Od 1 stycznia 2024 na obrzeżach magicznej wioski Hogsmeade odbywać się będzie jarmark zimowy. Jarmark jest otwarty codziennie od południa do północy. Wstęp na teren jarmarku jest wolny.
W centralnym punkcie jarmarku znajduje się okrągłe, uroczo oświetlone lodowisko oraz wypożyczalnia łyżew.
Cena ślizgawki: 5 sykli/godzina.
Cena wypożyczenia łyżew: 10 knutów/godzina.
Powrót do Hogwartu po dwóch tygodniach spędzonych na Klepisku z jej rodzeństwem i niespodziewanymi gośćmi w postaci Moniki i Taythów był dla Leslie niemal jak błogosławieństwo. W końcu miała spokój, mogła zaszyć się w zakamarkach zamku z dala od wzroku innych osób, czego tak bardzo potrzebowała po tym jak siedzieli ściśnięci na kupie w ich maleńkim domu przez tak długi czas. W pierwszy weekend po rozpoczęciu nowego roku, jej przyjaciółka Saoirse wyciągnęła ją na zimowy jarmark, a gdy tylko znalazły się już pomiędzy straganami, dostrzegła jednego ze swoich kolegów i postanowiła udać się z nim na strzelnicę. Leslie wolała inne rozrywki, dlatego rozstały się przy straganach obiecując, że spotkają się w tym samym miejscu za dwie godziny.
Skierowała swoje kroki na lodowisko, gdzie opłaciła wstęp na ślizgawkę (swoją drogą: 5 sykli?!) i wypożyczenie łyżew. Po chwili już siedziała na ławeczce i zmieniała swoje znoszone, brązowe buty na białe łyżwy. Gdy już była gotowa, wskoczyła na taflę. Chwilę jej zajęło przyzwyczajenie się do jazdy na lodzie, ale kiedy już się tak stało, jeździła pewnie lawirując między ludźmi. To przypominało jej, jak w dzieciństwie chodzili wraz z rodzeństwem na zamrożoną taflę jeziora nieopodal ich domu. Niestety mieli w domu tylko dwie pary łyżew, do tego za duże, więc większość czasu ślizgali się na butach, ale i tak te kilka razy kiedy udało jej się dorwać łyżwy wystarczyły, aby nauczyła się na nich jeździć. I z tym wspomnieniem w głowie, sunęła po gładkiej tafli, uważając, aby nie wjechać w jakieś dziecko czy inną niezdarę, która uczyła się właśnie stawiać swoje pierwsze kroki na lodzie.
Ciężkie były powroty po przerwie świątecznej do szkoły. Tegoroczne święta spędziła jak zwykle z rodziną, uwielbiała te tradycje, ubieranie choinki, przygotowywanie dekoracji itd. Przez szkołę rzadko spędzała czas z rodziną, więc ten czas świąteczny był dla niej niezwykle ważny. Po powrocie do szkoły dowiedziała się, że w Hogsmeade trwa jeszcze jarmark zimowy, wybrała się więc na niego ze znajomymi Puchonami. Każdy chciał iść jednak na coś innego. Jedni poszli na strzelnicę, inni do namiotu wróżki, a jeszcze inni na wystawę rzeźb lodowych. Kass za to zapragnęła nauczyć się w końcu jazdy na łyżwach na pobliskim lodowisku. Nigdy nie jeździła, więc było to dla niej intrygujące. Zawsze była osobą, która lubiła sama się uczyć tego typu rzeczy, więc nie zapytała nikogo o pomoc w nauce jazdy. Tym bardziej, że wydawało jej się to banalnie proste. Przecież ludzie na lodowisku tak gładko jeździli!
Jak bardzo musiała się zdziwić, kiedy po założeniu łyżew i wejściu na lodowisko prawie się wywróciła. Nie było to jednak tak łatwe, jak jej się zdawało. Spróbowała utrzymać równowagę trzymając się za barierkę. Spoglądając na innych, starała się naśladować ruch ich nóg. Najpierw nie puszczając barierki, by nabrać większej pewności. Gdy przyzwyczaiła się do śliskiej powierzchni postanowiła puścić barierkę. Niezdarnie zaczęła brnąć do przodu momentami prawie tracąc równowagę - na szczęście zachowując ją i pozostając w pionie. Niestety nie na długo. Tak bardzo skupiła się na jeździe, że nie zauważyła jadącej z przeciwka dziewczyny. Uderzyła w nią z impetem i... wylądowała na ziemi, obijając plecy i tyłek. - O kurwa! - wrzasnęła w momencie, kiedy rąbnęła o ziemię. Nie myślała o tym, jak bardzo jutro wstanie obolała z łóżka. - Przepraszam! Przepraszam, nie chciałam! - dodała spanikowana odwracając się w stronę rudowłosej dziewczyny. Mam nadzieję, że nic ci nie jest?!
Leslie sunęła gładko po lodowej tafli, zostawiając za sobą cienkie szlaczki, które malowały jej świeżo naostrzone łyżwy. Do tej pory udało jej się zgrabnie unikać każdą przeszkodę w postaci człowieka na swojej drodze, ale postanowiła popisać się trochę i pojechać tyłem i na jej nieszczęście była nieco zbyt nieuważna, bo po chwili już poczuła, że zderza się z kimś plecami. O kurwa! — usłyszała tylko za sobą, kiedy walczyła z siłą przyciągania ziemskiego, aby nie wyrżnąć orła wprost na lodowe podłoże. Zrobiła kilka dziwnych ruchów rękami i nogami aby złapać równowagę i dzięki temu udało wylądować jej się gładko na swoich kolanach. Podniosła się i spojrzała na dziewczynę, która siedziała na lodzie nieopodal, nie rozpoznając w niej nikogo znajomego.
— Nic się nie stało — wydyszała tylko, podjeżdżając te kilka metrów w jej stronę. Czuła, że na jej kolanie pulsuje rosnący siniak. — Nic mi nie jest, to nie moje pierwsze rodeo. Chodź, pomogę Ci — powiedziała, wyciągając rękę w jej stronę, jednocześnie wbijając mocno przednią część swojej prawej łyżwy, tej z ząbkami, w lód mając nadzieję, że to utrzyma ciężar wstającej Puchonki. Kiedy Kassandra już wstała, Leslie spostrzegła od razu, że to musiały być jej początki wyczynów na lodzie, przez wzgląd na to, jak niepewnie stała na łyżwach. Rozejrzała się dookoła i stwierdziła, że w sumie to i tak nie ma nic lepszego do roboty.
— Początki na lodzie? Jak chcesz to mogę dać Ci kilka wskazówek i pokazać co i jak, jeśli chcesz — powiedziała, a ta nowo odkryta uprzejmość z jej strony była dla niej zaskakująca. Może czuła się winna, że przewróciła nowatorkę jazdy na twardą taflę lodu? Być może. Przyjrzała się jej jeszcze i choć nie kojarzyła jej imienia i nazwiska, to kojarzyła jej twarz ze szkoły. Wszakże Hogwart nie był wcale taki duży. — Jesteś w ostatniej klasie, prawda? Jestem Leslie, jestem w piątej klasie w Hogwarcie — rzekła, wyciągając ponownie dłoń w jej stronę, tym razem jednak po to, aby się przedstawić.
Kass nie była w stanie złapać równowagi, żeby bez problemu się podnieść. Wstanie na nogi leżąc zmarzniętą na lodzie nie należało do najłatwiejszych. Z przyjemnością więc zgodziła się na pomoc obcej jej dziewczyny. Czy na pewno obcej? Kojarzyła skądś tę twarz i włosy, przede wszystkim włosy. Chyba widziała ją kilka razy na korytarzach Hogwartu. Złapała za wyciągniętą rękę dziewczyny i pozwoliła sobie pomóc.
- Dzięki... - burknęła już na wyprostowanych nogach, uśmiechając się z zakłopotaniem. Po wstaniu nie puściła jednak dziewczyny. Nie chciała ryzykować kolejnego upadku.
- Tak, pierwszy raz... ale to chyba nie jest sport dla mnie, hah. Chyba wolę jednak stabilny grunt pod nogami, ewentualnie latać na miotle - powiedziała, a propozycja Ślizgonki, jaką usłyszała po chwili, trochę ją zaskoczyła. Nie spodziewała się propozycji nauki jazdy. - W sumie czemu nie. Zawsze chciałam spróbować, ale nie wiedziałam, że to takie trudne - uśmiechnęła się, próbując puścić Leslie, kiedy nabrała większej pewności w równowadze. To prawda, w ostatniej. Jestem Kassandra. - odpowiedziała, podając ponownie rękę. - To co, zaczynamy lekcje? - zaśmiała się z zakłopotaniem, kiedy próbując przygotować się do próby jazdy zachwiała się, czując na sobie zimny pot wychodzący na czole. Nie zamierzała znowu upaść - Powiedz mi może na początek jak utrzymać równowagę i hamować.
— Nie poddawaj się tak szybko, za pierwszym razem każdemu idzie tak słabo, nie pozwól upadkom Cię zniechęcić — powiedziała Leslie neutralnym tonem, bo jednak patrząc na to realistycznie faktycznie nie każdy miał zostać fanem jazdy na łyżwach. Większość osób poddawała się po pierwszym razie lub po pierwszym upadku, ale posiadanie dobrego nauczyciela na pewno zwiększało szansę na powrót na lód. — To jest chyba prostsze niż latanie na miotle — dodała słysząc jeszcze jej kolejne słowa. Sama Ślizgonka na miotle potrafiła latać, ale nie były to szczególnie zaawansowane umiejętności. Po prostu praktyczne latanie na miotle z punktu A to punktu B. Z quidditchem miała do czynienia tylko tyle co w domu w trakcie wakacji kiedy jej rodzeństwo chciało sobie pograć, a ją jako najmłodszą zawsze stawiali w pozycji obrońcy. Uroki bycia tym z rodzeństwa, które ma najmniej do powiedzenia.
Gdy się już sobie przedstawiły, Leslie uścisnęła jej rękę, a potem mogły przejść do nauki podstaw.
— Dobra, na początek ugnij lekko kolana i przenieś swój ciężar ciała przed siebie, żeby nie wylądować na plecach, tak jest najbezpieczniej — powiedziała, pokazując jej jednocześnie co ma na myśli. Bez odpowiedniej pozycji Kassandra będzie zaraz ponownie leżała na lodzie, podobnie zresztą jak masa innych ludzi, którzy korzystali obecnie ze ślizgawki. — A teraz zobacz, musisz odpychać się w ten sposób raz jedną, raz drugą nogą — powiedziała, robiąc małą prezentację dookoła stojącej na lodzie Puchonki. Pokazała jej także jak powinno się hamować najprostrszą metodą dla początkujących: na ugiętych nogach, kierując czubki łyżew do środka, co powodowało zatrzymanie. Po chwili znowu znalazła się obok niej i znowu wyciągnęła do niej rękę.
— Złap mnie za rękę, pojedziemy razem, a w razie upadku będę Cię trzymać — powiedziała, ponownie wyciągając rękę w jej stronę.
Cały okres pomiędzy Świętami a Sylwestrem, jak również i Nowy Rok, spędził w Hogwarcie z dala od Klepiska. Żałował, że w ogóle tam się zjawił, bo pobyt tam jedynie przysporzył mu dodatkowych zmartwień i kilkanaście siniaków oraz stłuczeń, których główna autorką była jego dotychczas ulubiona kuzynka Hannah, która z pewnością musiała mieć skłonności iście psychopatyczne.
W każdym razie Tayth większość czasu tuż po ucieczce przesiedział w swoim dormitorium, nieco dziwiąc się, że nie zastał w nim swojego kuzyna. Był pewny, że zarówno on jak i Antonija wrócili z powrotem do zamku, ale najwyraźniej wcale tak nie było.
Dopiero po Nowym Roku Anthony Wilson we własnej osobie zjawił się w ich hogwarckiej sypialni i, jak gdyby nigdy nic, zaczął mu zdawać relacje z pobytu w Mungu - zdawkowo, przyjaźnie, po staremu. W końcu jednak jego zachowanie wyjaśniło się, gdy oznajmił kuzynowi, że najzwyczajniej w świecie stracił pamięć. Brandon, chcąc nie chcąc, musiał schować dumę do kieszeni i powstrzymać się od chęci rzucenia się Tony’emu do gardła, kiedy tylko ujrzał jego buźkę w progu dormitorium. Cóż. Należało postawić sprawę jasno - byli kwita.
Było to jedno z noworocznych postanowień Włocha. Drugim było definitywne zakończenie uganiania się za panną Kruger. Unikał jej jak ognia, traktował jak powietrze i skracał do minimum czas przebywania w pomieszczeniach, w których zarówno on jak i ona mogli się znaleźć.
Dziś jednak postanowił wreszcie opuścić zamek i udać się na jarmark w Hogsmeade. Miał dość leżenia w łóżku i gapienia się w sufit, należało zrobić coś ze swoim marnym życiem. Dlatego ruszył cztery litery, do kieszeni płaszcza włożył paczkę fajek - choć i z nimi miał zamiar skończyć w najbliższym czasie - po czym udał się do czarodziejskiej wioski. Minął stragany, rzeźby lodowe i strzelnicę i wtem znalazł się tuż przy lodowisku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio szusował w łyżwach, dlatego postanowił na razie poobserwować, co się dzieje na tafli. Przyglądał się leniwie lawirującym postaciom i nagle jego oczy dostrzegły burzę ognistorudych włosów. Poczuł jak coś niebezpiecznie przewraca mu się w żołądku. Wiedział, że prędzej czy później spotka Leslie, lecz miał nadzieję, że minie trochę więcej czasu.
Z jednej strony chciał odwrócić się na pięcie i odejść, z drugiej zaś… był ciekaw jak spędzała czas, co robiła i z kim. Dlatego został przy barierkach i spoglądał w jej kierunku, przyglądając się jak jeździła za rączkę z jakąś nieznaną mu dziewczyną i zaśmiewała się w najlepsze. Poza tym zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie jest chory psychicznie…
I don't want to wait for your love
I need you to save me now
They got me and I'll never give up
But I need you to save me now
Well they feed upon the poor
My head is banging on the floor
Yes it's over, yes it's over
They're lying
Hope uwielbiała wszystkie wydarzenia, które działy się w wiosce, jednak jarmark zimowy od zawsze miał specjalne miejsce w sercu dziewczyny. Wszystkie te kolorowe światełka, zapach grzanego wina i pierników, który unosił się między straganami sprawiał, że każde odwiedziny w Hogsmeade kończyły się gdzieś między straganami w poszukiwaniu czegoś nowego do spróbowania. W tym roku górowały lodowe płatki śniegu, które swoich chłodem przyjemnie łaskotały podniebienie jednocześnie mrożąc jej język. Jednak celem dzisiejszej wycieczki na jarmark nie były słodycze same w sobie, a coś co dziewczyna kochała najbardziej- łyżwy.
Zanim wyszła z domu, żegnając się po drodze z matką, ubrała na siebie ciepły, wełniany szalik i swoje kroki skierowała prosto w stronę lodowiska, które oświetlone lampionami wyglądało wyjątkowo uroczo. Hope zapłaciła oczywiście za wypożyczenie łyżew i kiedy już miała je na stopach weszła na ślizgawkę rozglądając się dookoła. Większość osób jeździło wkółko, starając się utrzymać jakiś wspólny rytm i patrząc tak na rodziny, które wspólnie spędzały tu swój czas dziewczyna żałowała, że nie zabrała ze sobą Kitty. Nie wiedząc czemu, ostatnimi czasy, siostry nie miały sobie po drodze i tylko mijając się przypadkowo na korytarzu mówiły sobie krótkie „cześć”, po czym każda ruszała w swoją stronę.
Fawley może i nie była znakomitą łyżwiarka, jednak potrafiła w miarę stabilnie utrzymać się na lodzie co sprawiało jej niemałą frajdę. Ruszyła więc przed siebie starając się dotrzymać tempa pozostałym tu obecnym. Zanim jednak na dobre się rozkręciła, zobaczyła gdzieś na drugim końcu znajoma jej postać- rudowłosą Leslie. I nawet juz ruszyła w jej stronę żeby się przywitać, jednak w pewnym momencie straciła kontrolę nad swoimi nogami i czując, że zaraz dojdzie do tragedii zaczęła machać rękami, starając się tym samym ze wszystkich sił utrzymać równowagę. Na próżno, bowiem już po chwili jedyne co widziała przed sobą to barierkę, a za nią jakiegoś chłopaka, który w zamyśleniu opierał się o bandę. Niestety, nie było jej dane zarejestrować kim ów chłopak był, jednak w desperackim akcie ratowania samej siebie jej ręce zawisły wprost na jego szyi. Minęło kilka długich sekund zanim Hope zorientowała się co właśnie przed chwilą się wydarzyło i komu tak naprawdę zawdzięcza brak połamanej kończyny- Brandon Tayth, chłopak którego wyprzedza nawet jego własna reputacja, a plotki nie cichną odbijając się echem w każdym dziewczęcym dormitorium . Uczeń, który bywa na językach wszystkich w tej szkole i nie zawsze były to same pochlebne opowieści. I takim o to sposobem Fawley dziękowała Merlinowi za mróz na który mogła zwalić swoje zaczerwienione ze wstydu policzki. Jak do tej pory była dla niego niewidzialna i szczerze powiedziawszy wolała taką pozostać, jednak ciężko pozostać niezauważona skoro jej twarz była zaledwie kilka cali od twarzy chłopaka. -Wiesz, że niebezpiecznie tak stać przy barierkach?- spytała butnie marszcząc przy tym brwi i chociaż już dawno powinna go puścić to nadal trzymała go za szyję, bojąc się, że upadnie. -Musisz mi pomóc, bo inaczej do końca życia będę obwiniać cię za złamana nogę. Wciągnij mnie… proszę?
Stał jak idiota (a może zboczeniec?) dobrych kilka minut, po czym doszedł do wniosku, że musi wyglądać co najmniej dziwacznie. Poza tym narażał się na gniew najmłodszej Wilsonówny, gdyż szczerze wątpił, że po całym ostatnim zamieszaniu jego widok ucieszy rudowłosą.
Już miał odwrócić się na pięcie i odejść, gdy wtem niespodziewanie jakaś nieznajoma wpadła mu prosto w ramiona. Zdołał jedynie dostrzec blond pukle, odruchowo łapiąc dziewczynę i niechybnie ratując ją od upadku. W pierwszej sekundzie pomyślał, że to Mia, lecz los zdawał się być dziś dla Włocha wyjątkowo łaskawy i oszczędził mu szponów harpii wbijających się w ramiona.
- Hej! Żyjesz? - zawołał nieco zbity z tropu, po czym przyjrzał się swojej "zdobyczy". Zamrugał intensywnie na widok błękitnych oczu, blond fal spływających kaskadami i zaróżowionych policzków. Z pewnością jej nie znał, i całe szczęście, bo ostatnio wszystkie jego spotkania z znajomymi dziewczynami kończyły się tragicznie.
Gdy zwróciła mu uwagę na to, jak niebezpieczne może być stanie przy barierkach, Brandon wyszczerzył do niej zęby w szerokim uśmiechu, ani myśląc się odsuwać. Tak atrakcyjnych dziewcząt nie wypuszcza się z objęć ot tak. Nie czekając już dłużej, wciągnął ją szybkim ruchem zgodnie z jej prośbą i pomógł złapać równowagę, wciąż trzymając ją za ramiona. Oczywiście jedynie dla pewności, że nie upadnie (nie dlatego, że chciał sobie pomacać).
- Jesteś cała? - zapytał tonem świadczącym o tym, że naprawdę go to interesuje i, nie czekając na odpowiedź, wziął ją na ręce niczym książę nowo napotkaną księżniczkę. - Lepiej będzie, jeśli sam cię zaniosę na ławkę, istnieje ryzyko złamania!
Zaśmiał się głośno, ciągle zerkając na blondynkę ukradkiem, zastanawiając się, z którego mogła być Domu w Hogwarcie. Bowiem im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że musiał już mijać ją na szkolnych korytarzach. Z pewnością nie była ze Slytherinu, bo wszystkie ładne Ślizgonki z łatwością mógł wymienić z imienia i nazwiska, a nawet w kolejności alfabetycznej.
Posadził nieznajomą na ławce i kucnął przy niej, upewniając się, czy aby na pewno nie nabiła sobie guza lub, co gorsza, faktycznie nie zwichnęła nogi.
- Na pewno wszystko w porządku? - zapytał dla pewności, patrząc na nią badawczo. - Poczekaj sekundę!
Tayth wstał i pobiegł w kierunku najbliższej budki z gorącymi napojami. Nie minęły dwie minuty, a chłopak już wracał z dwoma parującymi kubkami z rozgrzewającą herbatą. Podał jeden dziewczynie, uśmiechając się przyjaźnie.
- Ciepły napój dobrze ci zrobi - rzekł wesoło i od razu dodał: - Wybacz, nawet się nie przedstawiłem. Brandon jestem. Z ostatniej klasy.
Sam nie wiedział, dlatego tak bardzo podekscytował się tym, że taka urocza blondynka dosłowne wpadła mu w objęcia. W duchu też skarcił się za to, że być może wyglądał jak błazen, ciągle szczerząc zęby w uśmiechu. Być może łaknął nowych znajomości przez to, że ostatnimi czasy spalił za sobą wszystkie mosty, a w przeciągu ostatniego miesiąca oberwał po mordzie tyle razy, że przestał już liczyć.
I don't want to wait for your love
I need you to save me now
They got me and I'll never give up
But I need you to save me now
Well they feed upon the poor
My head is banging on the floor
Yes it's over, yes it's over
They're lying
Gdyby tylko wiedziała jak potoczy się dzisiejszy wieczór, pewnie nigdy nie wysunęłaby nosa zza drzwi swojego rodzinnego domu i najprawdopodobniej spędziłaby ten czas na grze z matką w gargulki, które w tym przypadku wydawały się o wiele bardziej bezpieczne. Wolałaby robić cokolwiek innego, niż raz za razem zalewać się falą wstydu, kiedy to jeden z najsławniejszych chłopaków w szkole ratował ją przed upadkiem, a ona zdana na jego łaskę, błagała by jej nie puszczał. Palce Hope odruchowo zacisnęły się na jego szyi znacznie mocniej, gdy ten podnosił ją z łatwością do góry, a na pytanie czy żyje jedynie skinęła głową, bo w tym momencie nie miała pewności czy przypadkiem jej dusza nie opuściła właśnie jej ciała czując jak zażenowanie rozlewa się po jej systemie nerwowym. Jej mięśnie, całkowicie mimowolnie, spinały się za każdym razem gdy Brandon postanowił ją dotknąć i ciężko było nie zauważyć jak bardzo skrępowana jest tą dziwaczną sytuacją. A kiedy tylko wziął ją na ręce, dziewczyna otworzyła usta w niemym jęku, bo nawet na dobre nie zdążyła zareagować, kiedy chłopak posadził ją na zimnej ławce, a sam posyłał jej właśnie jeden ze swoich firmowych uśmiechów. -Nie miałam pojęcia, że w szkole mamy takiego rycerza.- mruknęła nieco złośliwie, jednak na jej ustach widniał pełen wdzięczności uśmiech.- Zawsze ratujesz dziewczyny z opresji, czy jestem odosobnionym przypadkiem?- kiedy chłopak przyniósł jej kubek gorącej herbaty, Hope odgarnęła swoje zburzone włosy na bok, poprawiła szalik i wzięła w ręce napój, upijając powoli kilka małych łyków. - Dziękuję.- wydusiła z siebie po krótkiej chwili milczenia.- I za herbatę i za ratunek. Powiedzmy, ze masz u mnie przysługę do wykorzystania. No wiesz, taki talon na cokolwiek.- Hope chcąc przesunąć się w bok, by zrobić mu miejsce zaraz koło siebie na ławce, syknęła pod nosem i dopiero teraz zorientowała się, że rajtki na jej prawej nodze są kompletnie podarte, a pod dziurą widać było sączącą się krew. Najwidoczniej musiała przeciąć się łyżwą, gdy starała się utrzymać jakąkolwiek stabilność. Mimo wszystko, gdy ślizgon jej się przedstawiał, dziewczyna zaśmiała się krótko i pokręciła delikatnie głową z dezaprobatą. -Ty naprawdę myślisz, że ja nie wiem kim jesteś? -przeniosła swoje pełne rozbawienia, niebieskie tęczówki na twarz chłopaka i kontynuowała:-Uważam, że po tych wszystkich opowieściach, zasłyszanych w dziewczęcym dormitorium, mogłabym napisać o Tobie książkę. Masz jakiś pomysł na tytuł, czy mam sama wymyślić?- prawdą był fakt, że większość z tych plotek krążyła wokół niego i Moniki Kruger, wiec to oczywiście ze była by to powieść z rodzaju romansu.- Wiesz… nie należysz do grzecznych chłopców, a mama kazała mi się od takich trzymać jak najdalej. - mruknęła nieco zaczepnie i zgryzła na moment dolną wargę, bo jego świdrujące spojrzenie kompletnie ją rozpraszało. No cóż, na codzień unikała jakichkolwiek kontaktów z chłopcami, a tym bardziej z takimi, których reputacja była wątpliwa. Dlatego też przez jakiś czas postanowiła się nie przedstawiać, myśląc, że i tak za dziesięć minut chłopak zapomni, że w ogóle z nią rozmawiał. Przecież ktoś taki jak ON nigdy w życiu nie mógł zainteresować się rozmową z kimś takim jak ONA- dziewczyną, którą nawet nie kojarzył, chociaż od sześciu lat codziennie mijali się na szkolnych korytarzach.