Lucius i Rhinna - 20 luty

ODPOWIEDZ
Wiek:
17
Data:
15 cze 2006
Genetyka:
Animag
Krew:
Półkrwi
Zdrowie:
100
Zawód:
Student (I rok)
Pozycja w quidditchu:
Ścigający
Różdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętka
Zamożność:
klasa średnia
Stan cywilny:
Moim Romeo Nevan
Rhinna Hamilton
Posty: 614
Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14

//po obudzeniu się w gabinecie pielęgniarki i po rozmowie z profesor Fessonhay

Hamilton była w lekkim szoku. Z gabinetu profesor Fessonhay wyszła lekko chwiejnym krokiem, trawiąc wszystkie informacje, które od niej dostała. Ktoś postanowił podarować jej przeklęty zegarek. Chyba nie musiała się zastanawiać, kto taki... Musiała natomiast chwilkę poczekać, aż będzie mogła się go pozbyć. Opiekunka Gryffindoru skontaktowała się ze znajomym łamaczem klątw, ale nie mógł tu i teraz się pojawić. To nic. Rhinna wmawiała sobie, że to naprawdę nic takiego. Ot, najwyżej po prostu uśnie i obudzi się następnego dnia. To naprawdę nie jest koniec świata.
Problem polegał na tym, że Rhinna ostatnimi czasy nosiła w sobie naprawdę wiele. I zdecydowanie za dużo emocji. Nigdy nikomu nie chciała pokazywać, że jest jej źle, że się źle czuje, że jest jej smutno... Zawsze starała się być uśmiechnięta, zadowolona, przekazywać pozytywną energię. Wolała powodować uśmiech na twarzach innych osób, pomagać im w ciężkich chwilach, być dla nich wsparciem. A wszystko to, co złe, chowała głęboko w swojej głowie, odsuwając wszystko na bok. Dodatkowo była zdecydowanie zbyt obowiązkowa. Była Prefektem Naczelnym do cholery, to coś jednak znaczyło. Nie mogła ot tak pokazać się ze złej strony - pomagała i nauczycielom i uczniom, wiele osób na niej polegało... Ale miała wrażenie, że dużo osób też miało jej coś do zarzucenia i zaczynało ją to przytłaczać. Zawsze dla wszystkich chciała jak najlepiej - nawet niejednokrotnie naginała zasady, próbując dopasować się i do zasad i by zbytnio nie utrudniać innym życia. Oczywiście, czasami się nie dało. Po prostu nie dało się inaczej, niż pójście w jedną stronę. Tą stroną bardzo często był jednak regulamin i zasady i przez to też miała wrażenie, że wiele osób miało jej dużo za złe.
Wiedziała, że nie było jednego złotego środka. Nie mogło być, świat nie kręci się tylko w różowych barwach. Dodatkowo, kariera muzyczna kręciła się w najlepsze. Bardzo się cieszyła, że mogła wypuścić kolejne piosenki - dostawała też wiadomości od fanów, najczęściej na szczęście takie normalne - ale również i ociekające zazdrością i hejtem. Nie przejmowała się nimi, śpiewanie zawsze było dla niej jedną z najważniejszych rzeczy i zawsze sprawiało jej frajdę. Chciała dalej w to iść, tak samo jak w tego nieszczęsnego Quidditcha. Taki miała plan, doszła do niego po ciężkich rozmyśleniach na temat swojej przyszłości po porwaniu. Długo miała mętlik w głowie, mimo poradzenia sobie z traumą nie do końca wiedziała, co ma zrobić, jednak z pomocą kilku osób udało jej się dojść do wszystkiego. I teraz tylko dążyła do tego, by się spełniać - zarówno szkolnie, zawodowo jak i jako przyjaciółka czy dziewczyna.
Przez Pokój Wspólny przeszła szybkim krokiem. Nie chciała, by ktoś na nią zwracał uwagę w większym stopniu. Z drugiej strony, była tak zamyślona, że nie zauważyła kiedy znalazła się na schodach prowadzących do dormitoriów. Weszła do swojego, rzucając szybko na łóżko torbę i wierzchnią szatę i spojrzała na zegarek na nadgarstku. Chwilę tak trwała, nie ruszając się z miejsca, gdy znikąd przeszedł ją dreszcz. Wyszła z dormitorium, trzaskając drzwiami i zbiegła kilka stopni w dół. Zatrzymała się między piętrami i wbiła nieco puste spojrzenie w schody.
Czy na pewno była dobrą osobą? Wczoraj pokłóciła się z Mortimerem, tak naprawdę nie była pewna, czy miała rację, czy nie. A może to ona stwarzała problemy dookoła? Może dobrze, że ktoś ją przeklął? Może jej się należało i wcale nie powinna zdejmować tego zegarka? Zagłębiała się coraz bardziej w ciemnych odmętach swoich myśli, dochodząc do coraz gorszych wniosków. Ocknęła się dopiero w momencie, gdy poczuła spływające po policzkach łzy. Niepewnie uniosła dłoń i przesunęła opuszkami palców po policzku. Czując wilgoć na skórze, coś w niej pękło. Zacisnęła mocno powieki, czując że musi biec, uciec z tego miejsca jak najdalej, zniknąć. Ruszyła biegiem po schodach, starając się nie podnosić za bardzo głowy - nie chciała, by ktokolwiek zobaczył, że płacze. Nadal gdzieś w środku była przekonana, że nie może sobie na to pozwolić, by ktoś widział jakąkolwiek oznakę słabości u niej. Nawet nie zatrzymała się, gdy potrąciła ramieniem Luciusa w Pokoju Wspólnym, w żaden sposób go nie przeprosiła - możliwe, że nawet tego nie zarejestrowała w swojej głowie - i biegiem opuściła Pokój Wspólny Gryffindoru. Nogi ją niosły przed siebie. Przebiegała szybko w myślach mapę zamku, gdzie może się schować od tego świata, po prostu zamknąć się i przez jakiś czas nie wychodzić. Tak, nim się zorientowała - pojawiła się na Poddaszu. Szybko do niego wbiegła, zamykając za sobą drzwi i podeszła do najdalszego i najciemniejszego kąta w pomieszczeniu. Opadła na podłogę, kuląc się i chowając twarz w dłoniach. Łzy spływały po jej policzkach cały czas, będąc teraz samą pozwoliła sobie na wypłynięcie wszystkiego, co negatywne. Ciężko było powiedzieć, ile to mogło potrwać... Przyciągnęła kolana do piersi i siedziała, płacząc. Nawet nie nasłuchiwała, czy ktokolwiek za nią przyszedł. Dopiero, gdy na chwilę podniosła głowę w górę, zauważyła kucającego przed sobą Luciusa. Zamrugała oczami, chcąc pozbyć się rozmazanego widoku i otarła dłońmi twarz.
- Lu-ucius? Co Ty... co Ty tu robisz? - mimo, że się starała, łzy nadal spływały po jej policzkach. Nie mogła tak łatwo nad nimi zapanować. Przygryzła wargę, pociągając nosem.
Who cares if you’re a bit different
You don’t need to change for someone else


Sketch it out like drawing a pretty painting
Fill the world with your favorite colors
Wiek:
17
Data:
29 mar 2006
Genetyka:
Czarodziej
Krew:
Ród szlachecki
Zdrowie:
85
Zawód:
Student: Aurorstwo (I rok)
Pozycja w quidditchu:
pałkarz
Różdzka:
berberys, 15 cali, sztywna, róg unilamy
Zamożność:
bardzo bogaty
Stan cywilny:
niedostępny
Lucius Black
Posty: 250
Rejestracja: 19 wrz 2023, 15:09

Ostatnimi czasy nie miał ani nastroju ani weny twórczej na działanie pro-społeczne. Odseparował się dość solidnie od znajomych i nie wchodził w paradę nikomu. Powody miał swoje, ale jeden miał na imię Georgina, drugi Matthew, trzeci nazywany był "starym", a czwarty to zbliżające się egzaminy. Skupiając się wyłącznie na zaliczeniach i swoich własnych sprawach, nawet mniej ciekawy był tego, co się dzieje u Rhinny. W głębi serca czuł, że stał się nieco zgorzkniały i zdziadział, ale to nie znaczyło, że jego empatia całkowicie zniknęła. Ot można powiedzieć, że miała urlop. Lucius, znany ze swojej nikłej zdolności do opanowania, pewnie nie zwróciłby normalnie uwagi na to, co dzieje się w Pokoju Wspólnym, jednak kiedy niechybnie pojawiła się jego przyjaciółka, zauważył natychmiast jej zmieszany wyraz twarzy i narastające łzy w oczach. Zanim zdążył się zastanowić, czy się odezwać, dziewczyna uciekła z pokoju, nie zważając na towarzyszące jej głośne szepty i szelesty. Pójść za nią? Zwykle olałby sprawę i poczekał na to, aż się Gryfonka do niego skieruje, ale coś w jej zachowaniu skłoniło go do działania. Bez zastanowienia obrócił się na pięcie i niespiesznie ruszył za nią, kierując się w stronę jednej z wież Hogwartu. Wspomagał się magią, używając kilku zaklęć namierzających, by szybko odnaleźć Rhinnę w gąszczu korytarzy i schodów zamku. Po kilku minutach intensywnego szukania w końcu znalazł ją, płaczącą. Bez słowa podeszła do niej, kucnął obok i delikatnie pogłaskał ją po plecach.
- Rhinna... Co się dzieje? - zapytał spokojnym, ciepłym głosem, unosząc nieco wyżej brwi w pytającym wyrazie. Jak wcześniej był ponury tak teraz czekał cierpliwie, trzymając ją za ramię i czując jej drżenie. Widok łez, tak intensywnie spływających po jej policzkach, był po prostu nieprzyjemny. Black, niewiele myśląc, przykląkł przy niej i objąwszy ją ramionami, przytulił ją do siebie ciasnym chwytem. - Babo, przecież cokolwiek by się nie waliło, my damy radę, no coooooo jest... - mruknął, święcie przekonany o swojej racji. Może nie w stosunku do swojej osoby, ale do jej akurat tak.

You are the one to blame. My love is not your toy. You better be careful girl.
Wiek:
17
Data:
15 cze 2006
Genetyka:
Animag
Krew:
Półkrwi
Zdrowie:
100
Zawód:
Student (I rok)
Pozycja w quidditchu:
Ścigający
Różdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętka
Zamożność:
klasa średnia
Stan cywilny:
Moim Romeo Nevan
Rhinna Hamilton
Posty: 614
Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14

Po spotkaniu z Georginą na boisku Rhinna mniej więcej wiedziała, co się dzieje w tym temacie z Luciusem. Mniej więcej, bo Black, chociaż dużo z nią rozmawiał, na wiele tematów, sam nie był jakoś wielce wylewny. A przynajmniej nie zawsze. I nie ostatnio - jak wcześniej bardzo konkretnie powiedział o swoim ojcu chociażby, tak ostatnimi czasy ich kontakt niedość, że odrobinę podupadł, tak jeszcze Lucius nieco zamknął się w sobie. I tutaj dochodzimy do momentu, kiedy to Rhinna się zastanawia czy aby na pewno jest dobrą przyjaciółką. Tak, jakby sama mogła jak za dotknięciem magicznej różdżki zmienić nastawienie chłopaka do wszystkiego.
Nawet nie porozmawiała z nim na temat tego ich głupiego pojedynku! Dobra, nie miała na to czasu, bo jak tylko dowiedziała się szczegółów zaraz założyła ten przeklęty (naprawdę i w przenośni) zegarek i po prostu usnęła. Ale mogła się odezwać nieco wcześniej, prawda? Jak miała nawet szczątkowe informacje. I to były takie drobne rzeczy, które jak się pojawiały pojedynczo, nie robiły jej nic. Ale nawarstwione całkowicie niszczyły psychikę dziewczyny i musiały w pewnym momencie znaleźć ujście. Po prostu wybijały ją z jej codziennego rytmu. Niesamowicie ją ten denerwowało i wyprowadzało z równowagi, ale nie znalazła jeszcze złotego środka na to. A tak naprawdę wystarczało po prostu na bieżąco zajmować się złymi rzeczami i wtedy świat stawał się zdecydowanie lepszy... Może ktoś ją kiedyś uświadomi, że to jest dobre rozwiązanie albo pomoże jej znaleźć dobry sposób na to.
Póki co, siedziała na ziemi, płacząc i będąc święcie przekonaną, że jest sama. Oh, gdyby wiedziała, że ktokolwiek się tutaj przypałęta - na pewno by sobie nie pozwoliła na takie zachowanie. A tak, nieświadoma tego wszystkiego, po prostu wylewała cały smutek z siebie. Czując głaskanie po plecach i słysząc głos chłopaka, wbiła w niego zaskoczone spojrzenie. Totalnie wybita z rytmu, przełknęła kilka łez, próbując szybko nad sobą zapanować, jednak gdy chłopak ją do siebie mocno przytulił, ostatnie bariery pękły i Hamilton rozpłakała się na dobre. To zawsze tak jest, w takiej sytuacji, powtarzasz w myślach, nie dotykaj mnie, nie przytulaj, bo inaczej pęknę - i tak właśnie było. Wsunęła dłonie na plecy chłopaka i po prostu się w niego wtuliła, dając sobie możliwość płaczu. Przez minutę, może nawet dwie, nic nie powiedziała - po prostu płakała, drżąc na ciele i nie mogąc się uspokoić. W końcu drżenie powoli ustępowało i w pewnym momencie Rhinna powoli wzięła głęboki wdech i odsunęła się od Lucka. Podniosła na niego zapłakane spojrzenie, jednak szybko odwróciła wzrok, będąc totalnie zawstydzona tym, co się właśnie stało. Powoli podniosła prawę dłoń i otarła policzki z łez.
- Nie daję rady. Mam wrażenie, że wszystko mi się sypie, przelatuje przez palce, nie panuję nad niczym... Chciałabym być dobrą i odpowiedzialną osobą, ale nie potrafię, powinnam się zajmować ważnymi sprawami, a nie siedzieć tutaj i płakać... Co ze mnie za osoba? Prefekt Naczelna? Dobre sobie... Przyjaciółka czy dziewczyna? Dobra bujda... Do tego jeszcze ten przeklęty zegarek... - starała się mówić tak, by chłopak ją rozumiał, przełykając co jakiś czas lecące nadal z jej oczu łzy. Rzuciła spojrzeniem na ten piękny zegarek na swoim nadgarstku. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby usnąć i... po prostu się nie obudzić. - Może... może byłoby lepiej, gdybym się jednak z tego nie obudziła.. - pochyliła głowę w przód, zagryzając mocno wargę. Nie, to nie było rozwiązanie - wiedziała o tym. Wiedziała o tym bardzo dobrze. Dostała by po głowie od Frasera za takie słowa, tak jak było to przy porwaniu. Wstrzymała na moment powietrze, po chwili powoli je wypuszczając. Musiała się uspokoić.
Who cares if you’re a bit different
You don’t need to change for someone else


Sketch it out like drawing a pretty painting
Fill the world with your favorite colors
Wiek:
17
Data:
29 mar 2006
Genetyka:
Czarodziej
Krew:
Ród szlachecki
Zdrowie:
85
Zawód:
Student: Aurorstwo (I rok)
Pozycja w quidditchu:
pałkarz
Różdzka:
berberys, 15 cali, sztywna, róg unilamy
Zamożność:
bardzo bogaty
Stan cywilny:
niedostępny
Lucius Black
Posty: 250
Rejestracja: 19 wrz 2023, 15:09

Była świetną przyjaciółką, bo zawsze mógł na niej polegać. Nieistotne, jak bardzo była zawalona sprawami, czasem wręcz przesadnie dbała o wszystkich wokoło, tylko nie o siebie. Luc nie miał Rhi nic do zarzucenia i nie zrozumiałby nigdy, gdyby ktoś chciał się na niej wyżywać za małą ilość uwagi. Nie wychodził jednak przed szereg, jeśli chodzi o kontakt, bo on sam też nie chciał się jej narzucać. Na swój dziwny, pokrętny sposób czekał, aż będzie po prostu gotowa, ale i aż... On sam wyjdzie z dziupli pogardy po pojedynku i byciu tym drugim. Wygranie spotkania ze Sneddonem wcale go nie cieszyło, wręcz przeciwnie. A dojście do siebie wymagało czasu, którego zdaje się, że nikt nie miał w zapasie. Black był poirytowany zwolnieniami z części praktycznych zajęć i czekał aż będzie w pełni sprawny.
Teraz jednak, gdy kucał przy Hamilton, nie potrafił pojąć, co aż tak przelało u niej szalę goryczy. Czekał na wzięcie przez nią wdechu i jakieś słowne objawienie. Cierpliwy, jak nigdy, dał jej swobodę pokazania emocji, jaką tylko chciała. I wyszło. Lucius przełknął ciężko ślinę, słysząc i czując na ramieniu, że moknie od łez przyjaciółki. Przymknął powieki, marszcząc z niezadowoleniem brwi, bo on znajdzie już zaraz tego, co tak jej nabruździł w głowie, żeby się popłakała kompletnie. Kilka chwil później, przyglądał się jej nienachalnie, wsuwając blond pasmo włosów za ucho. Ona zaczęła mówić, a on słuchał. I w pewnym momencie nie do końca rozumiał, czemu właściwie wszystko to, co mówiła, zdawało się mieć zły wydźwięk.
- Rhin, ale przecież każdy ma prawo mieć gorszy dzień czy tydzień czy miesiąc. Dużo się dzieje, masz sporo na ramionach - potarł jedno z jej ramion, przysiadając wprawnie tak, żeby mieć ją przed sobą. Złożył nogi po turecku i wzruszył barkami. - Ja tam nie mam Tobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o bycie moją psiapsi. Jesteś zawsze dla mnie. I Nevan na pewno też nie narzeka na to, że jesteś jego dziewczyną - uśmiechnął się półgębkiem - inaczej ja bym był Twoim chłopakiem już dawno, co nie? - błysnął kłami zawadiacko, po chwili kręcąc głową mocniej, bo coś mu się jednak nie składało w solidną całość.
- Ale właśnie, co to za zegarek? Ktoś mówił w Pokoju Wspólnym o klątwie, ale nie sądziłem, że chodzi o Ciebie. To dlatego Fassonhay robiła nam przeszperanie magiczne dormitoriów? - uniósł pytająco brwi, po chwili łypiąc na wspomniany przedmiot na ręce dziewczyny. Zmarszczył brwi mocniej i zerknął na Rhinkę kontrolnie. - Czy to przypadkiem nie zasługa naszego faworyta ze Slytherinu? - tylko ten types przychodził mu do głowy, jeśli chodziło o jakiekolwiek działania przeciwko Hamilton. Uwziął się na nią, jak nikt inny nigdy wcześniej na kogoś niewinnego.

You are the one to blame. My love is not your toy. You better be careful girl.
Wiek:
17
Data:
15 cze 2006
Genetyka:
Animag
Krew:
Półkrwi
Zdrowie:
100
Zawód:
Student (I rok)
Pozycja w quidditchu:
Ścigający
Różdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętka
Zamożność:
klasa średnia
Stan cywilny:
Moim Romeo Nevan
Rhinna Hamilton
Posty: 614
Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14

Może dlatego właśnie teraz, przy takiej... cięższej dla niej sytuacji, obciążenie było dla niej za duże? Naprawdę aż tyle już trzymała w sobie, że aż tak... pękła? Dla niej zawsze było normalne to dbanie o innych, siebie odsuwanie na dalszy tor. No i masz za swoje, można by rzec. A prawda była taka, że mimo, iż tak naprawdę pomagała dużej ilości ludzi - ona miała wrażenie z kolei, że nadal robi za mało. To było takie błędne koło, w którym się obracała i ciężko jej momentami było przejść powyżej niektórych rzeczy. Cóż, może to był moment, kiedy należało jednak zmienić nastawienie do niektórych rzeczy? Przede wszystkim - do siebie?
Dobrze, że nie myślała o tym, że ciuchy Luciusa mokły przez jej łzy. Zaraz zaczęłaby przepraszać i tak by się to wszystko skończyło. Zapewno pozwoliłoby to jej zebrać myśli i zająć głowę czymś innym. Znów przywdziać szczęśliwy uśmiech, zatuszować ten nagły skok negatywnej energii. A tak, mogła choć trochę się oczyścić i uspokoić. Wypłakać, to by jej w końcu dobrze zrobilo - mogłaby zebrać na spokojnie myśli i zacząć na nowo działać. Aczkolwiek... Gdy wypowiedziała wszystko, co chciała w pierwszym momencie - poczuła się... nieswojo. Jakby była słaba. Jakby pozwoliła sobie na coś, czego nie powinna. Czy to tak czuje się Nevan, gdy wyciągam z niego jego emocje...? no bo jakby nie patrzeć... Parę razy go praktycznie przyszpiliła, by powiedział więcej niż zazwyczaj. Skierowała niepewne spojrzenie na Luciusa i westchnęła cicho, wsłuchując się w jego słowa. Po chwili opuściła spojrzenie, czując jak jeszcze pojedyncze łzy co jakiś czas spływały po jej policzkach. Kilka z nich otarła rękawem.
- No, sporo na ramionach, a podkładam się jak głupia idiotka. Nigdy nie będzie dobrze. Nie jestem idealistką, wiem, że nie ma ludzi idealnych, ale... - ścisnęła usta, po chwili znów przygryzając wargę. Jak tak dalej pójdzie, zaraz odciśnie sobie zęby na skórze. Już było powoli widać ślad. - Staram się jak mogę, ale widzisz - dowiedziałam się o pojedynku kilka dni temu i nawet do Ciebie nie napisałam. Jak się czujesz, czy jest w porządku... Nie tylko fizycznie, ale psychicznie. Dobra mi przyjaciółka. - żachnęła się szybko, przewracając oczami. Jakoś tak można się było spodziewać, że w aktualnym stanie psychicznym, Hamilton będzie znajdywać argumenty na wszystko, co Lucius powie. Aczkolwiek... Spojrzała na niego, nieco niepewnym wzrokiem, gdy wspomniał o Nevanie. Na to nie miała argumentu. Zwłaszcza, że Fraser starał się być dla niej zawsze i wszędzie, gdy tylko mógł. I tak samo ona. Westchnęła cicho, przez moment jeszcze szukając jak odbić piłeczkę w tym temacie... a po chwili parsknęła cicho śmiechem na jego słowa o byciu jej chłopakiem. Dobra, tu może ją miał. - Nie wiem, co myśli Nevan. Znaczy, może wiem. Gdyby narzekał, pewno by ze mną zerwał... A po spotkaniu w domu na święta, kiedy to mój ojciec zarzucił nas tematem ślubu... - westchnęła cicho, ucinając w tym zdanie w połowie. Mimo tego, że zaprzeczyli szybkiemu ślubowi, obydwoje stwierdzili, że chcą ze sobą być. To powinno jej dać dużo do myślenia, prawda?
Po paru sekundach ciszy uniosła znów spojrzenie błękitnych tęczówek na chłopaka. Fessonhay szperała w dormitoriach? No, to ładnie załatwiła wszystkich z domu. Wysunęła lewą rękę, by chłopak miał lepszy widok na zegarek, który w tym momencie zaczął grać jakąś śliczną, delikatną muzykę a na jego ekranie pojawił się słodki komunikat od Nevana. Hamilton starała się na niego nie zerkać nawet kątem oka.
- Wczoraj widziałam się z Mortimerem, pomagał mi w sprzątaniu magazynku Fessonhay... No i się pokłóciliśmy o Wasz pojedynek, w sensie Twój i Matthew i w nerwach założyłam zegarek, całkowicie o tym nie myśląc... Obiecałam Nevanowi, że go nie założę. - wysunęła nieco w przód dolną wargę i westchnęła po raz kolejny. Na jego słowa przymknęła powieki, przechylając głowę w bok. - To była... Walentynka. Bez podpisu, bez informacji... Z góry założyłam, że to od Nevana, ale zaprzeczył. I, nieważne jak bardzo chciałabym Ci odpowiedzieć, że to na pewno nie Ezra... Tak jest on jedyną osobą, która mi przychodzi do głowy. Nie mogę go sama ściągnąć. Fessonhay skontaktowała się ze znajomym łamaczem klątw, ma się zjawić za parę dni... Nie wiem jeszcze, co go załącza, chociaż... Mam swoje domysły.
Who cares if you’re a bit different
You don’t need to change for someone else


Sketch it out like drawing a pretty painting
Fill the world with your favorite colors
Wiek:
17
Data:
29 mar 2006
Genetyka:
Czarodziej
Krew:
Ród szlachecki
Zdrowie:
85
Zawód:
Student: Aurorstwo (I rok)
Pozycja w quidditchu:
pałkarz
Różdzka:
berberys, 15 cali, sztywna, róg unilamy
Zamożność:
bardzo bogaty
Stan cywilny:
niedostępny
Lucius Black
Posty: 250
Rejestracja: 19 wrz 2023, 15:09

Lucius przysłuchiwał się uważnie słowom Rhinny, czując gdzieś w środku mieszankę współczucia i frustracji. Nie lubił patrzeć, jak ktoś, kogo darzył tak dużą sympatią, spotyka się z problemami... I to takimi, których tak naprawdę nie powinna była nawet brać pod uwagę. Usiadł, zmieniając pozycję, żeby dalej swobodnie ją przytulać i dać sobie zbierać krokodyle łzy. Kompletnie mu to nie przeszkadzało, że będzie mokry.
- Rhin, słuchaj - zaczął, stawiając na konkretne odniesienie się do tego, co ona mówiła. - Nikt nie jest w stanie ciągnąć tego wszystkiego na swoich barkach przez zbyt długi czas. To nic złego, że czasem chcesz się zatrzymać i pomyśleć o sobie. I że nie przypomnisz sobie nagle o wszystkich innych osobach. Nie oznacza to, że jesteś słaba czy egoistyczna. Jesteś człowiekiem, który czasem też potrzebuje wsparcia i zrozumienia. I może mnie - drgnęły mu lekko kąciki ust. Uniósł wzrok, starając się spotkać się ze spojrzeniem Rhinny. Potarł mocniej o jej ramię.
- Co do pojedynku... - westchnął, przekrzywiając głowę nieco z dezaprobatą. - Nie byłem w porządku, to fakt. Nie chciałem cię martwić, ale to nie usprawiedliwia mojego milczenia później. Przepraszam Cię za to. Ale ja też nie mam pięciu lat. Nie oczekiwałem, że będziesz siedziała przy moim łóżku albo lewitowała mi ciepłe herbatki. Kiedy Ciebie potrzebowałem, zawsze byłaś obok. I za to Cię cenię. Mogę na Tobie polegać - uśmiechnął się nieco cieplej, napierając ramieniem na nią, a ostatecznie ściągając nogi do siebie, żeby usiąść "po turecku".
Przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedziała o Mortimerze i zegarku. Był zdezorientowany samą sytuacją z przeklętym przedmiotem, ale nie miał zamiaru wyrażać tego teraz na głos. To nie ten moment.
- Mortimer... - powtórzył, jakby próbując uporządkować myśli. - Zawsze był specyficzny. Przejdzie mu. Albo Wam obojgu i w końcu pogadacie na nowo. I z tym zegarkiem... Lepiej być ostrożnym - skrzywił się wymownie, ale brwi jednoznacznie zaczęły ściągać się nad jego jasnymi tęczówkami. Wściekł się gdzieś w środku na Traversa i poprzysiągł sobie w duchu, że mu spuści łomot. Tak po prostu. Współczuł Rhinnie, ale przede wszystkim był zaniepokojony tym, co mogło być na rzeczy z tym zegarkiem i klątwą. I z tym, że to mógł nie być początek działań perfidnego Ślizgona przeciwko niej.
- Słuchaj, jeśli będziesz potrzebować pomocy, w czymkolwiek, daj mi znać. Nie wahaj się ani przez moment, cokolwiek by to nie było. Jeśli coś będzie podejrzane, pisz albo bij w drzwi dormitorium - zapewnił ją zdecydowanym tonem. Już on się postara, żeby nic więcej nie zadziało się wokoło niej przez pieprzonego Traversa.

You are the one to blame. My love is not your toy. You better be careful girl.
Wiek:
17
Data:
15 cze 2006
Genetyka:
Animag
Krew:
Półkrwi
Zdrowie:
100
Zawód:
Student (I rok)
Pozycja w quidditchu:
Ścigający
Różdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętka
Zamożność:
klasa średnia
Stan cywilny:
Moim Romeo Nevan
Rhinna Hamilton
Posty: 614
Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14

Z cichym westchnięciem przytuliła się do chłopaka. Czasem potrzebowała tak po prostu się przytulić. Dzisiaj był taki moment. Pojedyncze łzy co jakiś czas jeszcze spływały po jej policzkach, choć były zdecydowanie rzadsze, niż przed paroma chwilami. Przymknęła powieki, wsłuchując się w słowa chłopaka i starając się poukładać sobie wszystko w głowie. A przede wszystkim - musiała się całkowicie uspokoić. Wtedy dopiero będzie mogła podejść do wszystkich... nazwijmy to, trzeźwo. Parsknęła jednak cicho śmiechem na jego ostatnie słowa i podniosła głowę, marszcząc brwi i patrząc na niego z lekkim uśmiechem na ustach, jakby nie do końca wierząc, że powiedział to na głos. W końcu przymnknęła powieki i odetchnęła cicho.
- Gdybyś mi powiedział przed pojedynkiem, miałbyś przechlapane u chłopaków pewno. A po nim... Cóż, pewno bym się nie dowiedziała, chociaż Olivier chlapnął parę słów przy mnie za dużo i tyle. Dlatego się dowiedziałam. I błagam Cię, lewitować Ci ciepłe herbatki? Byłabym pierwsza do spuszczenia Ci łomotu za ten pojedynek, dopiero potem mogłąbym usiąść przy Twoim łóżku. Tylko po to, by Ci mamrotać nad głową, jak to nieodpowiedzialni jesteście. - pokręciła głową z niedowierzaniem na jego słowa. Nie wymagał od niej za dużo? Fakt faktem, pojedynek się stał, nie będzie przecież non stop o nim gadać, czasu nie cofnie. Nie miała zmieniacza czasu, a gdyby miała, to może by i nawet próbowała... Nieee, nie widziała w tym większego sensu. Nikt nie zginął, wszystko było w porządku. Chyba. - Zawsze będę, jak będziesz mnie potrzebował. Wystarczy słowo. - uśmiechnęła się już delikatniej i przechyliła głowę w bok, wpatrując się cały czas w niego.
W końcu przesunęła spojrzenie na zegarek na ręce. Wsłuchując się w słowa wypowiadane przez Luciusa, przypatrywała mu się dokładnie. Skinęła głową na słowa dotyczące Mortimera - Mortimer, mimo wszystko, był jej dobry kolegą z roku. Fakt, czasem się nie dogadywali, jak np. wczoraj, ale to w żaden sposób nie sprawiało, że zdanie o nim Rhinny się pogarszało. Lubiła go i wiedziała, że w razie co - mimo ich kłótni czy jakichś zwarć między sobą - mogła na niego polegać. W końcu westchnęła.
- Czekam, aż zjawi się łamacz klątw by mi go zdjąć. Nie mogę tego sama zrobić. - nie była z tego faktu zadowolona, że musi być uzależniona w tym temacie od kogoś. Kogokolwiek - nieważne, czy to Nevan, Lucius czy nauczyciel lub ktoś spoza szkoły. Co prawda, często się działo, że polegała na kimś - to jednak bycie uzależnionym od kogoś innego... Męczyło ją. W końcu, z lekkim zdenerwowaniem na twarzy wsunęła palce między włosy i potargała fryzurę. Z niezadowoleniem spojrzała w górę. - Boję się tylko, że to nie będzie koniec, wiesz? Zbliża się koniec szkoły, a to oznacza, że niedługo mogę się uwolnić od Traversa... Ale to nadal kilka miesięcy i po prostu boję się, że on coś jeszcze wymyśli. Coś... poważniejszego. - spojrzała kątem oka na Blacka i skrzywiła się. Można było dostrzec, że podejście Rhinna do Ślizgona uległo... zmianie. Na lepsze - na ostrożniejsze. Dopuszczała do siebie możliwość, że ten zegarek to jego sprawka. Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko i pchnęła delikatnie ramieniem jego ramię. - Dam Ci znać. Jak już stwierdzę, że muszę poprosić o pomoc.
Who cares if you’re a bit different
You don’t need to change for someone else


Sketch it out like drawing a pretty painting
Fill the world with your favorite colors
Wiek:
17
Data:
29 mar 2006
Genetyka:
Czarodziej
Krew:
Ród szlachecki
Zdrowie:
85
Zawód:
Student: Aurorstwo (I rok)
Pozycja w quidditchu:
pałkarz
Różdzka:
berberys, 15 cali, sztywna, róg unilamy
Zamożność:
bardzo bogaty
Stan cywilny:
niedostępny
Lucius Black
Posty: 250
Rejestracja: 19 wrz 2023, 15:09

Skoro już przy niej był to mogła korzystać z jego ramienia. Mimo że wcześniej naigrywał się, że gdyby nie Nevan to pewnie coś by między nimi było to jednak pewne było coś zupełnie innego. Rhinna mogła na Luciusu polegać. Zawsze. I teraz, gdy moczyła jego koszulę, to wcale się tym nie przejmował.
Rzucił jej rozbawione spojrzenie, mimo wszystko ciesząc się, że dziewczyna nie była przy nim podczas pojedynku ani tuż po nim. Im mniej wie w tej kwestii tym jest bezpieczniejsza. Gryfonów nieco poniosło i zamiast szybciej przestać naparzać w siebie zaklęciami, chyba jeden i drugi balansował na granicy ego absolutnego. Całkiem możliwe, że któryś by nie przeżył, gdyby nie bezpośrednia pomoc po pojedynku. Ale... Lucius o tym nie myślał i już zdecydowanie zamknął półkę z napisem „problem ze Sneddonem” gdzieś w swojej głowie. Na ten moment.
- Mogę spytać siostry, może ojca... Może ktoś by mógł przyspieszyć oczekiwania. Trochę by było słabo, gdybyś musiała z tym funkcjonować dłużej. A Fessonhay by się nie podjęła łamania? - uniósł nieco pytająco brwi, bo jednak uznawał ich panią profesor od obrony przed czarną magią za dość wysoki autorytet. Z drugiej jednak strony, skoro już nie podjęła się odklejenia przeklętego przedmiotu od skóry Rhi to pewnie nie były to jakieś byle jakie działania. Skąd Travers miał takie dostępy? Takie możliwości? Jak mu najmocniej zagrać na nosie, żeby już się od Hamilton odczepił?
- Jak cokolwiek odwali to puszczę go z wieży - stwierdził Lucius, jak gdyby nigdy nic, myśląc o wieży Gryffindoru. A co się będzie frasować. Wciągnie typa przed obraz Grubej Damy i wypchnie go przez okno. Ale, mimo zabawnego tonu, Black rozumiał obawy Rhinny. Ezra był nietypowym uczniem. Nie miał skrupułów, żeby komuś zrobić krzywdę. Celowo na dodatek.
- Wymyślimy coś, a teraz koniec smarków, bo jeszcze chwila i będę Cię musiał doprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka wzięła sobie do serca to, co się działo podczas Smoczej Ospy i kazała sprawdzać każde gile. Twoje są pierwsze w kolejce do zbadania, jak na moje oko - mrugnął do niej porozumiewawczo.

You are the one to blame. My love is not your toy. You better be careful girl.
Wiek:
17
Data:
15 cze 2006
Genetyka:
Animag
Krew:
Półkrwi
Zdrowie:
100
Zawód:
Student (I rok)
Pozycja w quidditchu:
Ścigający
Różdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętka
Zamożność:
klasa średnia
Stan cywilny:
Moim Romeo Nevan
Rhinna Hamilton
Posty: 614
Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14

Rhinna nie chciała wnikać, jak wyglądał ten pojedynek, jak mógł się skończyć. Wystarczyły jej te informacje, które już posiadała - a i one były momentami cieżkie do przejścia obok ot tak. Ale obiecała już sobie, że nie będzie drążyć i nigdzie tego nie zgłosi. Wiedziała, że był kwas między Luciusem a Matthew i musiał się po prostu rozpłynąć, zresztą, pojedynek to było najlepsze co mogli zrobić. Do ideału brakowało tylko miejsca i czasu, ale nad wszystkim da sie popracować, wszystko da się wypracować.
Na słowa Luciusa pokręciła głową, nie chcąc, by angażował w sprawę swoją rodzinę. To byłoby głupie. Może siostra jeszcze, ale ojciec na pewno by palcem nie kiwnął. Co do tego była pewna, a mogło to też tylko ściągnąć później problemy na Luciusa.
- Fessonhay próbowała razem z pielęgniarką, ale koniec końców postanowiły poprosić o pomoc łamacza klątw z zewnątrz. Chcę po prostu, by już mi to zabrali. - mruknęła, znów próbując ściągnąć to cholerstwo z ręki. Oczywiście wiedziała, że to się nie uda, ale próbować próbowała parę razy dziennie.
Zaśmiała się cicho na słowa Luciusa. Oczywiście, powinna potępiać tego typu zachowania, nawet skłonności! Jednak Travers to Travers i do Rhi naprawdę coraz bardziej dochodziło do, że chłopak był niebezpieczny, zwłaszcza dla niej. Czasami się zastanawiała, czy tylko pochodzenie wchodziło tutaj w grę? Musiało być coś jeszcze. Oczywiście, że byli czarodzieje bardzo zafiksowani na temat czystej krwi i rodzina Travers na pewno była jedną z nich, ale... żeby aż tak?
- Dam Ci znać, jeśli odwali coś więcej. Na szczęście zaraz kończymy szkołę, a on tu zostaje. Chociaż, biorąc pod uwagę pójście na studia.... Cóż, może jednak go zniechęci inny budynek? - chyba sama nie do końca w to wierzyła. Istniało jeszcze prawdopodobieństwo, że postanowi się nad nią znęcąć coraz bardziej, z biegiem zbliżającego się końca roku. Yh, nie była to zbyt fajna opcja i trzeba będzie to później ogarnąć raz, a dobrze. Ale co mogła zrobić?
Zaraz jednak temat zszedł na inne tory i Rhi trochę oderwała się od Ezry. I dobrze. Spojrzała na Luciusa i uśmiechnęła się lekko.
- Nie chciałabym jednak znów pojawić się w Skrzydle Szpitalnym. Co to, to nie. Myślę, że przez czas trwania szkoły za dużo razy tam byłam, z różnych powodów... - aż zaczęła wspominać, gdzie, kiedy i dlaczego zaszczyciła to piękne miejsce swoją osobą. Nevan na pewno wychodził z siebie niejednokrotnie, słysząc jak jego dziewczyna lądowała w szpitalu. Nie chciała znów robić mu problemów, nie chciała, by znów się musiał o nią martwić, musiała się sama wziąć w garść...
I gdy tak zastanawiała się nad tym wszystkim, również myślała o Nevanie, klątwa znów zadziałała. Czując, jak robi się senna, musiała dać znać jeszcze Blackowi..
- Oho, odpływam... - mruknęła jedynie, po czym, już śpiąc, opadła znów głową na ramię chłopaka. Pogrążyła się w mocnym śnie, spowodowanym klątwą. To nic, obudzi się następnego dnia.
Who cares if you’re a bit different
You don’t need to change for someone else


Sketch it out like drawing a pretty painting
Fill the world with your favorite colors
Wiek:
17
Data:
29 mar 2006
Genetyka:
Czarodziej
Krew:
Ród szlachecki
Zdrowie:
85
Zawód:
Student: Aurorstwo (I rok)
Pozycja w quidditchu:
pałkarz
Różdzka:
berberys, 15 cali, sztywna, róg unilamy
Zamożność:
bardzo bogaty
Stan cywilny:
niedostępny
Lucius Black
Posty: 250
Rejestracja: 19 wrz 2023, 15:09

- Jeszcze trochę i będziesz wolna - stwierdził niby pewnie siebie, ale jednak coś mu w środku mówiło, że to nie tak powinno być. Że Travers ma za dużo pola manewru i trzeba to ukrócić. Widząc, jak dziewczyna opada mu na ramię, westchnął lekko, rozważając przez moment, jak bardzo ta sytuacja jest niewłaściwa. I jak dziwny jest to zegarek... I... Że trzeba Ezrę wykarczować z ziemi, zniszczyć w zalążku i a tfu, ukatrupić.
- No cóż, tego jeszcze brakowało - mruknął do siebie cicho, spoglądając na zamknięte oczy Rhinny. Oczywiście, że chciał jej pomóc i zanieść do dormitorium, ale cała ta sytuacja była jednak dość nietypowa i ot co dziwna. Zdecydowanym ruchem wziął ją na ręce, starając się zrobić to jak najdelikatniej, żeby jej nie obudzić, mimo że wiedział, że klątwa i tak utrzyma ją w głębokim śnie.
Korytarze zamku były prawie puste, co tylko ułatwiało mu zadanie.
- Hej, pomożecie? - zawołał cicho do grupki dziewcząt, które siedziały w salonie wspólnym. Dziewczyny od razu zareagowały, podchodząc do Luciusa i biorąc od niego śpiącą Rhi.
- Co się stało? - zapytała jedna z nich zaniepokojonym tonem, przyglądając się uważnie śpiącej dziewczynie.
- Nic jej nie będzie, ma problem ostatnio z... Zasypianiem. Po prostu się nią zajmijcie w dormitorium - wyjaśnił pokrętnie Lucius, oddając Rhi w ich ręce.
Dziewczyny kiwnęły głowami. Luc jeszcze przez chwilę stał w wejściu, obserwując, jak koleżanki z pokoju opiekują się Rhiną, upewniając się, że jest bezpieczna. Kiedy już był pewien, że wszystko jest w porządku, odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem korytarzem, zamyślony i zdeterminowany, by znaleźć sposób na uwolnienie Rhinny od tej przeklętej klątwy.
- Znajdziemy sposób - obiecał sobie w duchu. - Musimy. A Travers... Będzie cierpiał.

ztx2

You are the one to blame. My love is not your toy. You better be careful girl.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”