PRZESZŁOŚĆDZIECIŃSTWO
Od kiedy skończyła dziesięć lat, Dorothy wiedziała, że chce założyć rodzinę i urodzić dzieci. Sama wychowała się w grupie rówieśników, miała wiele rodzeństwa, pełne śmiechu i niekończących się zabaw dzieciństwo uznawała za idealnie. Chciała zapewnić takie życie również swoim dzieciom, dlatego już od wczesnych lat nastoletnich wiedziała, że chce być matką i zajmować się domem. I w porządku, miała do tego zupełne prawo. Inna sprawa to znaleźć mężczyznę, który zgodzi się na taki układ, bycie panem domu i utrzymywanie gromadki rudzielców, które Dorothy zamierzała urodzić. To nie do końca tak, że zupełnie niczego od życia nie wymagała, nie pragnęła. Uwielbiała muzykę i taniec, a także gotowanie. Już od czasów szkolnych była pulchną, acz przyjemną dla oka dziewczyną gęstych, ciemnych, rudych włosach. Lubiła je rozpuszczać luźno na ramiona, a one łaskawie opadały aż do połowy pleców. Być może właśnie w tych włosach, a być może w szerokich, niemalże stworzonych do rodzenia dzieci biodrach zakochał się mieszkający w sąsiedztwie Arthur. Dziewczyna nie czekała długo ze zdradzeniem mu, czego pragnie od życia i jak wyobraża sobie ich wspólną przyszłość. Arthur jako osoba niezwykle uległa i ugodowa, nie oponował. Być może dlatego, że również pragnął czegoś podobnego, a być może dlatego, że nie potrafił wyrazić sprzeciwu przy zdeterminowanej i energicznej Dorothy. Już po trzech miesiącach spotykania się, będąca na szóstym i siódmym roku para ustaliła, co uczynią po zakończeniu Hogwartu. Mieli zamieszkać w domu, który został obiecany Dorothy przez jej babcię, w mieście Norwich. Arthur miał znaleźć dobrze płatną pracę, a ona rodzić dzieci, sprzątać, gotować i zarządzać domem. Trzeba w tej chwili zaznaczyć, że Dorothy zdecydowanie miała smykałkę do zarządzania. Właściwie, za cokolwiek by się nie wzięła, była w tym dobra. Jak wkrótce miało się okazać, niestety nie dotyczyło to absolutnie wszystkiego. Ironicznie.
Para szybko wzięła ślub, nie było na co czekać. W końcu wszystko było zaplanowane, ustalone na najbliższych kilkadziesiąt lat. Przeprowadzili się do Norwich i wkrótce potem, Dorothy była już w pierwszej ciąży. Była niezwykle szczęśliwa, w końcu wkrótce miał zacząć spełniać się jej sen o domu pełnym dzieci, a miała dopiero osiemnaście lat! Była zaradna, energiczna i zdrowa, zapowiadała się na świetną, młodą matkę.
Co z Arthurem i pracą, którą miał znaleźć? Na jego wielkie szczęście dokładnie w chwili, kiedy zaczął się za nią rozglądać, w Norwich zwolniło się stanowisko sprzedawcy w sklepie ze składnikami eliksirów. Ze względu na presję czasu, właściciel zdecydował się zatrudnić chłopaka, mimo że nie minął nawet rok, od kiedy ten skończył Hogwart. Jego oceny z eliksirów i zaklęć były ponadprzeciętne, postanowił więc zaryzykować. Ojciec Barbie okazał się być cichym, ale bardzo sumiennym i odpowiedzialnym pracownikiem, wobec czego właściciel nigdy nie żałował swojej decyzji.
Wszystko było gotowe na przyjęcie dziecka na świat. Dorothy, drżąca z zniecierpliwienia, tak bardzo pragnąca utulić potomka w ramionach, wybierająca imię i Arthur, niepewny i przerażony choć wierzący w swoją młodą żonę.
Cała rodzina młodej pary wiedziała o wszystkim od samego początku, czekała i oszczędzała na prezenty, które miał otrzymać nowy członek rodziny Artherton.
Los nie był łaskawy dla młodego małżeństwa. Dziecko, któremu nie nadano nawet imienia, urodziło się martwe na dwa miesiące przed spodziewanym terminem. Chłopiec został pochowany na cmentarzu pod imieniem Robert. Imienia tego nie nadali mu jednak rodzice, a któryś z krewnych. Ani Arthur ani Dorothy nie potrafili nadać imienia martwemu chłopcu. Pogrążyli się w cierpieniu na długie miesiące. Niedoszły ojciec odnalazł ukojenie w pracy, a jego żona w zdobywaniu wiedzy na temat ciąży, porodu i połogu. Chciała zrobić wszystko, by kolejna ciąża poszła zgodnie z planem. Już teraz, przed nią, odżywiała się tak zdrowo, jak tylko potrafiła i prowadziła tak zdrowy tryb życia, na jaki tylko była w stanie sobie pozwolić.
Dlatego, kiedy zaszła w drugą ciążę, była pełna optymizmu.
Miała wtedy już ukończone dziewiętnaście lat i wciąż wierzyła, że ma mnóstwo czasu na rodzenie dzieci. Podeszła do ciąży zupełnie inaczej, dużo spokojniej i dopiero w kiedy wkroczyła w drugi trymestr zaczęła mówić o niej krewnym. Radość w tym wypadku była nie mniejsza niż w poprzednim, otrzymała tyle wsparcia, ile tylko mogła sobie wymarzyć.
Dlatego, kiedy po raz kolejny w siódmym miesiącu poczuła, że po jej nogach spływa coś ciepłego, poczuła, że te uginają się pod nią ze strachu. Znowu za wcześnie, przecie nie mogło jej się przydarzyć to samo po raz drugi! Przecież zrobiła wszystko idealnie, była wzorową ciężarną! Mimo obaw, córeczka przeżyła poród i otrzymała imię Eileen, tym razem rzecz jasna wybrane przez samych rodziców. Pozwoliła jednak cieszyć się swoim towarzystwem jedynie przez cztery dni. Po tym jej organizm poddał się, dziecko umarło spokojne,, we śnie.
Znów należało odprawić ten łamiący serce jak niewiele innych, pogrzeb. Dorothy nie płakała, kiedy trumna była powoli opuszczana do dołu. Nie płakała, bo wciąż i wciąż na nowo zastanawiała się, co jest z nią nie tak. Nie była w stanie przestać się zadręczać. Czy jest jakaś niekompletna? Dlaczego ją to spotkało, już drugi raz? Pierwsze poronienie mogło być przypadkiem, ale drugie? Budzi już wielkie wątpliwości. I obawy. Mnóstwo obaw. I oczywiście bólu, który rozrywał jej serce. A z oczu wciąż nie zaczęły płynąć łzy.
Wobec faktu, że potomstwa wciąż nie było na świecie, Una podjęła pracę najpierw jako kelnerka, a później pierwszy kucharz w jednej z niewielu restauracji w Norwich. I tak toczyło się ich życie, miało tak wyglądać jeszcze przez długie lata.
Ich dom, wielki choć pusty, gościł wiele dzieci z bliższej i dalszej rodziny, co do pewnego stopnia było w stanie osłodzić im gorzki ból własnej straty.
Być może inna para nie wytrzymałaby takiej sytuacji, rozpadłaby się po utracie dwójki dzieci. W tym przypadku tak nie było i to prawdopodobnie głównie dzięki niezwykle spokojnej i bezkonfliktowej osobowości Arthura. Nigdy nie reagował na zaczepki Dorothy, wszelkie pozbawione sensu kłótnie gasły w zarodku.
Dokładnie tak, jak jeszcze czwórka dzieci państwa Artherton. Przez kolejne długie piętnaście lat Una zachodziła w ciążę cztery razy i choć nigdy nie donosiła ich tak długo, jak pierwsze dwie, to kończyły się one równie tragicznie.
Mimo niepowodzeń w próbach dorobienia się własnego potomka, rodzice przyszłej Barbary nigdy nie rozważali adopcji. Marzeniem kobiety nie było wychowanie JAKIEGOŚ dziecka, ona pragnęła swoich własnych. Nie chciała dziecka, które będzie wyłącznie substratem czegoś i tylko dlatego, że coś innego się nie udało. Trudno do końca ją zrozumieć, ale tak właśnie czuła.
W międzyczasie, do momentu narodzenia właściwej bohaterki tej historii, Dorothy zaproponowano przejęcie własności nad restauracją, w której pracowała, a udało się to dzięki pieniądzom zaoszczędzonym z pracy jej męża, który również awansował. Ich życie, chociaż wciąż niedokładnie takie, jakie sobie wymarzyli, nabrało nieco tempa, kiedy razem stali się właścicielami całego przybytku. Czekało na nich wiele wyzwań, a być może ilość obowiązków i nowych zmartwień sprawiła, że przestali aż tak bardzo skupiać się na tym, by powiększyć rodzinę.
I wtedy, tym razem niecelowo, zupełnie z zaskoczenia, Dorothy odkryła, że po raz kolejny jest w ciąży. Nic dziwnego, że była przerażona. Bała się bólu, bała się, że po raz kolejny będą czekały ich wielkie cierpienie i rozczarowanie.
Nie była w stanie powiedzieć, dlaczego, ale ten raz był inny. Po prostu coś jej mówiło, że się uda. Zupełnie jakby ktoś obdarzony boską mocą podszedł do niej i powiedział "Nie bój się, tym razem go nie stracisz". I z taką dziwaczną pewnością i spokojem o nieznanym źródle, przeszła przez ciążę.
Urodziła, w końcu, po tylu latach starań i marzeń, urodziła córkę. Ta otrzymała imię Barbara, na cześć amerykańskiej aktorki Barbary Rush.
Wszystko rzecz jasna się zmieniło, kiedy dziewczynka przeżyła pierwsze dni i tygodnie po narodzinach. Przez pierwsze chwile wszyscy drżeli o jej życie (wszyscy poza jej matką, która z jakiegoś powodu była pewna, że jej córka będzie żyła. Kto wie czy być może nie była to reakcja jej umysłu, obrona i brak zgody na kolejną żałobę)
Obawy nie były słuszne bo Barbie przeżyła cały pierwszy rok życia w zdrowiu tak, samo jak z resztą wszystkie kolejne.
Pierwsze trzy lata jej dzieciństwa nie różniły się zupełnie od tych, które można nazwać “przeciętnymi”. Szczypana po policzkach, rozpieszczana i kochana, jak prawdopodobnie… wiele innych dzieci na tym świecie. Nie można powiedzieć, żeby po tym, jak dziewczynka po raz pierwszy wygłosiła przepowiednię, wiele się zmieniło. Była przy tym tylko jej matka, a przedmiotem wróżby był wypadek samochodowy, w którym miał zginąć jej dziadek od strony ojca (mugol) wraz z jej babcią, ciotką (siostrą Arthura) i jej dwunastoletnią córką.
W dniu pełnym srebrnej tarczy,
Kiedy wiatr przez lasy warczy,
Wśród czterech dusz na szlaku,
Los przewidzi ich wypadku.
Gdy burzliwy zew natury,
Przywoła siły z chmury,
Stare drzewo, stróż wieczności,
Spadnie na ich ścieżkę w złości.
Blask księżyca, mroczna gra,
Przyszłość w cieniu skrywa zła,
Na czterech ścieżkę życia,
Przez burzę kres ich bycia.
Czy nie zdziwiło jej, że czterolatka wieszczy z oczyma w słup, dziwnym i zmienionym głosem? Nie, nie zdziwiło zupełnie. Jej własna babcia również była jasnowidzką ale nie sądziła, że los trafi akurat na jej kochaną Barbie, by odziedziczyć ten trudny dar. Nie powiedziała o tym nikomu, nawet własnemu mężowi. Nie wiedziała na początku, kogo dotyczyła przepowiednia, jednak kiedy usłyszała o tragedii wiedziała od razu. To była prawdziwa przepowiednia.
Jaką matką może być kobieta, która na swoje pierwsze dziecko czekała piętnaście długich lat? Prawdopodobnie nie istnieje żadna reguła opisująca taką sytuację, jako że częstość występowania podobnych jest z pewnością bliska zera. Na powyższe pytanie nie można udzielić jednoznacznie poprawnej odpowiedzi, można zaś ze szczegółami opowiedzieć jaką matką jest Dorothy.
Przede wszystkim: do granic absurdu nadopiekuńczą. Smoczek upadł na ziemię? Przeciętna matka sama weźmie go do ust i wręczy niemowlęciu z powrotem. Ona nie spoczęła, dopóki nie wygotowała dokładnie i nie wysterylizowała zupełnie. To oczywiste, że tą całkowitą czystością posiłków i wszystkiego, co córkę otaczało, chciała działać na jej korzyść, ale nie zawsze tak było. Rzecz jasna ta przesadna obsesja na punkcie zarazków wkrótce minęła, ale zastąpiły ją inne. Jak na przykład obawa przed skrzywdzeniem córeczki przez ludzi. Szczególnie ludzi płci męskiej. Moment, w którym Barbara miała po raz pierwszy jeździć na rowerze wyglądał jak żywcem wyjęty z taniej komedii: wyposażona we wszelkiego rodzaju ochraniacze, kask nie rowerowy, a motocyklowy, siedząca na poduszce przyczepionej do chudych pośladków.
Przez lata nadopiekuńczość przybierała różne formy, zawsze wynikała z troski, ale i z potrzeby kontroli. Koleżanki? Tak, ale tylko te zatwierdzone przez matkę. Chłopcy? Absolutnie nie, myślą tylko o jednym, z pewnością ją skrzywdzą w trakcie pierwszej rozmowy. Już wtedy, wieku siedmiu czy ośmiu lat, gdzieś we wnętrzu od zawsze obdarzonej silnym charakterem BB, zaczął rodzić się bunt wywołany takim traktowaniem. Kiedy miała mniej więcej siedem lat, Barbie nalegała na zapisanie jej do lokalnej grupy tanecznej. Mama stanowczo odmówiła, tłumacząc, że to niemoralne i obsceniczne, że dziewczynki muszą uczyć się z chłopcami. Rozumiesz, czytelniku? Trzymanie się za rączki siedmiolatków jest niemoralne. Sama BB płakała kilka dni, a później zapomniała o sprawie, odnalazła swoje spełnienie w czytaniu książek. Spędzała z nimi większość czasu. Bardzo szybko zaczęła również sięgać po tytuły na pozór o wiele bardziej złożone dla swojego wieku.
Kolejne wieszczenie, tym razem w zupełnie innej formie, miało miejsce, kiedy dziewczynka miała dziesięć W tamtym czasie po Anglii grasował seryjny morderca. Dziecko bezbłędnie przewidziało nazwy kolejnych miasteczek, w których ten zaatakuje, chociaż jej matka była pewna, że nie miała prawa znać ich nazw, skoro wcześniej ich nie słyszała. Przeraziło to niemłodych rodziców (tym razem byli przy tym oboje) i bardzo szybko po raz kolejny podjęli decyzję (to znaczy, zapewne Dorothy podjęła samodzielnie, a Arthur zmuszony był tylko kiwnąć głową w niemym geście zgody), że to wydarzenie pozostanie ich głęboko skrywaną tajemnicą. Teraz już oboje wiedzieli, że ich córka potrafi (chociaż sama jeszcze tego nie wiedziała), przewidywać przyszłość
I to przyszłość dotyczącą wyłącznie makabrycznych wydarzeń. Zdarzyło jej się to jeszcze dwa razy i w każdym przypadku sama zupełnie nie była świadoma, że zrobiła coś ponadprzeciętnego. Po wygłoszeniu takiej przepowiedni skarżyła się tylko na ból głowy, niczego nie pamiętała. W tamtym okresie jej rodzicom było to, można powiedzieć, na rękę. Dopóki tylko oni o tym wiedzą to prawie tak, jakby ten problem nie istniał. Z resztą, kto przejmowałby się tym, że Barbie co kilka lat dziwnym głosem przepowie czyjąś przedwczesną śmierć?
Zaczęła wyrastać na dziecko ciche i wycofane. Być może z powodu wszystkich ograniczeń nakładanych na nią przez zaborczą matkę i przez chowanie jej pod kloszem.
Wracając do pytania, jaką matką jest Dorothy,
Wymagającą. Od zawsze stawiała przed swoją jedyną córką bardzo wysokie poprzeczki, nieustannie dając jej do zrozumienia, że jest niewystarczająca. Że jej matka nie jest z niej zadowolona, że ZAWSZE może starać się bardziej. Mimo, że była dzieckiem dość zdolnym i pracowitym, to nie genialnym.
Przy tym wszystkim jej matka była (i dalej jest) przekonana, że swojej córce sprawia wyłącznie przysługi. Że nie robi jej krzywdy, bo jej zdaniem istniał tylko jeden rodzaj przemocy: fizyczna. Że krzyk i wieczne niezadowolenie z dziecka nie robią mu niczego złego. Miała w końcu jej podziękować, za kilka lat uświadomić sobie, że wymagania stawiane jej przez matkę pomogły jej w osiągnięciu doskonałości.
W dziwaczny sposób okazywała córce miłość. Oczywiście nie da się zaprzeczyć temu, że ją kocha. Zawsze po podniesieniu na nią głosu, gotowa była przytulić i pogłaskać po głowie.
Nie było łatwo podporządkować sobie jej małą, rudowłosą bestyjkę. Dziewczyna zawsze miała siłę i odwagę, by odkrzyknąć i odpowiedzieć matce (co zawsze nazywano uparcie „pyskowaniem”). Barbie nigdy nie podkulała ogona, godząc się na takie traktowanie. W ich domu regularnie wybuchały awantury, sypały się szlabany i wyzwiska.
Matka słyszała ją wtedy tylko przez drzwi, kiedy ta brała kąpiel. Obwieściła, tym razem wierszem, że podczas pełni jedenastego miesiąca metalowy ptak pocałuje ziemię i zabierze ze sobą pięćdziesiąt istnień. Ponownie Dorothy nie zrobiła z tą wiedzą zupełnie nic, nie poinformowała nawet Arthura. Dlaczego? Może z przyzwyczajenia. Może wyszła z założenia, że skoro coś zostało przepowiedziane, nie da się niczego z tym zrobić? Stało się dokładnie tak, jak przewidziała jej córka, a okazało się że w swoim wieszczeniu była niezwykle precyzyjna. Zginęło czterdzieści sześć osób z samolotu - pasażerów i załogi, pozostałe cztery to osoby przebywające w chwili uderzenia w budynku, na który spadł samolot. Zaskoczenie i przerażenie Dorothy były mniejsze niż w poprzednim przypadku, między innymi dlatego, że utwierdziła się w przekonaniu, że wie, co dolega jej córce. Trzymała się jednak tego, co kilka lat wcześniej ustaliła z mężem: BB nie musi o tym wiedzieć, ta wiedza w niczym jej nie pomoże, a być może wręcz przeciwnie, zaszkodzi w spokoju i normalności jej życia.
Dziewczyna dowie się o swojej przypadłości tym dopiero kilka lat później, kiedy podczas lekcji eliksirów w czwartej klasie przepowie przedwczesną śmierć żony nauczyciela.
W każdym razie, znalazła się w Hogwarcie razem z gromadką innych jedenastolatków. Nie była przystosowana do życia na własną rękę, co nie znaczy, że się tego obawiała. Prawdę mówiąc, nie mogła się doczekać czasu bez swoich rodziców. No, w zasadzie to głównie bez matki.
Tiara przydziału potrzebowała tylko trzech sekund by zdecydować, gdzie posłać młodą Artherton. Zakryła małą głowę dziewczynki i znad rudych włosów wykrzyknęła "Slytherin!". Nie była w stanie ukryć zaskoczenia tym wyborem, nie sądziła, że według tiary okaże się dość ambitna, przebiegła i pewna siebie, by znaleźć się w tym domu. Ten wybór Tiary traktowała jak ogromny komplement, prawdopodobnie największy, jaki usłyszała do tej pory w życiu, w którym najbliższe otoczenie jest z niej wiecznie niezadowolone. Kilka sekund po usłyszeniu tej wiadomości, broda dziewczynki uniosła się nieco do góry, a drobniutka pierś wypięła nieco do przodu. Czuła w tamtej momencie tak wielką dumę z siebie, że nie spodziewała się, że jest zdolna do podobnego uczucia. Usiadła przy stole Ślizgonów oszołomiona oklaskami, które rozbrzmiały po słowie wykrzykniętym przez tiarę przydziału.
Przez pierwszy rok codziennie otrzymywała od matki list przypominający jej, że każda godzina, której nie spędza na nauce jest godziną straconą. Że każda ocena, która nie jest Wybitną, jest porażką i zasługuje na potępienie. Od samego początku ukrywała te listy przed kolegami, uznając, że mogą zostać uznane za śmieszne i naraziłyby ją na wstyd.
Od początku jako uczennica należała do tych, sprawiających ogrom problemów. Spóźnienia na lekcje, psikusy, odszczekiwanie się, wymykanie z dormitorium, kiedy było to zabronione. I wiele, wiele innych. Dokuczanie, a nawet bójki i czarodziejskie pojedynki, kiedy już potrafiła. W pewnym momencie na trzecim roku nosiła dumny tytuł najczęściej odrabiającego szlabany ucznia. Mało kto nie słyszał o jej wyczynach.
Niezwykle wyjątkowe zdarzenie miało miejsce, kiedy Sinead była w połowie swojego czwartego roku. Dziewczyna nie zdała wtedy ważnego egzaminu semestralnego z zaklęć. Otrzymała wówczas dwa prezenty od swoich rodziców: od matki prawdopodobnie najbardziej obelżywy list jak do tamtego momentu, a od ojca… pięknego szczurka o syjamskim umaszczeniu i kręconej sierści. Był to absolutnie pierwszy wyraz jakiegokolwiek wsparcia, które kiedykolwiek okazał jej ojciec. I pierwszy wyraz jawnego nieposłuszeństwa, które Arthur pokazał żonie. Barbie przez kilka dni nie mogła powstrzymać wzruszenia za każdym razem, kiedy patrzyła na urocze zwierzątko. Przez kilka tygodni był dla niej po prostu Szczurem i bardzo trudno było jej zdecydować się na jedno imię. Następnie przez kilka kolejnych tygodni był dla niej po prostu Wiele Imion. Ogryzek, Żółwik, Ogonek, Pazurek, Szafirek, Dzwonek. Nigdy wcześniej nie była zmuszona do samodzielnego podjęcia takiej decyzji, dlatego coś tak pozornie błahego było dla dziewczyny wielkim wyzwaniem. Ostatecznie szczur otrzymał imię Kaszmir ze względu na niezwykle przyjemne w dotyku futerko. Od czasu do czasu wciąż zdarza jej się myśleć o nim, jako o Wiele Imion, mimo że zwierzak już dawna reaguję na Kaszmir. Czuje do niego ogromne przywiązanie, a szczurek był bardzo często jedyną istotą, o której myślała, że naprawdę ją kocha.
Pod koniec wakacji przed piątym rokiem Barbary w Hogwarcie jej matka z jakiegoś powodu uznała, że jest to idealny moment na wyjawienie jej prawdy na temat naszyjnika z sześcioma srebrnymi koralikami, który Dorothy nosi na szyi. Wyznała córce, że każdy z nich reprezentuje jedno dziecko, które utraciła przed jej narodzinami. W pierwszej chwili dziewczyna była przekonana, że się przesłyszała, albo przynajmniej źle coś zrozumiała. Czy to w ogóle możliwe, że przez kilkanaście lat jej życia ukrywano przed nią taką informację? Można powiedzieć, że najważniejszą informację, jaką w ogóle miała jej do przekazania matka. Poczuła, że robi jej się gorąco, zimno i niedobrze jednocześnie.
Tego dnia wszystko się zmieniło. Zupełnie. W BB zapłonął gwałtowny ogień buntu, ogień niezgody na to, jak jest traktowana. Kto wie, co jeszcze z tego, co mówiła jej matka jest kłamstwem? Dopiero co dowiedziała się o tym, że jest jasnowidzem, a teraz jeszcze to. Co dalej? Wszyscy chłopcy są źli do szpiku kości? O tym już dawno wiedziała, że to bzdura. Nie czuła się tak, jakby matka czegoś jej nie powiedziała, miała wrażenie, że została po prostu okłamana. Szczególnie, że niedługo później dziewczyna dowiedziała się, że wszyscy dookoła wiedzieli o utraconym rodzeństwie. Tylko nie ona.
Będzie łamać wszelkie zasady. Będzie całować się z chłopakami, pić alkohol, palić fajki i bić się z kim popadnie.
CZEGO JESZCZE MI NIE MÓWIŁAŚ, MAMO!?