dla młodej panienki porę kobiecego przebudzenia. W końcu doczekała się tej chwili, którą intensywnie afirmowała od kilku dobrych miesięcy.
Dotarła na miejsce. Przez ostatnie dwa tygodnie bywała tu co kilka dni. Znała już każdą drogę wiodącą do tego miejsca. Trafiłaby tu z zasłoniętymi oczami. Zadarła swój kształtny nosek do góry i powiodła spojrzeniem od podstawy budynku, aż do samej góry, zawieszając spojrzenie na ostatnim piętrze. Z tej perspektywy nie było choćby cienia szans na dostrzeżenie co się działo wewnątrz dokładnie tego apartamentu. I niech tak pozostanie. - Pomyślała, a szeroki uśmiech rozlał się na jej pełnych wargach, przyozdobionych malinową szminką. Poczuła jak ciepła bryza przyjemnie owiewa jej odsłonięte nogi, które równie delikatnie łaskotał materiał jej letniej sukienki. Głęboko, nosem wciągnęła powietrze próbując opanować narastającą ekscytację, przygładziła sukienkę i włosy rozwiane przez wiatr. Ruszyła w stronę budynku, czując się jak w transie. Od przekroczenia progu tej budowli, a zwłaszcza tego jednego pokoju stawała się zupełnie inną osobą. I zaczynała ją lubić coraz bardziej...
Głośne ding oznajmiło jej, że za chwilę będzie odkrywała siebie na nowo. Od dwóch tygodni czuła się jakby była pustą, wyrwaną kartką ze środka dziennika. Każdy dzień zostawiał na niej kilka nowych zdań, zapisanych bez ładu w losowych miejscach. Słowa się przecinały, nachodziły na siebie lub były zupełnie od siebie oddalone, co skutecznie uniemożliwiało jej wyczytanie z tego kim się właściwie staje. Zawiesiła wzrok na swoim obliczu odbijającym się w krystalicznie czystym lustrze. Wodziła spojrzeniem po linii brązowych i bujnych włosów, aktualnie poplątanych przez wiatr, ładnie wyrzeźbionych policzkach i kształtnych ustach. Przeczesała palcem naturalnie ciemne i długie rzęsy, aby powieść palcem wzdłuż nosa, kończąc tę podróż na ustach, układając na nich palec w uciszającym geście. Ostatnie spojrzenie na Sanne posiadającą jeszcze resztki niewinności. Niespiesznie zaczęła rozpinać guziki sukienki, zza której wyłonił się biały koronkowy stanik, idealnie przylegający do jej niewielkich, aczkolwiek kształtnych piersi. Jej wyraz twarzy i spojrzenie momentalnie się zmieniły, była zadowolona z efektu, więc stanęła przed już tak dobrze jej znanymi drzwiami i zapukała dwa razy. Wyczekując na pojawienie się w nich Benedicta, lekko przygryzła wargę, zastanawiając się jak zareaguje na niespodziankę jaką dla niego przygotowała.
Re: Sanne i Benedict
: 18 lut 2024, 1:50
autor: Benedict Waldorf
Mija drugi tydzień mojego dwudniowego pobytu w Amsterdamie, na który namówił mnie ojciec. Nie chciałem tu być, ale byłem potrzebny na bal w holenderskim Ministerstwie Magii, jakby to było mi do czegokolwiek potrzebne. Jednak wiecznie goniłem o aprobatę świata, aprobatę mojego ojca, którego zdanie teoretycznie miałem daleko tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Teoretycznie. W praktyce chciałem być dobrym synem. Chodzący ideał, wzór do naśladowania, potomek roku. Miałem być osobą towarzyszącą, uścisnąć kilka przepoconych łap i zatańczyć kilka nieporadnych tańców z dziewczętami, które chciałyby zostać panią Waldorf. Niestety wakat pani Waldorf miał zostać zajęty na wieczność, przez moją lewą rękę więc cały świat się już spóźnił. Mimo to byłem tam, uśmiechałem się i opowiadałem anegdotki, które miały mi przykleić etykietę duszy towarzystwa. Zawsze starałem się to robić. Zawsze starałem się być duszą towarzystwa, choć tak naprawdę nie chciałem być w czyimkolwiek towarzystwie. Wieczór spisałem na permanentne straty, co jakiś czas dyskretnie zerkając na tarczę swojego wysłużonego zegarka, który dzielnie odliczał sekundy, które dzieliły mnie od wyjazdu z Holandii. Jednak jedno wymowne spojrzenie brązowo-zielonych tęczówek zmieniło wszystko.
Dlatego wciąż byłem w Amsterdamie. Rozgościłem się w najlepsze niczym księżniczka, w najwyższej wieży najdroższego hotelu w mieście i spędzałem czas w większości na obserwowaniu ruchu ulicznego przez niedorzecznie wielkie okna ciągnące się na całą wysokość ściany. Nie mogłem spać, bo błogosławieństwo spokojnego snu straciłem lata temu, kiedy jeden parszywy Cygan rzucił na mnie klątwę za nazwanie go brudasem. Język faktów średnio przyjmuje się w taborze, więc nie odwiedzam rodziny jeśli naprawdę nie muszę. Jak będą potrzebowali uzdrowiciela do potwierdzenia zgonu, to chętnie przyjadę. Inne wycieczki w tamte rejony mnie nie interesują. Jak mogę myśleć o innych wycieczkach, jak nie skończyłem jeszcze obecnej? Obecna wycieczka nie miała daty wyjazdu, bo te brązowo-zielone tęczówki ciągle do mnie wracały wraz ze swoją nastoletnią posiadaczką. Czy przeszkadzał mi jej wiek? Prawdopodobnie powinien, ale odkąd uczyniłem ją swoją, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli ktoś złapie mnie na grzechu pedofilii, to przynajmniej niech ma materiał na zapisanie pełnych akt.
Dlatego wciąż jestem w Amsterdamie. Przyklejony do szyby obserwuję, jak słońce chyli się ku zachodowi i wypatruję znajomej sylwetki, która lada moment powinna się pojawić w tej uliczce po prawej i dwa razy obejrzeć przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt na nią nie patrzy. Moje ciemne oczy szukały brązowowłosej niewiasty tak chętnie, a mój mózg jest tym tak pochłonięty, że trudno mi ocenić jak długo tak patrzę. Wiem za to, że kiedy ją widzę, podnoszę się z podłogi, żeby po raz piąty tego dnia umyć zęby. Kończę je myć, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Wycieram jeszcze twarz w ręcznik, patrząc jednocześnie na swoje odbicie i testuję w nim uśmiech numer pięć. Zadowolony z efektu idę do drzwi i widzę ją. Odsłonięte nogi, letnia sukienka, w której rozpięła guziki, żeby zaprezentować mi cienką białą koronkę okalającą jej kształtne piersi. Najbardziej jednak cieszy mnie widok jej brązowo-zielonych tęczówek, które powoli pożerała czerń źrenicy.
- Dobry wieczór - słyszę swój głos obleczony w amerykański akcent, który pielęgnuję pomimo lat spędzonych na Wyspach. Uśmiecham się do niej ze swego rodzaju czułością i robię jej miejsce, żeby weszła do środka. Ledwie wchodzi, a ja już zamykam drzwi i ją o te drzwi opieram, smakując jej kształtne usta. Moje dłonie są zachłanne, nie mogą się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, czy faktura skóry jej ud jest tak gładka jak ostatnio, więc jedna dłoń już to sprawdza, podczas gdy druga zaciska się powoli na jej łabędziej szyi. Była idealna. Była płótnem, na które mogłem przelać swoje wszystkie pragnienia.
- Jesteś piękna - to nie kłamstwo, to uwielbiany przeze mnie język faktów. A skoro o faktach mowa, to warto też zapytać rzeczowo i treściwie - Ile mamy czasu? - bo to dość istotna sprawa. Nieletnie czarownice miały to do siebie, że musiały znajdywać się w swoim własnym łóżku o określonej przez pełnoletnich czarodziejów (zwanych także rodzicami) porze. Nie chciałem, żeby wpadła w kłopoty, jeśli ja miałem być ich źródłem. Chciałem, tylko żeby przez chwilę pozwoliła mi zamienić siebie i ją w doznanie. Doznanie, które pozwoli mi na chwilę zapomnieć o tym kim tak naprawdę jestem.
Re: Sanne i Benedict
: 19 lut 2024, 18:19
autor: Sanne van Rijn
W momencie, gdy Benedict otworzył sezam do swojego skarbca rozkoszy, Sanne od razu poczuła znajomy i upajający zapach drogich perfum zmieszanych z proszkiem do prania. Przestąpiła przez próg i zanim cokolwiek zdążyła zrobić czy powiedzieć, zorientowała się, że mężczyzna przyciska ją do ściany a jego silne i pięknie skrojone dłonie błądzą po odkrytych częściach jej ciała. Nie mógł tego widzieć, bo chował twarz w tym miejscu gdzie szyja przechodziła w bark, ale uśmiechnęła się szeroko, wciąż z nutką niedowierzania tlącą się w okolicach jej żołądka. Okraszone malinową szminką, lekko rozchylone usta Holenderki niecierpliwie czekały, aż Waldorf do nich dotrze. I gdy to się stało odwzajemniła pocałunek z całą namiętnością jaką nosiła w sobie przez ostatnich kilka dni, które się nie widzieli. Jej dłonie automatycznie przykleiły się do jego ciała, z czego jedna smyrała go po karku, a druga błądziła po dolnej części pleców pod koszulką.
- Wystarczająco dużo. - Odrzekła enigmatycznie z zawadiackim uśmieszkiem i zwinnie się wywinęła z pułapki kończyn Bena, choć jedną złapała by pociągnąć go za sobą w głąb mieszkania wywijając tyłkiem tuż przed jego nosem. Już wiedziała naprawdę dużo o jego preferencjach, choć zdawała sobie też sprawę, że nadal wiele aspektów pozostawało pod przykryciem ciepłej i grubej pierzynki tajemniczości. Ta znacząco niewielka wiedza o tym osobniku wcale nie przeszkadzała jej, żeby czuć się w jego towarzystwie komfortowo i dalej otwierać się na nowe. Ba! Wręcz uważała się w tym momencie za szczęściarę.
- Tak się składa - puściła jego dłoń i odwróciła się do niego przodem by móc patrzyć mu prosto w oczy, nadal tyłem robiąc powolne kroki wgłąb apartamentu. - że aktualnie jestem w drodze do Rotterdamu. - Dokończyła wypowiedź rozpinając kilka kolejnych guzików sukienki. - Po co? Zapytasz... - Uśmiechnęła się zalotnie, rozpinając ją niepospiesznie do końca. Kontrolowała jego zachowanie, bacznie obserwowała reakcje by samej móc się odpowiednio dostosować i nauczyć odczytywać etapy żądzy. - Odwiedzam koleżankę, która nie istnieje. Mamy całą noc... Brzmi ciekawie? - Amerykanin łakomie oblizał usta i zagryzł dolną wargę, co Sanne widziała już tak wiele razy i była świadoma tego, że zaraz może nastąpić atak. Odrzuciła niewielką torebkę na pobliski mebel, w której bezpiecznie spoczywała jej niespodzianka. Na to miał jeszcze przyjść czas, a teraz po prostu już bez zbędnych ceregieli pozwoliła, aby sukienka sunęła się z jej ramion lądując na podłodze. Holenderka czuła, że teraz mogłaby zrobić z nim wszystko, stojąc przed nim jedynie w bieliźnie z białej koronki. Czytała to z jego prawie że czarnych oczu, które gdyby miały taką moc mogły by ją rozszarpać. Rosnący ucisk w podbrzuszu dawał o sobie znać coraz mocniej, dlatego przestała uciekać i się z nim droczyć, żeby w kolejnej sekundzie wskoczyć na niego, opleść go nogami w wąskim pasie i ponownie złączyć usta w bardziej łapczywym pocałunku niż na początku. Wyczekiwała na każde jego nowe poczynanie, aby z chęcią ulec wybranej przez niego drodze. Była gotowa na wszystko. Po to tutaj przyszła - by odkrywać, doznawać, krzyczeć, śmiać się, uwodzić i być uwodzoną.
Re: Sanne i Benedict
: 24 lut 2024, 16:22
autor: Benedict Waldorf
► Pokaż Spoiler
Wystarczająco dużo.
Dość odważna teza opuściła jej kształtne wargi, albowiem prawda była taka, że w chwili obecnej nie uważam, żebym dostał kiedykolwiek wystarczająco dużo czasu, żeby się nią w pełni nasycić. Dlatego mimowolnie uśmiecham się z rozbawieniem, gotów wyjaśnić jej swoją teorię dotyczącą wystarczającej ilości czasu, ale ona odsuwa się ode mnie, by chwycić mnie za dłoń. Moje brwi wędrują nieco wyżej i wyraźnie zaintrygowany idę za nią po tym niepotrzebnie wielkim pokoju hotelowym. Z salonu przechodzimy do równie wielkiej sypialni, ale nie ma to aktualnie żadnego znaczenia, bo jedyne, na co jestem w stanie patrzeć, to jej łakomy wzrok skierowany na mnie. Dlatego tak ją lubię. Ona nie jest ofiarą, a łowcą. To tak jak ja. Dlatego walczymy ze sobą o prowadzenie w tym układzie, choć tak naprawdę bardziej satysfakcjonuje nas walka niż ostateczna dominacja. Słuchałem, że jest w drodze do nieistniejącej koleżanki, dochodząc do wniosku, że nigdy nie mógłbym mieć dzieci. Ledwie kończą szesnaście lat i zamieniają się w kłamliwe szuje, które wciąż istnieją dzięki twoim dochodom. Nie potrzebuję pasożytów. Kwestię poznania miłej dziewczyny i spłodzenia masy miłych dzieci pozostawiłem swojemu młodszemu bratu. Sam zamierzam pieprzyć nastolatki do końca świata i jeden dzień dłużej. Każdy kolejny ruch Sanne tylko upewniał mnie w słuszności tego przekonania. Rozbierała się sama, chętnie, a każdy jej ruch był obietnicą dobrej zabawy. Nie oczekiwała, że padnę przed nią na kolana, składając deklaracje dotyczące przyszłości i wieczności. Nie oczekiwała, że spotkam się z jej rodzicami, żeby co niedzielę jeść z nimi niedoprawiony obiad i rozmawiać o polityce. Nie oczekiwała wspólnego mieszkania, które i tak sama udekoruje, bo kobiety mają zakrzywione spojrzenie na słowo "wspólne". Ona chciała przyjemności, dyskrecji i żeby to lato trwało w nieskończoność. Jak widać, mieliśmy wiele wspólnego.
Nagle dochodzę do wniosku, że moim ulubionym kolorem jest biały. Jej śnieżnobiała bielizna idealnie kontrastuje z jej lekko opalonym ciałem, które pokrywa się gęsią skórką, zapewne od rozkręconej do granic możliwości klimatyzacji, choć może też od emocji. Czuję swój własny język na dolnej wardze, którą przygryzam, zdradzając swoje nadmierne zainteresowanie. Nie zdążyłem jej powiedzieć, że noc wydaje się być odpowiednia, ale nie wystarczająca. W trakcie rosną pragnienia, w noc się ledwie napoję. Noc sprawi, że wejdzie mi w myśli i krwiobieg jeszcze bardziej. Potrzebowałbym co najmniej dwóch tygodni między jej nogami, żeby się nasycić. Do dyspozycji miałem jednak noc i zamierzałem ją należycie wykorzystać. I chciałem jej już to wszystko powiedzieć, dość szczerze i uczciwie, co nie zdarza mi się zbyt często, a już poczułem, jak na mnie wskakuje. Dłonie znalazły się na jej pośladkach, a usta odpowiadały na jej namiętne pocałunki. Przez chwilę tak stoję, trzymając jej znośny ciężar, pozwalając sobie na eksploatację jej ust. Smakowała wolnością i latem. Najlepsze jednak było to, że była w pełni moja.
Kilka kroków i położyłem ją na fotelu z widokiem na miasto, które ciemność zaczyna otulać swoją pierzyną, jeszcze w towarzystwie malowniczej feerii barw, które zaraz zmuszone będą ustąpić nocy. Sam uklęknąłem przed nią, a moje dłonie ostrożnie zsunęły z niej koronkę majtek. Mój wzrok utkwiony był w jej twarzy, która cała była przyzwoleniem na kontynuowanie działań. Więc kontynuowałem. Moje dłonie wydobyły jej piersi z miseczki, ale nie pozbyłem się stanika, dochodząc do wniosku, że tak jak teraz wyglądają na większe i bardziej proszące o atencję. Językiem badam fakturę jej sutków, upewniając się, że oba dostają należytą ilość uwagi. A potem rozchylam jej nogi, żeby złożyć jej należyty hołd. Czuję jej dłoń we włosach, podczas gdy językiem eksploruję jej łechtaczkę. Patrzę, jak jej piersi unoszą się i opadają w rytm jej oddechów i pojedynczych jęków opuszczających malinowe wargi. Zaciskam dłonie na jej udach, które pilnują, żebym miał wystarczająco miejsca na to, żeby ją degustować. Na chwilę odklejam się, żeby włożyć do ust dwa palce i je oblizać, zanim znów językiem drażnię łechtaczkę, podczas gdy mój palec wskazujący znalazł się w niej. Nieśpieszna palcówka najpierw jednym palcem, potem drugim, żeby później dołożyć trzeci. Była ciasna, jeszcze dwa tygodnie temu była dziewicą. Nie chciałem, żeby ją bolało. Chciałem, żeby jej było dobrze. I bardzo się starałem, żeby ją usatysfakcjonować oralnie. Chciałem, żeby doszła na mojej twarzy, a kiedy tylko to się wydarzyło, bez większego zastanowienia rozsunąłem rozporek, żeby w nią wejść do samego końca.
- Jesteś idealna - usłyszałem swój ochrypnięty głos, zanim moja dłoń znalazła się na jej szyi, zaciskając się nań w dość władczym geście. Kontrola. Uwielbiałem mieć kontrolę. I teraz posiadając takową, zacząłem ją pieprzyć, nie siląc się zbytnio na delikatność. Pozornie. Za każdym razem kiedy ją całowałem, robiłem to ze swoistą czułością, jakby była najcenniejszym, co istnieje na ziemi. Szkoda tylko, że moje lędźwie nie dostały tego komunikatu.
Re: Sanne i Benedict
: 27 lut 2024, 22:07
autor: Sanne van Rijn
► Pokaż Spoiler
Budząca się w niej żądza sprawiała, że Sanne częściej niż zwykle odlatywała do świata marzeń i wyobrażeń. Raz po raz wracając myślami do wydarzeń z każdego spotkania jakie było dane jej odbyć w towarzystwie starszego od siebie mężczyzny. W żadnym wypadku nie było to do niej podobne i niestety jej rodzina zaczęła to zauważać. Wcześniej nie zważali na to gdzie i z kim bywa, jednakże tak znaczna zmiana w jej zachowaniu była dla nich alarmująca i po prostu sama, przez swoją nieuwagę, postawiła się na świeczniku. Jednakże uświadomiła sobie, że sprawy przybrały nieoczekiwany obrót, gdy Państwo van Rijn przypomnieli sobie o istnieniu pewnego zegara, który swego czasu Weasleyowie spopularyzowali wśród czarodziejskiej społeczności. Gdyby nie to młoda czarownica nie byłaby zmuszona do okłamywania wszystkich członków swojej rodziny, wymyślając sobie koleżankę... Swoją realnie krótką podróż musiała skrzętnie zaplanować tak, aby trwała przynajmniej godzinę, dlatego włóczyła się po ulicach Amsterdamu, aby wskazówka z jej podobizną i opisana jej imieniem wskazywała "Podróż" przez odpowiednią ilość czasu. Dzięki temu miała również możliwość, aby wstąpić w pewne miejsce w celu zakupienia niespodzianki dla Amerykanina, co skutecznie przesłoniło jej wyrzuty sumienia wobec bliskich.
Waldorf z łatwością przemierzał pomieszczenie z nią całą, prawie nagą uwieszoną na nim, w tym samym czasie pochłaniając jej usta i badając podniebienie. Uwielbiała się z nim całować. Robił dokładnie to co chciała, a ich języki wiły się w zgrabnym tańcu, idealnie współgrając jakby były dawno rozłączonymi połówkami siebie, które właśnie się odnalazły. Nim się obejrzała ułożył ją delikatnie w miękkim i przyjemnym w dotyku fotelu, na którym rozciągnęła się wygodnie, rozchylając przed nim nogi i upewniając się by miał wystarczający dostęp do jej rozpalonej, wilgotnej kobiecości. Nawiew zimnego powietrza w połączeniu z mokrością majtek idealnie chłodził jej płonące i pulsujące wargi, które były gotowe na przyjęcie aktualnie najbardziej interesującej części ciała Benedicta. Jej powieki przysłaniały połowę jej oczu gdy z góry obserwowała każdy jego ruch, to jak szybkim ruchem najpierw pozbywa się majtek, aby później wydobyć jej piersi z koronki stanika i powoli, uważnie badać ich każdy skrawek swoimi ciepłymi wargami. Osiągała już naprawdę wysoki poziom ekscytacji i podniecenia, nie mogąc opanować dreszczy przebiegających przez całe jej ciało, wywołujących gęsią skórkę. Wreszcie przeniósł się tam, gdzie go najbardziej potrzebowała, wsuwając gorący język w fałdy jej sromu, umiejętnie wędrując po tych różowych kanionach. Głośne westchnięcie rozkoszy wydobyło się z jej ust, gdy wplotła palce w jego bujną czuprynę i odchylała głowę, by zamknąć powieki i skupić na doznaniach. I kiedy poczuła, że już jest blisko wyzwolenia Ben brutalnie i bez ostrzeżenia odkleił się od niej, a ona z wyrzutem wypisanym na twarzy spojrzała na niego, by znaleźć go z palcami w ustach. Niezadowolona mina momentalnie przeistoczyła się w szeroki, zawadiacki uśmiech, notując w głowie by nigdy w niego nie wątpić. Nie minął ułamek sekundy, a mężczyzna poruszał już w niej pierwszym palcem w przyzywający sposób, aby za chwilę dołożyć do tego jeszcze dwa kolejne, dla potrojenia doznania. Jęki rozkoszy już nieprzerwanie wydobywały się z jej pełnych, rozchylonych ust wraz z przyspieszonym oddechem, gdy jej seksualny potwór rósł na sile. Wystarczyło, by Amerykanin ponownie przywarł ustami do jej łechtaczki by osiągnęła orgazm, który sprawił że tęczówki uciekły pod powieki ukazując białka, w głowie szumiało, a jej soki oblały połowę twarzy Bena. Jednakże on nie dał jej czasu na ochłonięcie wchodząc w nią jednym, szybkim i płynnym ruchem, który rozparł ją od środka, uderzając w to najwrażliwsze z miejsc. Krótki krzyk wyrwał się z jej gardła mieszając się z jego ochrypniętym głosem, wygłaszającym kolejny komplement w jej stronę.
Gwałtowność z jaką rozpoczęło się ich spotkanie rozsadzała głowę Sanne ale też pokazało, że nie tylko ona go wyczekiwała z taką niecierpliwością i rozpaleniem. Przez chwilę pozwoliła mężczyźnie nacieszyć się kontrolą, tym razem patrząc mu prosto w oczy, emanujące zażartą władczością i satysfakcją z posiadania jej. Wiedziała, że to dla niego za mało, że potrzebuje silniejszego bodźca, który obudzi jego podbrzusznego potwora. Położyła dłoń na jego spoconej klatce piersiowej, dając znać, aby się zatrzymał i powiedziała radośnie z zawadiackim uśmieszkiem. - Zamiana! - Zwinnie wywinęła się z aktualnego ułożenia, aby popchnąć go na łóżko, znajdujące się tuż za nim i nie tracąc czasu od razu znalazła się nad nim, częstując kolejnymi pocałunkami by jednak porzucić usta na rzecz reszty jego ciała. Pospiesznie wędrowała po jego szyi, klatce piersiowej i brzuchu by dotrzeć do twardego wyczekującego penisa. Teraz ona miała być Panią sytuacji, dlatego puściła mu szybkie władcze, spojrzenie i wszystkimi palcami jednej ręki objęła jego przyrodzenie u podstawy, wcześniej resztą dłoni zagarniając jego jądra. Nie wahała się, wiedziała już co robi i co on lubi. Nie potrzebowała instrukcji. Wypuściła sporą strugę śliny na sam szczyt penisa, by zaraz rozetrzeć to dłonią po całej jego okazałej długości. Zaczęła powoli, tylko delikatnie odsuwając napletek, by z każdym zejściem w dół przyspieszyć nieco tempa. Swe zielono-brązowe spojrzenie przenosiła raz na twarz Amerykanina, a raz na jego przyrodzenie, sprawdzając swoje poczynania. Kiedy usłyszała, że jego oddech staje się cięższy i głośniejszy przystąpiła do ataku, połykając go prawie w całości czując jak żołądź uderza w koniec jej podniebienia. Wysuwała i wsuwała go sobie do ust za każdym razem układając język w inny sposób, lub odsuwając skórę z końca, by drażnić tylko to miejsce. W końcu, gdy Ben brzmiał tak jakby rąbał drewno lub grał w tenisa, stwierdziła że dopięła swego, lecz jeszcze nie chciała żeby kończył tę wyśmienitą zabawę. Wróciła do jego ust, w które wyszeptała: - Teraz chcę tak jak ostatnio.
Ułożyła się na brzuchu, zupełnie na płasko, patrząc na niego prosząco i wyczekująco, by złapał ją za szyję, skrępował ręce i wziął od tyłu. Choć nie była pewna czy przychyli się do tej prośby...
Re: Sanne i Benedict
: 20 mar 2024, 16:24
autor: Benedict Waldorf
► Pokaż Spoiler
Z każdym kolejnym pchnięciem bioder czułem, że jestem coraz bliżej spełnienia. Jej ciało obejmowało ciasno moje ciało, jej spojrzenie było odpowiednio uległe, a moje palce coraz ciaśniej zaciskały się na jej szyi. Mógłbym już śmiało dojść, na poczet rozgrzewki, ale tym razem to ona podjęła decyzję.
Zamiana!
Przekorna część mnie chciała przyspieszyć, wypełnić ją swoim nasieniem tylko po to, żeby pokazać jej, że nie ona jest tutaj od dyktowania warunków. Jednak wiedziałem, że ma rację. W ten sposób byłem w stanie wydłużyć swoją i jej przyjemność, a przecież po to tu byliśmy- dla obopólnej przyjemności. Dlatego wycofałem się, zaciskając z niezadowoleniem zęby, kiedy ciepło jej wnętrza zastąpił chłodny wiatr z klimatyzacji. Kilka głębokich wdechów i poddanie się jej rękom i już leżałem na łóżku. Spod przymrużonych powiek obserwowałem, jak siada na mnie okrakiem. Odwzajemniałem każdy pocałunek, a moja dłoń znalazła się na jej karku, starając się ją zatrzymać w miejscu. Mógłbym się z nią całować godzinami, jak jakiś niewyżyty nastolatek, ale ona ma już plan i powoli przechodzi do jego realizacji. Nie potrzebowała wskazówek. Już wiedziała, co robić. Wciągnąłem powietrze może nazbyt gwałtownie, czując jej ślinę na swoim przyrodzeniu. Sam obrazek był też wysoce atrakcyjny. A potem wzięła go do ust, patrząc mi przy tym w oczy i musiałem zamknąć oczy, żeby nie dojść w ułamku sekundy. I tak ten obrazek zostanie w mojej pamięci na zawsze, będąc solidnym materiałem do pamięciówki. Tymczasem zacząłem walkę z samą sobą o kontrolę. Skupiłem się na oddechu, na odsuwaniu od siebie nadchodzącej przyjemności i na cichym szmerze klimatyzatora. I tak mój oddech był szybki i płytki i świadczył o tym, że jestem coraz bliżej. Jak mógłbym nie być? Jej język był wszędzie tam, gdzie powinien być, a w dodatku skoordynowała go ze swoją dłonią. I przestała, a z moich ust wydobył się mimowolnie jęk pełen niezadowolenia. Otworzyłem oczy, kiedy jej twarz znalazła się tuż obok mojej, stawiając roszczenia. Wargi wygięły mi się w uśmiechu i dałem sobie jeszcze chwilę na oddech i obserwację jej krągłości. Leżała w tej śnieżnobiałej pościeli, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, patrząc na mnie wyczekująco. Jej zielono-brązowe tęczówki prosiły o więcej, a ja potrzebowałem chwili, żeby podnieść się z łóżka i jednym ruchem przeciągnąć ją na brzeg materaca. Jej stopy dotknęły miękkiej wykładziny, a jej wypięte pośladki wprost prosiły się o to, żeby je uderzyć. Więc je uderzyłem. Była cienka granica między bólem a przyjemnością, a ja byłem wysoce zafascynowany tym tematem. Dlatego uderzyłem raz jeszcze, zanim wsunąłem się w nią od tyłu. Znów mój świat zaczynał się i kończył na niej. Tym razem miałem jednak wysoce limitowaną ilość ruchów, bo całe moje ciało domagało się spełnienia. Szybkiego spełnienia. Byłbym jednak skończonym egoistą, gdybym sam zaznał tego spełnienia. I to nic, że wciąż czułem na języku smak jej przyjemności. Chciałem dać jej więcej. Najwięcej. Być jej ulubionym wspomnieniem, które naznaczy ją na życie. Dlatego położyłem jej dłonie na ramionach i pociągnąłem do góry, zmuszając, żeby się wyprostowała. Moje dłonie znalazły się na jej piersiach, zaciskając powoli na sterczących sutkach. Na chwilę. Chwilę później moje palce odnalazły jej łechtaczkę, podczas gdy biodra rytmicznie wbijały moją męskość w nią raz za razem. Była blisko, czułem to, ale byłem skupiony na sobie i odsunięciu swojej przyjemności w czasie. Dłoń z piersi przesunęła się na jej szyję, zaciskając nań palce.
- Dojdź dla mnie, Sanne - wychrypiałem jej do ucha, a kiedy zacisnęła się na mnie, w pierwszych konwulsjach orgazmu poczułem, jak sam tracę kontrolę. Dreszcz przyjemności przebiegł mi po kręgosłupie, podczas gdy moje nasienie wypełniało nieletnią czarownicę. Od zawsze piłem eliksir antykoncepcyjny, więc dzieci z tego nie będzie. Moje serce biło rytmicznie, choć nader szybko i potrzebowałem chwili, żeby dojść do siebie na tyle, żeby wyjść z niej i położyć się na materacu.
- Utrudniasz mi wyjazd - stwierdzam szczerze i uczciwie, bo prawda była taka, że już dawno powinienem wrócić do Nowego Jorku. Powinienem spędzić trochę czasu z siostrą, zanim zacznie się kolejny rok nauki i utknę w Szkocji. Powinienem upewnić się, że spełniłem wszystkie swoje zobowiązania. Zamiast tego leżałem z dłonią na nagim pośladku panny van Rijn, myśląc tylko o tym, że znów chciałbym się znaleźć w niej.