Połowa sierpnia. Amsterdam. Apartament na najwyższym piętrze w najbardziej prestiżowym hotelu w całym mieście.
Była końcówka wakacji, a Sanne nadal nie dowierzała jak jej letnia rutyna została wywrócona do góry nogami. Kończąc szkołę i wsiadając do Hogwarts Express nawet nie liczyła na to, że w jej życiu pojawi się coś tak nieoczekiwanego. Sądziła, że spędzi tą ciepłą porę roku jak zawsze. Z Femke na sączeniu drinków, polepszaniu opalenizny leżąc na pięknym, żółciutkim piasku, kąpiąc się w Morzu Północnym, flirtując z chłopcami, przechadzającymi się przed ich nosami w prawie pełnej okazałości. Uwielbiała ten czas. Wakacje oznaczały dla niej nie tylko niewinną, nastoletnią zabawę, ale także możliwość spędzenia wspaniałych chwil z rodziną, którą bardzo kochała i straszliwie tęskniła podczas pobytu w szkole. Co prawda siostrę miała pod bokiem, lecz obowiązki towarzyskie i szkolne często uniemożliwiały im spędzanie ze sobą każdej wolnej chwili.
Jak to w prawdziwym życiu, Sanne wraz z siostrą były również przymuszane do spełniania pewnych obowiązków rodzinnych. Poza pomocą w domu, oczekiwano od nich również pojawiania się na wszelkich rodzinnych spędach, organizowanych przez amsterdamską, czarodziejską socjetę. W związku z tym, iż rodzice bliźniaczek pracowali w tamtejszym Ministerstwie Magii otrzymywali zaproszenia na każde takie nudne wydarzenie. Oczywiście Tess i Daan pojawiali się na wszystkich, a Femme i Sanne razem z nimi. Czwórka wspaniałych okazów klasy średniej ku uciesze najbogatszych czarodziejów na świecie. W tym roku jednak było inaczej. To lato miało oznaczać dla młodej panienki porę kobiecego przebudzenia. W końcu doczekała się tej chwili, którą intensywnie afirmowała od kilku dobrych miesięcy.
Dotarła na miejsce. Przez ostatnie dwa tygodnie bywała tu co kilka dni. Znała już każdą drogę wiodącą do tego miejsca. Trafiłaby tu z zasłoniętymi oczami. Zadarła swój kształtny nosek do góry i powiodła spojrzeniem od podstawy budynku, aż do samej góry, zawieszając spojrzenie na ostatnim piętrze. Z tej perspektywy nie było choćby cienia szans na dostrzeżenie co się działo wewnątrz dokładnie tego apartamentu. I niech tak pozostanie. - Pomyślała, a szeroki uśmiech rozlał się na jej pełnych wargach, przyozdobionych malinową szminką. Poczuła jak ciepła bryza przyjemnie owiewa jej odsłonięte nogi, które równie delikatnie łaskotał materiał jej letniej sukienki. Głęboko, nosem wciągnęła powietrze próbując opanować narastającą ekscytację, przygładziła sukienkę i włosy rozwiane przez wiatr. Ruszyła w stronę budynku, czując się jak w transie. Od przekroczenia progu tej budowli, a zwłaszcza tego jednego pokoju stawała się zupełnie inną osobą. I zaczynała ją lubić coraz bardziej...
Głośne ding oznajmiło jej, że za chwilę będzie odkrywała siebie na nowo. Od dwóch tygodni czuła się jakby była pustą, wyrwaną kartką ze środka dziennika. Każdy dzień zostawiał na niej kilka nowych zdań, zapisanych bez ładu w losowych miejscach. Słowa się przecinały, nachodziły na siebie lub były zupełnie od siebie oddalone, co skutecznie uniemożliwiało jej wyczytanie z tego kim się właściwie staje. Zawiesiła wzrok na swoim obliczu odbijającym się w krystalicznie czystym lustrze. Wodziła spojrzeniem po linii brązowych i bujnych włosów, aktualnie poplątanych przez wiatr, ładnie wyrzeźbionych policzkach i kształtnych ustach. Przeczesała palcem naturalnie ciemne i długie rzęsy, aby powieść palcem wzdłuż nosa, kończąc tę podróż na ustach, układając na nich palec w uciszającym geście. Ostatnie spojrzenie na Sanne posiadającą jeszcze resztki niewinności. Niespiesznie zaczęła rozpinać guziki sukienki, zza której wyłonił się biały koronkowy stanik, idealnie przylegający do jej niewielkich, aczkolwiek kształtnych piersi. Jej wyraz twarzy i spojrzenie momentalnie się zmieniły, była zadowolona z efektu, więc stanęła przed już tak dobrze jej znanymi drzwiami i zapukała dwa razy. Wyczekując na pojawienie się w nich Benedicta, lekko przygryzła wargę, zastanawiając się jak zareaguje na niespodziankę jaką dla niego przygotowała.
Sanne i Benedict
-
Wiek:
16Data:
07 gru 2007Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VI rokuPozycja w quidditchu:
ŚcigającyRóżdzka:
Dąb Czerwony, 9 cali, giętka, łza cerberaZamożność:
Klasa średniaStan cywilny:
w związku z Wulfiem *.* - Posty: 21
- Rejestracja: 04 lut 2024, 0:16
Call the police, there's a mad girl in town
-
Wiek:
24Data:
14 lut 2000Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
student uzdrowicielstwa (II rok)Pozycja w quidditchu:
Różdzka:
włókno z serca bystroducha, orzech, 12 cali, sztywnaZamożność:
bogatyStan cywilny:
kawaler - Posty: 6
- Rejestracja: 17 wrz 2023, 22:28
Mija drugi tydzień mojego dwudniowego pobytu w Amsterdamie, na który namówił mnie ojciec. Nie chciałem tu być, ale byłem potrzebny na bal w holenderskim Ministerstwie Magii, jakby to było mi do czegokolwiek potrzebne. Jednak wiecznie goniłem o aprobatę świata, aprobatę mojego ojca, którego zdanie teoretycznie miałem daleko tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Teoretycznie. W praktyce chciałem być dobrym synem. Chodzący ideał, wzór do naśladowania, potomek roku. Miałem być osobą towarzyszącą, uścisnąć kilka przepoconych łap i zatańczyć kilka nieporadnych tańców z dziewczętami, które chciałyby zostać panią Waldorf. Niestety wakat pani Waldorf miał zostać zajęty na wieczność, przez moją lewą rękę więc cały świat się już spóźnił. Mimo to byłem tam, uśmiechałem się i opowiadałem anegdotki, które miały mi przykleić etykietę duszy towarzystwa. Zawsze starałem się to robić. Zawsze starałem się być duszą towarzystwa, choć tak naprawdę nie chciałem być w czyimkolwiek towarzystwie. Wieczór spisałem na permanentne straty, co jakiś czas dyskretnie zerkając na tarczę swojego wysłużonego zegarka, który dzielnie odliczał sekundy, które dzieliły mnie od wyjazdu z Holandii. Jednak jedno wymowne spojrzenie brązowo-zielonych tęczówek zmieniło wszystko.
Dlatego wciąż byłem w Amsterdamie. Rozgościłem się w najlepsze niczym księżniczka, w najwyższej wieży najdroższego hotelu w mieście i spędzałem czas w większości na obserwowaniu ruchu ulicznego przez niedorzecznie wielkie okna ciągnące się na całą wysokość ściany. Nie mogłem spać, bo błogosławieństwo spokojnego snu straciłem lata temu, kiedy jeden parszywy Cygan rzucił na mnie klątwę za nazwanie go brudasem. Język faktów średnio przyjmuje się w taborze, więc nie odwiedzam rodziny jeśli naprawdę nie muszę. Jak będą potrzebowali uzdrowiciela do potwierdzenia zgonu, to chętnie przyjadę. Inne wycieczki w tamte rejony mnie nie interesują. Jak mogę myśleć o innych wycieczkach, jak nie skończyłem jeszcze obecnej? Obecna wycieczka nie miała daty wyjazdu, bo te brązowo-zielone tęczówki ciągle do mnie wracały wraz ze swoją nastoletnią posiadaczką. Czy przeszkadzał mi jej wiek? Prawdopodobnie powinien, ale odkąd uczyniłem ją swoją, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli ktoś złapie mnie na grzechu pedofilii, to przynajmniej niech ma materiał na zapisanie pełnych akt.
Dlatego wciąż jestem w Amsterdamie. Przyklejony do szyby obserwuję, jak słońce chyli się ku zachodowi i wypatruję znajomej sylwetki, która lada moment powinna się pojawić w tej uliczce po prawej i dwa razy obejrzeć przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt na nią nie patrzy. Moje ciemne oczy szukały brązowowłosej niewiasty tak chętnie, a mój mózg jest tym tak pochłonięty, że trudno mi ocenić jak długo tak patrzę. Wiem za to, że kiedy ją widzę, podnoszę się z podłogi, żeby po raz piąty tego dnia umyć zęby. Kończę je myć, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Wycieram jeszcze twarz w ręcznik, patrząc jednocześnie na swoje odbicie i testuję w nim uśmiech numer pięć. Zadowolony z efektu idę do drzwi i widzę ją. Odsłonięte nogi, letnia sukienka, w której rozpięła guziki, żeby zaprezentować mi cienką białą koronkę okalającą jej kształtne piersi. Najbardziej jednak cieszy mnie widok jej brązowo-zielonych tęczówek, które powoli pożerała czerń źrenicy.
- Dobry wieczór - słyszę swój głos obleczony w amerykański akcent, który pielęgnuję pomimo lat spędzonych na Wyspach. Uśmiecham się do niej ze swego rodzaju czułością i robię jej miejsce, żeby weszła do środka. Ledwie wchodzi, a ja już zamykam drzwi i ją o te drzwi opieram, smakując jej kształtne usta. Moje dłonie są zachłanne, nie mogą się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, czy faktura skóry jej ud jest tak gładka jak ostatnio, więc jedna dłoń już to sprawdza, podczas gdy druga zaciska się powoli na jej łabędziej szyi. Była idealna. Była płótnem, na które mogłem przelać swoje wszystkie pragnienia.
- Jesteś piękna - to nie kłamstwo, to uwielbiany przeze mnie język faktów. A skoro o faktach mowa, to warto też zapytać rzeczowo i treściwie - Ile mamy czasu? - bo to dość istotna sprawa. Nieletnie czarownice miały to do siebie, że musiały znajdywać się w swoim własnym łóżku o określonej przez pełnoletnich czarodziejów (zwanych także rodzicami) porze. Nie chciałem, żeby wpadła w kłopoty, jeśli ja miałem być ich źródłem. Chciałem, tylko żeby przez chwilę pozwoliła mi zamienić siebie i ją w doznanie. Doznanie, które pozwoli mi na chwilę zapomnieć o tym kim tak naprawdę jestem.
Dlatego wciąż byłem w Amsterdamie. Rozgościłem się w najlepsze niczym księżniczka, w najwyższej wieży najdroższego hotelu w mieście i spędzałem czas w większości na obserwowaniu ruchu ulicznego przez niedorzecznie wielkie okna ciągnące się na całą wysokość ściany. Nie mogłem spać, bo błogosławieństwo spokojnego snu straciłem lata temu, kiedy jeden parszywy Cygan rzucił na mnie klątwę za nazwanie go brudasem. Język faktów średnio przyjmuje się w taborze, więc nie odwiedzam rodziny jeśli naprawdę nie muszę. Jak będą potrzebowali uzdrowiciela do potwierdzenia zgonu, to chętnie przyjadę. Inne wycieczki w tamte rejony mnie nie interesują. Jak mogę myśleć o innych wycieczkach, jak nie skończyłem jeszcze obecnej? Obecna wycieczka nie miała daty wyjazdu, bo te brązowo-zielone tęczówki ciągle do mnie wracały wraz ze swoją nastoletnią posiadaczką. Czy przeszkadzał mi jej wiek? Prawdopodobnie powinien, ale odkąd uczyniłem ją swoją, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli ktoś złapie mnie na grzechu pedofilii, to przynajmniej niech ma materiał na zapisanie pełnych akt.
Dlatego wciąż jestem w Amsterdamie. Przyklejony do szyby obserwuję, jak słońce chyli się ku zachodowi i wypatruję znajomej sylwetki, która lada moment powinna się pojawić w tej uliczce po prawej i dwa razy obejrzeć przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikt na nią nie patrzy. Moje ciemne oczy szukały brązowowłosej niewiasty tak chętnie, a mój mózg jest tym tak pochłonięty, że trudno mi ocenić jak długo tak patrzę. Wiem za to, że kiedy ją widzę, podnoszę się z podłogi, żeby po raz piąty tego dnia umyć zęby. Kończę je myć, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Wycieram jeszcze twarz w ręcznik, patrząc jednocześnie na swoje odbicie i testuję w nim uśmiech numer pięć. Zadowolony z efektu idę do drzwi i widzę ją. Odsłonięte nogi, letnia sukienka, w której rozpięła guziki, żeby zaprezentować mi cienką białą koronkę okalającą jej kształtne piersi. Najbardziej jednak cieszy mnie widok jej brązowo-zielonych tęczówek, które powoli pożerała czerń źrenicy.
- Dobry wieczór - słyszę swój głos obleczony w amerykański akcent, który pielęgnuję pomimo lat spędzonych na Wyspach. Uśmiecham się do niej ze swego rodzaju czułością i robię jej miejsce, żeby weszła do środka. Ledwie wchodzi, a ja już zamykam drzwi i ją o te drzwi opieram, smakując jej kształtne usta. Moje dłonie są zachłanne, nie mogą się powstrzymać, żeby nie sprawdzić, czy faktura skóry jej ud jest tak gładka jak ostatnio, więc jedna dłoń już to sprawdza, podczas gdy druga zaciska się powoli na jej łabędziej szyi. Była idealna. Była płótnem, na które mogłem przelać swoje wszystkie pragnienia.
- Jesteś piękna - to nie kłamstwo, to uwielbiany przeze mnie język faktów. A skoro o faktach mowa, to warto też zapytać rzeczowo i treściwie - Ile mamy czasu? - bo to dość istotna sprawa. Nieletnie czarownice miały to do siebie, że musiały znajdywać się w swoim własnym łóżku o określonej przez pełnoletnich czarodziejów (zwanych także rodzicami) porze. Nie chciałem, żeby wpadła w kłopoty, jeśli ja miałem być ich źródłem. Chciałem, tylko żeby przez chwilę pozwoliła mi zamienić siebie i ją w doznanie. Doznanie, które pozwoli mi na chwilę zapomnieć o tym kim tak naprawdę jestem.
-
Wiek:
16Data:
07 gru 2007Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VI rokuPozycja w quidditchu:
ŚcigającyRóżdzka:
Dąb Czerwony, 9 cali, giętka, łza cerberaZamożność:
Klasa średniaStan cywilny:
w związku z Wulfiem *.* - Posty: 21
- Rejestracja: 04 lut 2024, 0:16
W momencie, gdy Benedict otworzył sezam do swojego skarbca rozkoszy, Sanne od razu poczuła znajomy i upajający zapach drogich perfum zmieszanych z proszkiem do prania. Przestąpiła przez próg i zanim cokolwiek zdążyła zrobić czy powiedzieć, zorientowała się, że mężczyzna przyciska ją do ściany a jego silne i pięknie skrojone dłonie błądzą po odkrytych częściach jej ciała. Nie mógł tego widzieć, bo chował twarz w tym miejscu gdzie szyja przechodziła w bark, ale uśmiechnęła się szeroko, wciąż z nutką niedowierzania tlącą się w okolicach jej żołądka. Okraszone malinową szminką, lekko rozchylone usta Holenderki niecierpliwie czekały, aż Waldorf do nich dotrze. I gdy to się stało odwzajemniła pocałunek z całą namiętnością jaką nosiła w sobie przez ostatnich kilka dni, które się nie widzieli. Jej dłonie automatycznie przykleiły się do jego ciała, z czego jedna smyrała go po karku, a druga błądziła po dolnej części pleców pod koszulką.
- Wystarczająco dużo. - Odrzekła enigmatycznie z zawadiackim uśmieszkiem i zwinnie się wywinęła z pułapki kończyn Bena, choć jedną złapała by pociągnąć go za sobą w głąb mieszkania wywijając tyłkiem tuż przed jego nosem. Już wiedziała naprawdę dużo o jego preferencjach, choć zdawała sobie też sprawę, że nadal wiele aspektów pozostawało pod przykryciem ciepłej i grubej pierzynki tajemniczości. Ta znacząco niewielka wiedza o tym osobniku wcale nie przeszkadzała jej, żeby czuć się w jego towarzystwie komfortowo i dalej otwierać się na nowe. Ba! Wręcz uważała się w tym momencie za szczęściarę.
- Tak się składa - puściła jego dłoń i odwróciła się do niego przodem by móc patrzyć mu prosto w oczy, nadal tyłem robiąc powolne kroki wgłąb apartamentu. - że aktualnie jestem w drodze do Rotterdamu. - Dokończyła wypowiedź rozpinając kilka kolejnych guzików sukienki. - Po co? Zapytasz... - Uśmiechnęła się zalotnie, rozpinając ją niepospiesznie do końca. Kontrolowała jego zachowanie, bacznie obserwowała reakcje by samej móc się odpowiednio dostosować i nauczyć odczytywać etapy żądzy. - Odwiedzam koleżankę, która nie istnieje. Mamy całą noc... Brzmi ciekawie? - Amerykanin łakomie oblizał usta i zagryzł dolną wargę, co Sanne widziała już tak wiele razy i była świadoma tego, że zaraz może nastąpić atak. Odrzuciła niewielką torebkę na pobliski mebel, w której bezpiecznie spoczywała jej niespodzianka. Na to miał jeszcze przyjść czas, a teraz po prostu już bez zbędnych ceregieli pozwoliła, aby sukienka sunęła się z jej ramion lądując na podłodze. Holenderka czuła, że teraz mogłaby zrobić z nim wszystko, stojąc przed nim jedynie w bieliźnie z białej koronki. Czytała to z jego prawie że czarnych oczu, które gdyby miały taką moc mogły by ją rozszarpać. Rosnący ucisk w podbrzuszu dawał o sobie znać coraz mocniej, dlatego przestała uciekać i się z nim droczyć, żeby w kolejnej sekundzie wskoczyć na niego, opleść go nogami w wąskim pasie i ponownie złączyć usta w bardziej łapczywym pocałunku niż na początku. Wyczekiwała na każde jego nowe poczynanie, aby z chęcią ulec wybranej przez niego drodze. Była gotowa na wszystko. Po to tutaj przyszła - by odkrywać, doznawać, krzyczeć, śmiać się, uwodzić i być uwodzoną.
- Wystarczająco dużo. - Odrzekła enigmatycznie z zawadiackim uśmieszkiem i zwinnie się wywinęła z pułapki kończyn Bena, choć jedną złapała by pociągnąć go za sobą w głąb mieszkania wywijając tyłkiem tuż przed jego nosem. Już wiedziała naprawdę dużo o jego preferencjach, choć zdawała sobie też sprawę, że nadal wiele aspektów pozostawało pod przykryciem ciepłej i grubej pierzynki tajemniczości. Ta znacząco niewielka wiedza o tym osobniku wcale nie przeszkadzała jej, żeby czuć się w jego towarzystwie komfortowo i dalej otwierać się na nowe. Ba! Wręcz uważała się w tym momencie za szczęściarę.
- Tak się składa - puściła jego dłoń i odwróciła się do niego przodem by móc patrzyć mu prosto w oczy, nadal tyłem robiąc powolne kroki wgłąb apartamentu. - że aktualnie jestem w drodze do Rotterdamu. - Dokończyła wypowiedź rozpinając kilka kolejnych guzików sukienki. - Po co? Zapytasz... - Uśmiechnęła się zalotnie, rozpinając ją niepospiesznie do końca. Kontrolowała jego zachowanie, bacznie obserwowała reakcje by samej móc się odpowiednio dostosować i nauczyć odczytywać etapy żądzy. - Odwiedzam koleżankę, która nie istnieje. Mamy całą noc... Brzmi ciekawie? - Amerykanin łakomie oblizał usta i zagryzł dolną wargę, co Sanne widziała już tak wiele razy i była świadoma tego, że zaraz może nastąpić atak. Odrzuciła niewielką torebkę na pobliski mebel, w której bezpiecznie spoczywała jej niespodzianka. Na to miał jeszcze przyjść czas, a teraz po prostu już bez zbędnych ceregieli pozwoliła, aby sukienka sunęła się z jej ramion lądując na podłodze. Holenderka czuła, że teraz mogłaby zrobić z nim wszystko, stojąc przed nim jedynie w bieliźnie z białej koronki. Czytała to z jego prawie że czarnych oczu, które gdyby miały taką moc mogły by ją rozszarpać. Rosnący ucisk w podbrzuszu dawał o sobie znać coraz mocniej, dlatego przestała uciekać i się z nim droczyć, żeby w kolejnej sekundzie wskoczyć na niego, opleść go nogami w wąskim pasie i ponownie złączyć usta w bardziej łapczywym pocałunku niż na początku. Wyczekiwała na każde jego nowe poczynanie, aby z chęcią ulec wybranej przez niego drodze. Była gotowa na wszystko. Po to tutaj przyszła - by odkrywać, doznawać, krzyczeć, śmiać się, uwodzić i być uwodzoną.
Call the police, there's a mad girl in town
-
Wiek:
24Data:
14 lut 2000Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
student uzdrowicielstwa (II rok)Pozycja w quidditchu:
Różdzka:
włókno z serca bystroducha, orzech, 12 cali, sztywnaZamożność:
bogatyStan cywilny:
kawaler - Posty: 6
- Rejestracja: 17 wrz 2023, 22:28
► Pokaż Spoiler
-
Wiek:
16Data:
07 gru 2007Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VI rokuPozycja w quidditchu:
ŚcigającyRóżdzka:
Dąb Czerwony, 9 cali, giętka, łza cerberaZamożność:
Klasa średniaStan cywilny:
w związku z Wulfiem *.* - Posty: 21
- Rejestracja: 04 lut 2024, 0:16
► Pokaż Spoiler
Call the police, there's a mad girl in town
-
Wiek:
24Data:
14 lut 2000Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
student uzdrowicielstwa (II rok)Pozycja w quidditchu:
Różdzka:
włókno z serca bystroducha, orzech, 12 cali, sztywnaZamożność:
bogatyStan cywilny:
kawaler - Posty: 6
- Rejestracja: 17 wrz 2023, 22:28
► Pokaż Spoiler