Wielka Sala - tuż po śniadaniu.
Unboxing prezentów Mikołajkowych 2023 - temat zbiorczy
-
Wiek:
100Data:
Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
CzarodziejPozycja w quidditchu:
Różdzka:
Zamożność:
Stan cywilny:
- Posty: 266
- Rejestracja: 03 kwie 2023, 20:48
-
Wiek:
17Data:
15 cze 2006Genetyka:
AnimagKrew:
PółkrwiZdrowie:
100Zawód:
Student (I rok)Pozycja w quidditchu:
ŚcigającyRóżdzka:
Włos z ogona jednorożca, akacja, 10”, giętkaZamożność:
klasa średniaStan cywilny:
Moim Romeo Nevan - Posty: 624
- Rejestracja: 26 lut 2023, 17:14
Śniadanie nie różniło się tak naprawde niczym od każdego innego. Jak codziennie rano trzeba było wstać, ubrać się w mundurki i iść szybko coś zjeść, by zacząć szalony dzień pogoni za nauką i by odkryć, co przyniesie ze sobą nowy dzień.
A przynajmniej na początku Rhinna nie widziała nic nowego w tym dniu. Ot, śniadanie jak co dzień, aczkolwiek rozmowy typowo schodziły na Mikołajkowe tory. Hamilton sama wysłała kilka prezentów, chociaż raczej były to wszelakiej maści drobiazgi. Nie była dobra w te klocki, nie oszukiwała się. Ciężko jej było w tej zwariowanej, blond czuprynie wymyślić coś naprawdę sensownego. Nigdy nie była dobra w te klocki, dlatego ciężko było jej się wzbić na jakieś wyżyny. Nie mniej, gdy nadszedł czas, pomogła sprzątać Wielką Salę - a jakże, chyba nikt w to nie wątpił. A potem...
Potem zaczęła się zabawa. Z iskierkami w oczach oglądała, jak przed innymi uczniami lądują prezenty. Zerkała na osoby, do których sama wysłała, ale w pierwszym momencie nie przyuważyła, że i przed nią piętrzy się malutki stosik. Dlatego gdy wróciła oczami do miejsca przed siebie, zamrugała zaskoczona oczami. Nie, tego się kompletnie nie spodziewała.
Chwyciła szybko pierwsze pudełko, które było najwyżej. Delikatnie zerwała opakowanie wierzchnie, by po chwili chwycić w dłonie... mugolski aparat! Oczy jej się zaświeciły. Nie była nigdy super fanem robienia zdjęć, ale jednak posiadanie czegoś takiego... W odpowiednim połączeniu z magią może udałoby się ruszyć zdjęcia... Nie czekając zbyt długo, nachyliła się do osób siedzących najbliżej niej.
- Cykam fotkę, uwaga! - odwróciła się tyłem do chłopaków - Rhi raczej siedziała bliżej męskiej części Gryffindoru, choć Anę miała po swojej drugiej stronie i ją też przyciągnęła do zdjęcia. Starała się uchwycić jak najwięcej osób, samej chowając się w rogu, w jednej ręce trzymając aparat, drugą dłoń przysuwając do twarzy ze znakiem V. Dopiero po zrobieniu zdjęcia przeczytała notkę. Zaśmiała się cicho i rozejrzała w stronę stołu Hufflepuffu, przez chwilę kminiąc, od kogo mogła dostać. Kenneth? Tylko on chyba przychodził jej do głowy. W każdym razem z triumfem w oczach podniosła aparat i pokiwała nim kilka razy, by Puchon, od którego go dostała widział, że bardzo jej się prezent spodobał!
Po chwili rozpakowała kolejne pudełko. Oczy jeszcze bardziej jej się zaświeciły, gdy złapała w dłonie mikrofon. Wiedziała, że większość Gryfonów bardzo lubi jej płytę (choć nie raz zwróciła im uwagę, by trochę ograniczyli imprezy z jej piosenkami, bo nie wszystkim przecież musi się to podobać!) jednak po chwili spojrzała na ekipę od imprez i pokazała im mikrofon. Już wiedziała, że niedługo zapewne zrobi z niego użytek w jednym z dormitoriów... O, i przecież zbliżały się też inne występy, na których mogła z niego skorzystać!
Z następnego pudełka wysunęła się przepiękna bombka, którą w tym tłumie co prawda ciężko było usłyszeć. Przeczytała liścik i szybko przekręciła się tym razem w stronę stołu Ravenclaw. Oh, gdyby tylko mogła podbiegła by do Stelli i ją uścisnęła. Starała się nawiązać kontakt z dziewczyną i skłonić jej głową z podzięką. Bombka była cudowna i Rhinna już w głowie zastanawiała się, gdzie powinna ją zawiesić. Przecież ona MUSI być na widoku, nie było w ogóle innej opcji!
Płyta winylowa zrobiła na Hamilton ogromne wrażenie. Wysunęła usta w dzióbek, zaskoczona. Przesunęła dłonią po winylu, mrugając do tego oczami. Nie pamiętała, kiedy trzymała w dłoniach taki nośnik muzyki. Rozejrzała się dookoła, mrużąc powieki. Kto jej mógł to wysłać?! Będzie wielbić tę osobę. Obowiązkowe przesłuchanie tego w domu!
Ostatni, ale nie mniej ważny od pozostałych nieco rozczulił dziewczynę. Wiedziała, że to od Ciotki Priscilli. Będzie musiała ją odwiedzić przed świętami! Nie myśląc zbyt wiele, założyła na siebie jeden ze swetrów, dumnie nosząc swoje imię na plecach. Cóż, dla niektórych mogło to wyglądać śmiesznie, ale Hamilton lubiła tego typu rzeczy - zwłaszcza, jeśli były zrobione faktycznie od serca. Na pewno będzie je nosić, gdy tylko będzie mogła.
Dalej już siedziała i rozglądała się dookoła, śmiejąc się i podziwiając innych prezenty. Dzień miała zrobiony, raczej nic jej nie wyprowadzi z równowagi dzisiaj!
A przynajmniej na początku Rhinna nie widziała nic nowego w tym dniu. Ot, śniadanie jak co dzień, aczkolwiek rozmowy typowo schodziły na Mikołajkowe tory. Hamilton sama wysłała kilka prezentów, chociaż raczej były to wszelakiej maści drobiazgi. Nie była dobra w te klocki, nie oszukiwała się. Ciężko jej było w tej zwariowanej, blond czuprynie wymyślić coś naprawdę sensownego. Nigdy nie była dobra w te klocki, dlatego ciężko było jej się wzbić na jakieś wyżyny. Nie mniej, gdy nadszedł czas, pomogła sprzątać Wielką Salę - a jakże, chyba nikt w to nie wątpił. A potem...
Potem zaczęła się zabawa. Z iskierkami w oczach oglądała, jak przed innymi uczniami lądują prezenty. Zerkała na osoby, do których sama wysłała, ale w pierwszym momencie nie przyuważyła, że i przed nią piętrzy się malutki stosik. Dlatego gdy wróciła oczami do miejsca przed siebie, zamrugała zaskoczona oczami. Nie, tego się kompletnie nie spodziewała.
Chwyciła szybko pierwsze pudełko, które było najwyżej. Delikatnie zerwała opakowanie wierzchnie, by po chwili chwycić w dłonie... mugolski aparat! Oczy jej się zaświeciły. Nie była nigdy super fanem robienia zdjęć, ale jednak posiadanie czegoś takiego... W odpowiednim połączeniu z magią może udałoby się ruszyć zdjęcia... Nie czekając zbyt długo, nachyliła się do osób siedzących najbliżej niej.
- Cykam fotkę, uwaga! - odwróciła się tyłem do chłopaków - Rhi raczej siedziała bliżej męskiej części Gryffindoru, choć Anę miała po swojej drugiej stronie i ją też przyciągnęła do zdjęcia. Starała się uchwycić jak najwięcej osób, samej chowając się w rogu, w jednej ręce trzymając aparat, drugą dłoń przysuwając do twarzy ze znakiem V. Dopiero po zrobieniu zdjęcia przeczytała notkę. Zaśmiała się cicho i rozejrzała w stronę stołu Hufflepuffu, przez chwilę kminiąc, od kogo mogła dostać. Kenneth? Tylko on chyba przychodził jej do głowy. W każdym razem z triumfem w oczach podniosła aparat i pokiwała nim kilka razy, by Puchon, od którego go dostała widział, że bardzo jej się prezent spodobał!
Po chwili rozpakowała kolejne pudełko. Oczy jeszcze bardziej jej się zaświeciły, gdy złapała w dłonie mikrofon. Wiedziała, że większość Gryfonów bardzo lubi jej płytę (choć nie raz zwróciła im uwagę, by trochę ograniczyli imprezy z jej piosenkami, bo nie wszystkim przecież musi się to podobać!) jednak po chwili spojrzała na ekipę od imprez i pokazała im mikrofon. Już wiedziała, że niedługo zapewne zrobi z niego użytek w jednym z dormitoriów... O, i przecież zbliżały się też inne występy, na których mogła z niego skorzystać!
Z następnego pudełka wysunęła się przepiękna bombka, którą w tym tłumie co prawda ciężko było usłyszeć. Przeczytała liścik i szybko przekręciła się tym razem w stronę stołu Ravenclaw. Oh, gdyby tylko mogła podbiegła by do Stelli i ją uścisnęła. Starała się nawiązać kontakt z dziewczyną i skłonić jej głową z podzięką. Bombka była cudowna i Rhinna już w głowie zastanawiała się, gdzie powinna ją zawiesić. Przecież ona MUSI być na widoku, nie było w ogóle innej opcji!
Płyta winylowa zrobiła na Hamilton ogromne wrażenie. Wysunęła usta w dzióbek, zaskoczona. Przesunęła dłonią po winylu, mrugając do tego oczami. Nie pamiętała, kiedy trzymała w dłoniach taki nośnik muzyki. Rozejrzała się dookoła, mrużąc powieki. Kto jej mógł to wysłać?! Będzie wielbić tę osobę. Obowiązkowe przesłuchanie tego w domu!
Ostatni, ale nie mniej ważny od pozostałych nieco rozczulił dziewczynę. Wiedziała, że to od Ciotki Priscilli. Będzie musiała ją odwiedzić przed świętami! Nie myśląc zbyt wiele, założyła na siebie jeden ze swetrów, dumnie nosząc swoje imię na plecach. Cóż, dla niektórych mogło to wyglądać śmiesznie, ale Hamilton lubiła tego typu rzeczy - zwłaszcza, jeśli były zrobione faktycznie od serca. Na pewno będzie je nosić, gdy tylko będzie mogła.
Dalej już siedziała i rozglądała się dookoła, śmiejąc się i podziwiając innych prezenty. Dzień miała zrobiony, raczej nic jej nie wyprowadzi z równowagi dzisiaj!
-
Wiek:
17Data:
05 maja 2007Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
Uczeń VIPozycja w quidditchu:
PałkarzRóżdzka:
Włos Północnicy, jabłoń, 9 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Panna - Posty: 275
- Rejestracja: 12 cze 2023, 9:32
Parkinson zamierzała jedynie zjeść śniadanie i po prostu zawinąć się z Wielkiej Sali. Było tutaj zdecydowanie za głośno i nie mogła się skupić. W ogóle. Już w myślach zastanawiała się, co ma dzisiaj ciekawego - bądź też mniej interesującego - w planach, gdy z zamyślenia wyrwał ją ten cały zgiełk nadlatujących sów. Przekręciła oczami. Wszystko na pokaz. ku jej zdziwieniu nawet i przed nią coś wylądowało.
Uniosła brew do góry. Dobra, to jest faktycznie coś, co ją zaskoczyło. Złapała za pierwszy pakuneczek, wyjmując z niego bilety na koncert Ryczących Wiedźm. O, i to jest coś ciekawego, nie ciągle słuchanie głosu Hamiltonówny. Przeczytała liścik i zaśmiała się pod nosem, unosząc kącik ust do góry. Nie, żeby ją obchodziło, kto walnął jej takim tekstem i kto ją widział z Ezrą w Łazience Prefektów, poza tym, jej to nie przeszkadzało. Dopóki nie skończyło się to kolejnymi minusowymi punktami - mogła tak działać. Przymknęła powieki z nadal utrzymującym się uśmiechem na ustach. W następnej paczce znalazła słodycze. Dużo słodyczy. I notka. Normalnie serce Parkinsonówny nie topiło się na jakieś słodkie słówka - albo musiały być to faktycznie konkretne słowa w dużej ilości - ale ten liścik od Zena był nawet słodki. Zabierając z ławy przed sobą ostatni liścik, podeszła do Zena. Nachyliła się, wsadzając głowę między niego a osobę, obok której siedział i uśmiechnęła się lekko-
- Dzięki Słodziaku! Ale ktoś musi mi to pomóc zjeść. I napić się ze mną czegoś mocniejszego w Trzech Miotłach. Zainteresowany? - skierowała na niego spojrzenie kątem oka, uśmiechając się nieco cwanie i czekając na odpowiedź.
Gdy ją już uzyskała, niezależnie od tego, jaka ona by była, wyprostowała się i spojrzała na ostatni prezent. Zaśmiała się w głos, momentalnie odwracając się w stronę kolejnego Ślizgona. Podeszła do niego, stając za Traversem. Uniosła jedną brew zmieniając nieco wyraz na twarzy - może nawet nieco flircarski uśmiech się pojawił? Podniosła liścik tak, że każdy zainteresowany mógł go przeczytać. Nie, żeby robiło to na niej wrażenie.
- Rozumiem, że idziesz ze mną upewnić się, że następnym razem będę miała go na sobie, co? - parsknęła cicho śmiechem, świdrując Ezrę swoimi intensywnymi, niebieskimi oczami.
O Salazarze, ciekawie w tym roku ludzie ją obdarowali.
Uniosła brew do góry. Dobra, to jest faktycznie coś, co ją zaskoczyło. Złapała za pierwszy pakuneczek, wyjmując z niego bilety na koncert Ryczących Wiedźm. O, i to jest coś ciekawego, nie ciągle słuchanie głosu Hamiltonówny. Przeczytała liścik i zaśmiała się pod nosem, unosząc kącik ust do góry. Nie, żeby ją obchodziło, kto walnął jej takim tekstem i kto ją widział z Ezrą w Łazience Prefektów, poza tym, jej to nie przeszkadzało. Dopóki nie skończyło się to kolejnymi minusowymi punktami - mogła tak działać. Przymknęła powieki z nadal utrzymującym się uśmiechem na ustach. W następnej paczce znalazła słodycze. Dużo słodyczy. I notka. Normalnie serce Parkinsonówny nie topiło się na jakieś słodkie słówka - albo musiały być to faktycznie konkretne słowa w dużej ilości - ale ten liścik od Zena był nawet słodki. Zabierając z ławy przed sobą ostatni liścik, podeszła do Zena. Nachyliła się, wsadzając głowę między niego a osobę, obok której siedział i uśmiechnęła się lekko-
- Dzięki Słodziaku! Ale ktoś musi mi to pomóc zjeść. I napić się ze mną czegoś mocniejszego w Trzech Miotłach. Zainteresowany? - skierowała na niego spojrzenie kątem oka, uśmiechając się nieco cwanie i czekając na odpowiedź.
Gdy ją już uzyskała, niezależnie od tego, jaka ona by była, wyprostowała się i spojrzała na ostatni prezent. Zaśmiała się w głos, momentalnie odwracając się w stronę kolejnego Ślizgona. Podeszła do niego, stając za Traversem. Uniosła jedną brew zmieniając nieco wyraz na twarzy - może nawet nieco flircarski uśmiech się pojawił? Podniosła liścik tak, że każdy zainteresowany mógł go przeczytać. Nie, żeby robiło to na niej wrażenie.
- Rozumiem, że idziesz ze mną upewnić się, że następnym razem będę miała go na sobie, co? - parsknęła cicho śmiechem, świdrując Ezrę swoimi intensywnymi, niebieskimi oczami.
O Salazarze, ciekawie w tym roku ludzie ją obdarowali.
~ * ~
~ * ~
~ * ~
-
Wiek:
17Data:
25 sie 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
MugolskaZdrowie:
100Zawód:
Wytwórca mioteł (stażysta)Pozycja w quidditchu:
ŚcigającyRóżdzka:
Wierzba, 12 cali, Włókno ze smoczego serca, sztywnaZamożność:
Bardzo biednaStan cywilny:
She’s everything, he’s just Ken - Posty: 59
- Rejestracja: 02 lip 2023, 17:50
Szóstego grudnia Chelsea jadła w Wielkiej Sali pożywne śniadanie w towarzystwie swojego brata i jakichś przypadkowych Puchonów, kiedy do pomieszczenia wleciała chmara sów niosących zaskakująco dużą ilość pakunków. Prezenty świąteczne. Puchonka spojrzała jak różne paczki mniejsze i większe spadały na stoły przed twarzami uczniów, rozbryzgując dookoła napoje z kielichów i rozsypując jedzenie, po czym wbiła wzrok w swój talerz, na którym znajdowały się dwa idealnie przypieczone tosty, a do tego pełne angielskie śniadanie. Kiedy sowa upuściła pakunek obok jej ręki, aż podskoczyła. Nie spodziewała się, że dostanie cokolwiek, dlatego kiedy wprost w jej ręce spadł mniejszy i lżejszy pakunek, zdziwiła się jeszcze bardziej.
Otworzyła najpierw większą paczkę, a kiedy zobaczyła w niej książkę, na jej twarzy ukazał się wyraźny wyraz zawodu. Książka? Dla Chelsea? W środku była jednak zakładka dlatego od niechcenia otworzyła na zaznaczonej stronie i szybko przeczytała wskazany fragment o Heldze Hufflepuff. Wiedziała, że to od Rudego. Podniosła wzrok i rozejrzała się po sali i zobaczyła Kennego w dość dużej odległości siedzącego przy stole Puchonów i jedzącego śniadanie. Przeczytała szybko fragment o nastoletniej Heldze, po czym zamknęła książkę i schowała ją do torby. Kiedy napotkała zaskoczone spojrzenie jej brata, wzruszyła tylko ramionami.
— Zgubiłam stary podręcznik do Historii Magii, musiałam zamówić nowy, akurat musiał przyjść dzisiaj — skłamała szybko, po czym otworzyła mniejszy pakunek, w którym znajdował się zaczarowany długopis ostrzegający. Jego również schowała do torby, a potem zaczęła przyglądać się jak brat rozpakowuje prezent od niej. Czteropak browara i wagon papierosów. Porządny prezent dla porządnego chłopaka.
Otworzyła najpierw większą paczkę, a kiedy zobaczyła w niej książkę, na jej twarzy ukazał się wyraźny wyraz zawodu. Książka? Dla Chelsea? W środku była jednak zakładka dlatego od niechcenia otworzyła na zaznaczonej stronie i szybko przeczytała wskazany fragment o Heldze Hufflepuff. Wiedziała, że to od Rudego. Podniosła wzrok i rozejrzała się po sali i zobaczyła Kennego w dość dużej odległości siedzącego przy stole Puchonów i jedzącego śniadanie. Przeczytała szybko fragment o nastoletniej Heldze, po czym zamknęła książkę i schowała ją do torby. Kiedy napotkała zaskoczone spojrzenie jej brata, wzruszyła tylko ramionami.
— Zgubiłam stary podręcznik do Historii Magii, musiałam zamówić nowy, akurat musiał przyjść dzisiaj — skłamała szybko, po czym otworzyła mniejszy pakunek, w którym znajdował się zaczarowany długopis ostrzegający. Jego również schowała do torby, a potem zaczęła przyglądać się jak brat rozpakowuje prezent od niej. Czteropak browara i wagon papierosów. Porządny prezent dla porządnego chłopaka.
Beatniks are out to make it rich
Oh no, must be the season of the witch
-
Wiek:
18Data:
31 paź 2005Genetyka:
CzarodziejKrew:
PółkrwiZdrowie:
100Zawód:
Student: Aurorstwo (I ROK)Pozycja w quidditchu:
SzukającyRóżdzka:
Olcha, 12 cali, pióro feniksa, giętkaZamożność:
ZamożnyStan cywilny:
Kawaler - Posty: 162
- Rejestracja: 18 maja 2023, 14:58
Mortimer był od samego rana podekscytowany, ponieważ wiedział, że dzisiaj rozesłane zostaną prezenty od Świętego Mikołaja. Sam był nadawcą kilku prezentów, a jak na dobrego i miłego chłopaka przystało, Barnbrook lubił obdarowywać jeszcze bardziej, niż otrzymywać prezentów. Dorastając w specyficznym i raczej zamożnym domu, jemu nigdy nic nie brakowało, a rodzice mieli go tylko jednego, dlatego też prezenty musiały być przemyślane i spersonalizowane aby naprawdę chłopak je docenił. Rzucanie galeonami mu nie imponowało, zdecydowanie bardziej od bogatego podarku wolał ręcznie wykonaną kartkę.
Kiedy nadeszła sowia poczta, w paczkach zaadresowanych do siebie znalazł eleganckie, krucze pióro do pisania oraz plecak, który jak głosiła metka, organizował się sam pakując książki i niezbędne przybory szkolne. Interesujący przedmiot, ale Mortimer zdecydowanie wolał torby przewieszane przez ramię. Plecak nie pasował do jego garderoby. Kto wie, może miał to być dobry prezent dla kogoś innego, kogo obdaruje w tym roku. Już miał się zbierać, kiedy sowa dostarczyła mu jeszcze jedną, dość sporą paczkę.
Odpakował ją skonfundowany próbując rozgryźć czym jest jego nowy prezent, dopiero po chwili dotarło do niego, że jest to kuweta. Uśmiechnął się z niedowierzaniem sam do siebie, kręcąc lekko głową w zdziwieniu. Dołączone były także skarpetki, nauszniki na uszy oraz paczka pierniczków. Szybko schował mniejsze przedmioty do torby, a kuwetę wsadził sobie pod pachę i ruszył w stronę wieży Gryfonów, aby zostawić ją w swoim dormitorium. Zabawne, biorąc pod uwagę, że ostatnio Morticia miała mały incydent kałowy wprost w jego butach. Ktoś go tutaj słuchał... I Mortimer chyba nawet wiedział kto.
Kiedy nadeszła sowia poczta, w paczkach zaadresowanych do siebie znalazł eleganckie, krucze pióro do pisania oraz plecak, który jak głosiła metka, organizował się sam pakując książki i niezbędne przybory szkolne. Interesujący przedmiot, ale Mortimer zdecydowanie wolał torby przewieszane przez ramię. Plecak nie pasował do jego garderoby. Kto wie, może miał to być dobry prezent dla kogoś innego, kogo obdaruje w tym roku. Już miał się zbierać, kiedy sowa dostarczyła mu jeszcze jedną, dość sporą paczkę.
Odpakował ją skonfundowany próbując rozgryźć czym jest jego nowy prezent, dopiero po chwili dotarło do niego, że jest to kuweta. Uśmiechnął się z niedowierzaniem sam do siebie, kręcąc lekko głową w zdziwieniu. Dołączone były także skarpetki, nauszniki na uszy oraz paczka pierniczków. Szybko schował mniejsze przedmioty do torby, a kuwetę wsadził sobie pod pachę i ruszył w stronę wieży Gryfonów, aby zostawić ją w swoim dormitorium. Zabawne, biorąc pod uwagę, że ostatnio Morticia miała mały incydent kałowy wprost w jego butach. Ktoś go tutaj słuchał... I Mortimer chyba nawet wiedział kto.
I surrender
My breath and my unease
-
Wiek:
16Data:
02 cze 2008Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Klasa VIPozycja w quidditchu:
Różdzka:
Berberys, Wąsy kuguchara, 9 i pół calaZamożność:
Bardzo biednaStan cywilny:
Wolna - Posty: 145
- Rejestracja: 07 lis 2023, 21:02
W ten mroźny, uroczy poranek 6 grudnia Leslie robiła to co zwykle: gardziła śmiertelnikami i życiem na tym ziemskim padole. Obudziła się już z humorem pod psem, a do tego wyszła z łóżka lewą nogą. Jej najlepsza przyjaciółka i zarazem współlokatorka w dormitorium wyglądała jak zawsze olśniewająco co jeszcze bardziej zdenerwowało Leslie bo ona jak zwykle obudziła się z opuchniętą twarzą i opadającymi bardziej niż zwykle powiekami. Ubrała się w swoje szaty po starszej siostrze (dosłownie), a potem czekała przez długi czas aż wyszykuje się jej przyjaciółka. Potem razem jak jeden mąż, pod rękę, ruszyły do Wielkiej Sali na śniadanie.
Dwie Ślizgonki dyskutowały właśnie nad miską płatków śniadaniowych i owsianki z owocami na temat tego, co wczoraj zasłyszały w pokoju wspólnym Ślizgonów, a raczej to Saoirse dyskutowała, a Leslie słuchała tylko i potakiwała głową. Młoda Wilson im robiła się starsza tym częściej odkrywała, że nie ma aż tak dużo wspólnego ze swoją najlepszą przyjaciółką, ale to jej nie przeszkadzało w tym, aby były ze sobą blisko i niemal każdego dnia przechadzały się szkolnymi korytarzami niemal zrośnięte dupami.
Przybycie sowiej poczty ożywiło wszystkich uczniów dookoła. Leslie rozglądała się dookoła po najbliżej siedzących uczniach, a w międzyczasie sama dostała aż cztery pakunki. Odpakowywała każdy po kolei, a kiedy już wszystko widziała, zwróciła się do swojej przyjaciółki:
— Skarpetki, rękawiczki i majtki... Czy coś krzyczy jesteśmy biedni głośniej niż ten zestaw prezentów? — Zapytała Saoirse, podnosząc jedną z rękawiczek przed oczy i przyglądając się jej uważnie. — Ugh, moja słodka siostra uszyła to chyba własnoręcznie... Ktoś tutaj bardzo chce zdobyć nagrodę najlepszej młodszej siostry od Hannah — powiedziała, oglądając jeszcze skarpetki, które zapewne były od Hanki. Majtki dostała od kuzyna, makaronowy wzorek bardzo jawnie o tym świadczył, dlatego je jako pierwsze Leslie schowała do swojej torby. Dostała jeszcze paczkę musów świstusów, paczkę cukierków czekoladowych i paczkę podejrzanych cukierków, które miały na paczce ostrzeżenie: powodują śpiewanie kolęd.
— Idealnie, już wiem co nic niepodejrzewający Charles znajdzie w swojej paczce na święta — powiedziała, unosząc brwi ku górze niczym najcwańsza bestia. Potem przyszła kolej na rozpakowanie prezentów przez jej przyjaciółkę, a zaraz po tym dziewczęta udały się na pierwszą lekcję tego dnia jaką była transmutacja.
Dwie Ślizgonki dyskutowały właśnie nad miską płatków śniadaniowych i owsianki z owocami na temat tego, co wczoraj zasłyszały w pokoju wspólnym Ślizgonów, a raczej to Saoirse dyskutowała, a Leslie słuchała tylko i potakiwała głową. Młoda Wilson im robiła się starsza tym częściej odkrywała, że nie ma aż tak dużo wspólnego ze swoją najlepszą przyjaciółką, ale to jej nie przeszkadzało w tym, aby były ze sobą blisko i niemal każdego dnia przechadzały się szkolnymi korytarzami niemal zrośnięte dupami.
Przybycie sowiej poczty ożywiło wszystkich uczniów dookoła. Leslie rozglądała się dookoła po najbliżej siedzących uczniach, a w międzyczasie sama dostała aż cztery pakunki. Odpakowywała każdy po kolei, a kiedy już wszystko widziała, zwróciła się do swojej przyjaciółki:
— Skarpetki, rękawiczki i majtki... Czy coś krzyczy jesteśmy biedni głośniej niż ten zestaw prezentów? — Zapytała Saoirse, podnosząc jedną z rękawiczek przed oczy i przyglądając się jej uważnie. — Ugh, moja słodka siostra uszyła to chyba własnoręcznie... Ktoś tutaj bardzo chce zdobyć nagrodę najlepszej młodszej siostry od Hannah — powiedziała, oglądając jeszcze skarpetki, które zapewne były od Hanki. Majtki dostała od kuzyna, makaronowy wzorek bardzo jawnie o tym świadczył, dlatego je jako pierwsze Leslie schowała do swojej torby. Dostała jeszcze paczkę musów świstusów, paczkę cukierków czekoladowych i paczkę podejrzanych cukierków, które miały na paczce ostrzeżenie: powodują śpiewanie kolęd.
— Idealnie, już wiem co nic niepodejrzewający Charles znajdzie w swojej paczce na święta — powiedziała, unosząc brwi ku górze niczym najcwańsza bestia. Potem przyszła kolej na rozpakowanie prezentów przez jej przyjaciółkę, a zaraz po tym dziewczęta udały się na pierwszą lekcję tego dnia jaką była transmutacja.
me and the devil
walking side by side
walking side by side