W oddali znajdowała się nawiedzona studnia, z której dobiegały przerażające dźwięki. Wielka zapuszczona kobieta w pelerynie z długimi, rozpuszczonymi włosami wynurzała z niej raz na jakiś czas, strasząc uczniów..
Hamilton zamierzała się świetnie bawić na Halloween. Na ten jeden wieczór pofarbowała swoje naturalnie blond włosy na czerń, zrobiła sobie makijaż, wybrała długą, czarną suknię, do tego jeszcze miała przy sobie starą, wyświechtaną torbę, w której trzymała szklaną kulę, karty tarota i inne przedmioty, i gdy tylko impreza się zaczęła, ruszyła z Pokoju Wspólnego nie zważając na nic i na nikogo. Trzymała się jakiś czas z dziewczynami z roku, bawiąc się i wygłupiając. W końcu jednak dziewczyny się rozeszły, a Hamilton poszła podziwiać, jak tym razem dyrekcja postanowiła udekorować miejscówkę z imprezą Halloweenową.
Nim się spostrzegła, dotarła do Nawiedzonej studni. Było wokół niej dość tłoczno, jacyś III roczni zrobili sobie posiadówkę. Do czasu. Rhinna oglądała ich jakiś czas, aż ze studni nie wyskoczyła przerażająca kobieta. Ona sama nie była tyle przerażająca, co to nagłe jej pojawienie się. Uczniowie w popłochu czmychnęli, krzycząc w niebogłosy, a Rhinna aż zaśmiała się pod nosem. Przed sobą mogła się przyznać, że również podskoczyła, kompletnie nie spodziewając się tego nagłego jumpscare'a, ale dopóki nikt tego nie widział, nie zamierzała się przyznawać.
Bo nikt tego nie widział, prawda?
Do tego gdzieś tam w środku dziewczyna była zdenerwowana. Ostatnio zezowata Ślizgonka jak na nią potocznie wszyscy wołali coraz bardziej działała jej na nerwach, próbując wplątać ją w jakieś romansowanie. Nie była pewna, czy te plotki doszły do Nevana - chociaż mogła się tego spodziewać. Mieli do siebie duże zaufanie a do tego, między nią a Luciusem nic nie było - czy powinna się zatem tłumaczyć? Do tego, już za trzy dni miała wyjść jej debiutancka płyta. Ludzie zwracali na nią większą uwagę po tym artykule, a do tego jeszcze ten plakat... To trochę za dużo, gdyby ona chociaż wiedziała o tym plakacie....!
Gdyby tylko mógł, siedziałby w zamknięciu w Pokoju Wspólnym, czytając jakąś z pewnością lepszą książkę, niż gówno, które dostali ostatnio na numerologii. Ale że obiecał co niektórym pojawienie się na imprezie szkolnej, nie mógł się kolejny rok wyłgać chorobą. Przebrany w jedyne prawilne przebranie, jakie znał, więc w wikinga, pra-pra-pra-pra dziadka Euzebiusza, z wylaną na siebie krwią (nie wiadomo kogo czy czego), przechadzał się po kolejnych miejscach, chwilami poruszając długim mieczem sprawnie w powietrzu, a chwilami strasząc co młodszych czy bardziej wrażliwych uczniów. Śmiał się potem maniakalnie, jakby kompletnie nie mając nic przeciwko byciu naprawdę przerażającym typem. Unosił lekko brwi i uśmiechał się pobłażliwie, idąc dalej. Jasne tęczówki strasznie kontrastowały z jego twarzą w czerwieni.
Widząc czarnowłosą postać przy studni, nie mógł się nie pokusić o próbę dorwania i jej. Z wyraźnym wyrazem lekceważenia na twarzy, zbyt zajęty drwiną i pyszałkowaniem się, nie zauważył, że to Rhinna, która wcześniej już nie raz i nie dwa miała zatarg z Traversem. Gdy się zbliżył, mamrotał już klątwę pod nosem. - Slugulus Eructo - ale nie było dane jej wystrzelić z jego różdżki. Nagle z nawiedzonej studni znów wystrzelił strach. Ślizgon cofnął się wymownie o krok, krzywiąc się z niezadowoleniem. W tym samym czasie dostrzegł, że to Hamiltonówna. Jego wyraz twarzy zmienił się z przesmiewczego na obrzydzenie, a jego usta wykrzywiły się w grymasie.
- Świetnie. Hamilton. - rzucił z pogardą. - Znów będziesz za mną łazić i udawać, że tylko mnie pilnujesz..? - Zmrużył oczy, kpiąco mierząc jej osobę. Nie przyznałby się za żadne skarby, że nie poznał jej od razu. Był jednym z tych czystokrwistych, którym przyszło się uważać za wyjątkowych, choć niewiele mieli do zaoferowania poza swoją rodową czystością krwi. Tego wieczoru postanowił bawić się kosztem innych, zwłaszcza tych, których uważał za mniej ważnych, ale Rhinna akurat potrafiła mu zniszczyć humor nawet swoim głosem. Ezra spojrzał na nią z jeszcze większym obrzydzeniem, a potem odwrócił się z zamiarem odejścia. Zanim jednak, machnął krótko i niemalże niezauważalnie różdżką, przez co kobieta w studni złapała sukienkę Gryfonki i chowając się, zaczęła wciągać prefektkę ze sobą.
Spiryt, luffki, masa staffu, jebać szlamy z Hufflepuffu!
Jeśli kiedykolwiek się zastanawialiście, czy Hamilton była zdolna nienawidzić kogokolwiek - odpowiedź brzmi, tak. Ezra Travers był osobą, której Hamilton szczerze nienawidziła. Dodatkowo odrobinę się go obawiała. Ezra niejednokrotnie zaszedł jej za skórę, do tego wiedziała - z różnych źródeł, póki co nie odczuła aż tak tego na sobie - potrafił być momentami brutalny. Nie tylko zamiłowanie do zaklęć. Wiedziała też, że i on delikatnie rzecz ujmując nie przepadał za nią, a również i nią otwarcie gardził. Cóż, miał problem. Jakiś czas temu jeszcze by próbowała go postawić do porządku - bo powód, że jej matka była mugolką (a od tego się zaczęło) był zerowym powodem do zachowywania się w stosunku do kogokolwiek w ten sposób, jak Ezra się zachowywał. W końcu kiedyś machnęła na to ręką, ale gdy chłopak pojawiał się w zasięgu jej wzroku - miała się na baczności i często na niego zerkała, po prostu uważając, czy chłopak czegoś nie odwali.
Na spokojnie zajmowała się właśnie jakąś grupką pierwszorocznych, których postać ze studni przyprawiła prawie o zawał, gdy strach znów wyskoczył i uczniowie znów zanieśli się płaczem. Rhinna odwróciła się w tym momencie i jej wzrok padł na zbliżającego się Ezrę. Momentalnie uśmiech zniknął z jej twarzy i delikatnie się spięła. Pewno, gdyby miała dobry humor, po prostu by przewróciła na chłopaka oczami i zrezygnowała z jakiejkolwiek próby nawiązania nawet najmniejszego kontaktu. Na jego słowa parsknęła śmiechem.
- Jestem zdziwiona, że wiedząc, że to ja, podszedłeś tak blisko. Jeszcze się czymś zarazisz, Travers. - rzuciła w odpowiedzi, ale nie dane jej było powiedzieć więcej. Po chwili straszydło ze studni zaczęło ją ciągnąć do studni, na co dziewczyna w pierwszym momencie się przestraszyła. Chwilę się szamotała, w końcu udało jej się wyrwać sukienkę z jej dłoni. Widząc, że materiał się rozerwał, machnęła tylko różdżką, rzucając ciche Reparo. Gdy już odzyskała rezon, wyprostowała się i odwróciła do dzieciaków. Wiedząc, że z Ezrą mogą być tylko kłopoty, przegoniła grzecznie dzieciaki z tego miejsca. W końcu zrobiła dwa kroki w stronę chłopaka, krzyżując ręce na piersiach i westchnęła.
- Oczywiście, jesteś osobą sprawiającą niebezpieczne kłopoty. A co niby, jeśli nie tylko pilnować? - fakt faktem nie zamierzała za nim iść, ale dobrze mieć na niego chociaż przez chwilę oko.
- Dlatego się odsunąłem. Nie poznałem cię. - Stwierdził kąśliwie. Nie przemawiał do Ezry sposób, w jaki Rhinna odzywała się do niego. Jej nietaktowne odpowiedzi wywołały u niego uczucia złości i frustracji, ale starał się zachować spokój. Po utracie kontroli nad sytuacją z czarną postacią przy studni, chłopak poczuł się jeszcze bardziej zirytowany. Skoro to nie był ktoś obcy to był pewny, że to zaplanowane działanie ze strony Hamitlonówny, próba sprawienia kłopotów mu i czekanie, aż go wciągnie w jakieś mugolskie bagno. Ale wiedział, że też będzie musiał być ostrożny i nie dać się wciągnąć w jej gierki.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Hamilton. - powiedział, starając się zachować spokój. - Moje intencje są czyste, nie zamierzam cię gnębić. Jestem jedynie tutaj, bo obiecałem kilku osobom, że się pojawię. - Uśmiechnął się szyderczo. - Wydaje mi się, że powinnaś bardziej uważać na swoje zachowanie. W przeciwnym razie, może spaść na ciebie nieszczęście i ktoś inny się nie będzie zastanawiał przed zastosowaniem odpowiednich środków petryfikujących ciebie i te swoje niby urocze uśmieszki.
Z marszu, Ezra zrobił kilka kroków w kierunku studni, nie rezygnując ze stania pod skosem, żeby mieć oko na Rhinnę. Chciał momentalnie wytchnąć kilka ostrzejszych słów, ale postanowił się powstrzymać. Nie chciał robić z siebie durnia i podnosić poziomu dramy. Poza tym, miał jeszcze inne rzeczy do załatwienia tej nocy. Ważniejsze, niż prefektka.
- Nie martw się, Rhinna. To była tylko chwila, kiedy przypadkiem zjawiłaś się w moim polu widzenia. Na pewno nie interesuje mnie twoje towarzystwo. - Rzucił te słowa z wysokości minimum swojego obrażonego ego. - Teraz, jeśli nie masz czegoś pilnego do załatwienia, to może warto byłoby wrócić do jakiegoś zabawiania małolatów. Jestem pewien, że więcej ludzi niecierpliwie na ciebie czeka. Ciebie i twój bezsprzecznie szlamowski czar. - Zmierzył ją, uśmiechając się szyderczo. - Jak to co? Wiem doskonale, że piszesz moją ostatnią wolę i planujesz jakieś dziwne konszachty. Takie, jak ty.. - splunął w międzyczasie pod swoje buty. - Zawsze udają grzeczne dziewczynki. I zawsze mają coś za uszami.
Ezra spojrzał jeszcze na nią przez chwilę, a potem odsunął się od niej, jakby pchnięty jej "chorobą". Nie zamierzał dłużej tracić czasu na Hamiltonównę. Przekroczył i lekko czas, jaki miał tu zabawić, mając na uwadze swój cel na tę noc. Bawił się w różnorakie gry, ale to było tylko takie pozorowanie. W rzeczywistości, chciał tylko zniknąć z tej imprezy szkolnej i wrócić do swojego zamknięcia w dormitorium.
Spiryt, luffki, masa staffu, jebać szlamy z Hufflepuffu!
Już z daleka widział, jak Travers kieruje swoje brudne buty w stronę Hamilton. Wywróciwszy oczami, wiedział doskonale, jak się to skończy, jeśli nie wkroczy między Ślizgona a jego ulubienicę. Słyszał z daleka śmiech chłopaka, więc przeprosiwszy swoich znajomych, skierował wojowniczy krok w stronę tego-którego-imienia-nie-lubi-się-wypowiadać. Akurat trafił na moment, kiedy pluł pod siebie.
- Travers, a tobie to gorzej już, że wypełzłeś z lochów? - Uniósł wymownie obie brwi, nie racząc typa ani minimalną naleciałością uśmiechu. Black naprawdę nie lubił typów, jak ten tutaj Ezrulek. Szyderczy śmiech, wysoko uniesiony podbródek. Staroświeckie mamidło. Mógłby się zgadać z Rosierem, który chodził po szkole równie dumny, co czystokrwisty Ślizgon.
- Rhinna, wszystko w porządku? - spytał, zbliżając się do ex-kapitan drużyny. Ostatnie, czego by chciał, to żeby ją zdenerwował ten tutaj dziedzic Śmierciożerców. I pomyśleć, że Luc chciał się za jednego przebrać. Teraz sobie pluł w brodę. Oblizawszy się krótko, rzucił krótkie spojrzenie Traversowi.
- Idź, szukaj szczęścia gadziego w innym miejscu. Nie chcesz chyba powtórki z rozrywki z zeszłego Halloween, hmmm? - Uśmiechnął się ironicznie, wspominając sytuację, w której w podobny sposób młodszy chłopak trafił prosto do jeziora i wracać musiał do zamku bez odzienia wierzchniego. - Mogę ci załatwić szybki lot do jakiegoś błota. Z pewnością sobie poradzić w takim miłym dla swojej skóry środowisku, hmmm? - Żeby jednak nie być gołosłownym, Lucius wyciągnął różdżkę i reprezentacyjnie poruszył nią w powietrzu.
Hamilton stała niewzruszona. Owszem, słuchała słów wypowiadanych przez Ezrę, ale nie chciała, by wyprowadził ją z równowagi, bo on akurat był do tego zdolny. Miała ochotę się zaśmiać, że jej nie poznał - akurat tutaj ją zdziwił. Nie pokazała mu jednak, że zwróciła na to uwagę - oprócz uniesienia jednej brwi w górę. Skrzyżowała ręce na piersiach i westchnęła. Słuchała go uważnie, nie spodziewając się w sumie niczego mądrego z jego ust. Ściągnęła usta na szlamowski czar. Nie zgadzała się z niczym, co mówił Travers, traktowała jego słowa bardziej na zasadzie, że chłopak mówił to, co mu ślina na język przynosiła, nawet się nie zastanawiając nad tym, co tak dokładnie wypowiadał.
- Tu się zgadzamy, nie interesuje mnie Twoje towarzystwo, tak jak i moje Ciebie. - zgodziła się z nim, przymykając na moment powieki. Szybko jednak otworzyła oczy, nie chcąc zbyt długo spuszczać wzroku ze Ślizgona. - Więc zatem możemy się rozstać. Bez zbędnego gadania.
Jak najbardziej się z tym zgadzała, wiedziała, że Ezra jest inteligentny - mimo całej swojej nienawiści do niego - i nie będzie chciał tutaj teraz robić problemów. Nadal jednak uważnie go obserwowała, nie będąc do końca pewną jego zachowania. Nigdy nie wiesz, co komu może przyjść do głowy, prawda? Ale na szczęście nie musiała zbyt długo mieć się na baczności sama, bo zaraz w zasięgu wzroku pojawił się Lucius. Uśmiechnęła się do niego i skinęła mu głową.
- Jest w porządku. Tylko rozmawialiśmy. - rzuciła spokojnie, przenosząc spojrzenie na Ezrę. Tak naprawę Ślizgonowi nie zostało, jak po prostu opuszczenie tego miejsca. - Miejmy chociaż jeden Halloween bez przygód, co? - zapytała cicho, opierając ręce na biodrach i kręcąc spojrzeniem między chłopakami.
O nie, nie, on nie był tak bezmyślny, jak by się co niektórym wydawało. Ślizgon miał wyłącznie swoje cele w głowie i skrupulatnie do nich dążył. Uprzykrzenie życia Hamilton, póki ta ciągle uśmiechająca się blondynka była w szkole, było jednym z nich. Wyższe działania, jak nauczenie się pewnych nieosiągalnych dla tych tutaj mugolskich pomiotów zaklęć, mogły chwilę poczekać.
Ezra zaśmiał się głośno, obserwując Rhinnę swoimi przeraźliwie niebieskimi ślepiami. Kontrastowały z krwią na jego twarzy dość brutalnie, ale przede wszystkim, przeszywały ją na wskroś. Chłopak od kilku sekund miał w dłoni różdżkę. Nie bez powodu. Przechylił głowę, jakby obserwował dziwne stworzenie w klatce.
- Hamilton, zagubione źrebię hipogryfów. Bez zbędnego gadania to powinnaś znaleźć swojego chłoptasia, który widocznie kompletnie już o tobie zapomniał. - Zmierzył dziewczynę wzrokiem, poruszając różdżką w powietrzu, wytkniętą w stronę Gryfonki. Ślizgon nienawidził mieszania krwi. Już nawet nie chodzi o chęć pojmowania. On nie chciał zrozumieć, że to mogłoby być w jakikolwiek sposób umotywowane prawdziwym uczuciem. Fraser zniesławił krew, a Travers... Travers swoje ojcu podpowie w odpowiednim czasie. Teraz zaśmiał się bezgłośnie, szczerząc wesoło śnieżnobiałe zęby. Ale nie na długo. Słysząc objawiającego się rycerza, rozłożył lekko bezradnie ręce, wywracając oczami i jednocześnie odzywając się.
- Black, jak zawsze na miejscu, żeby wspomóc swoje koleżanki, szlamy i inne pół-mugolskie szmaty. - Przywitał chłopaka tonem dalekim od sympatycznego, choć wyjątkowo rozbawionym. - Dla twojej wiadomości, lochy to jedyne miejsce, w których możesz znaleźć naleciałości swojej schedy rodzinnej. Nie zapominaj tego. Bliżej ziemi i grobów. - Zmierzył wymownie Gryfona wzrokiem, po czym pokręcił głową, kompletnie nie mając nic przeciwko błotnym sugestiom Luciusa.
- Nigdy nie umiałeś mnie obrażać, Black. Nigdy. Daruj sobie. - Gdyby chciał, Ezra zatrzepotałby teraz swobodnie rzęsami. Zamiast tego, poruszył zawadiacko różdżką w powietrzu, mamrocząc coś pod nosem. Co się stało? I Rhinna i Lucius nagle zaczęli mieć problem z wysławianiem się. Urok Poplątania Języka zrobił swoje (moc 8). Spojrzał na Rhinnę, unosząc wymownie brwi, jakby oczekiwał na to, żeby coś w końcu powiedziała.
- HĘ?! ŻE CO? ALE JAK? Jak zwykle, standardowe zero ze strony szlamy. Twoje Halloween się dopiero zaczęło, Hamilton, więc się miej na baczności. - Przeciął różdżką powietrze intensywnie, ale zamiast cięcia w stronę Gryfonki, jego słabe tym razem zaklęcie (eh 2) trafiło w linkę, na której było puste wiadro. Spadło do środka studni, obijając się intensywnie o ściany.
- Żryjcie gruz, łamagi. - Prychnął, a widząc w oddali Iris Parkinson, gwizdnął głośno w jej stronę. - Parkinson, mam do Ciebie sprawę! - I w najlepsze, odszedł, nie kwapiąc się zdjąć klątw z pozostałej dwójki.
zt
Spiryt, luffki, masa staffu, jebać szlamy z Hufflepuffu!
Słowa Rhi kompletnie nie dotarły do Lucka. Spoglądał na Ezrę wzrokiem bazyliszka, dosłownie czekając na jeden zły ruch. Jeden jedyny, a Black puści swoje wodze fantazji i zdecydowanie zajmie się tym wypierdkiem śmierciożerców, żałosną resztką świadomości po Voldku. Skoro jednak pani naczelna prefekt zajęła się próbą uspokojenia obu panów, ten starszy i najwyraźniej mądrzejszy jakby spuścił z tonu, przerzucając ciężar ciała z nogi na nogę. Westchnął ciężko, kręcąc głową. Miał się odezwać, ale oczywiście Ślizgon nie kwapił się by zamknąć swoją niewyparzoną jadaczkę.
- Tobie chyba życie już nie jest miłe, co? Cofnij te słowa i przeproś Rhinnę. Natychmiast. - Zacisnąwszy szczęki, ruszył do Ślizgona, ale ten już unosił ręce obronnie. - Travers, jesteś, kurwa, robakiem, rozumiesz? Jebanym pasożytem i na tyle cię tylko stać, żeby teraz udawać świętoszka. My wszyscy w tej szkole wiemy, jaki z ciebie typek. - Skrzywiwszy się wymownie, Gryfon opuścił różdżkę, ale... To nie był dobry ruch. W chwilę potem miał problem z jakimkolwiek odezwaniem się. Nic, co chciał powiedzieć, nie wychodziło spomiędzy jego warg. Ale niezrozumiałe memłanie owszem. Z wściekłością, Lucius po prostu ruszył do Ślizgona. Skoro nie magią to mu dowali pięścią. Ten jednak kolejne zaklęcie rzucił i tu Black się pospiesznie zatrzymał, spoglądając do tyłu na Rhinnę. Obawiał się, że dziewczyna oberwała. Na szczęście jednak nie było tak, a Ezra już odchodził, żegnając Gryfonów wymownymi słowami.
Black odwrócił się i rozłożył ręce, patrząc na Rhinnę. Po chwili uderzył jedną pięścią w otwartą dłoń, dając znać, że... Tak, Ezra się doigra. Ale póki co nie było, jak się określić kiedy lub gdzie. Lucius spojrzał za chłopakiem, marszcząc z niezadowoleniem brwi. Jakieś szkieletory podały im wprost do rąk kieliszki z dyniowym sokiem i pognały dalej, stukocząc kośćmi.
Nagle, mamrotanie Lucka było zrozumiałe:
- Wepchnę mu do gardła obornik ze sklątek. Niech wtedy próbuje dalej rechotać tak, jak teraz.
Hamilton mocno napięła szczękę. W oczach Gryfonki pojawiła się jeszcze większa nienawiść do Ezry, jeśli było to możliwe. Słowa o jej "chłoptasiu", jak to określił Nevana Ezra wywołały u niej nową falę negatywnych odczuć. Dobrze, że chwilę potem pojawił się Lucius, ale Rhi już żałowała swoich słów, że jedynie rozmawiali. Zwłaszcza, gdy widziała jak Ezra tym swoim patykiem celuje w jej stronę. Bardzo starała się pilnować, by niczym nie rzucić w stronę chłopaka. Dosłownie.
Lucius nieco rozładował tę grobową atmosferę i sprawił, że dziewczyna przestała myśleć o różnych, dość nieprzyjemnych rzeczach, które by zrobiła Ezrze. Nawet się słowem nie odezwała po tym, jak już przywitała Blacka. Wróciła tylko nienawistnym spojrzeniem do Ślizgona, który nadal kłapał jadaczką. Oh, jak ona by mu z chęcią ją zamknęła... Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy nie była w stanie się normalnie wysłowić. Tylko memłała coś bez sensu, więc w pewnym momencie po prostu się zamknęła, marszcząc brwi i zaciskając dłonie w pięści. Travers sobie tak bardzo grabił w tym momencie, że chyba nawet on nie widział, co się dzieje w głowie Pani Prefekt. Ale trzeba mu przyznać, że zaskoczył Rhinne, gdy starał się w nią wycelować cięcie. Hamilton jedynie krzyknęła cicho - chyba bardziej ze strachu i odruchowo podniosła ręce, chcąc się zasłonić, gdy zaklęcie nie trafiło i przecięło jedynie linkę od wiadra na studii. Nic nie czując opuściła dłonie i spojrzała na studnię, przez parę sekund będąc cicho. Przeniosła spojrzenie na Luciusa, który akurat uderzał zamkniętą pięścią w otwartą dłoń. Chciała to przyznać, że bardzo się zgadza z Gryfonem, ale szok jeszcze nie do końca minął. A gdy Hamilton postanowiła się odezwać, na szczęście zaklęcie już przestało działać.
- Czy on właśnie...? - urwała w połowie zdania, jakby nie wiedząc dokładnie, co ma zapytać. Chciał zrobić jej krzywdę? Chciał ją pociąć? Najgorsze było to, ze na każde z tych pytań i pytań tego typu można było odpowiedzieć jako tak. Słysząc słowa Luciusa, zacisnęła na nowo dłonie w pięści i skierowała spojrzenie za Ezrą. - Daj znać kiedy, z chęcią to zobaczę, a nawet i się przyłączę. - po głosie można było stwierdzić bardzo szybko, że Rhinna jest wściekła na Traversa. Nie potrafiła się opanować, gdy już szok minął. Wzięła do dłoni kieliszek z dyniowym sokiem i przez chwilę się przypatrywała napojowi w środku, gdy... Usłyszała ciche jęczenie ze studni. Spojrzała kątem oka na nią akurat w momencie, gdy kobieta, strasząca uczniów wyszła ze studni. Zostawiła kieliszek, który uniósł się w powietrzu i doskoczyła szybko do kobiety.
- Nic Pani nie jest? Coś Panią boli? - momentalnie zaczęła podpytywać. Niby to było tylko wiadro, ale mogło jednak zrobić krzywdę. Słysząc, jak kobieta narzeka na bół głowy i lekkie otarcie na policzku, Rhinna szybko wyciągnęła różdżkę i wyczarowała chłodzący okład i pozbyła się małej ranki.
Zostawiając kobietę, by odpoczęła, wróciła do kieliszka. Teraz jeszcze bardziej była wściekła. Ezra kompletnie nie liczył się z nikim. I to ją niemiłosiernie denerwowało. Do tego dochodziło jeszcze innych kilka rzeczy. Chwyciła z impetem kieliszek, upijajac dwa łyki soku.
- Przysięgam, że Ezra nawet nie wie, jak sobie bardzo grabi... - wycedziła przez zaciśnięte zęby, kierując spojrzenie na chłopaka. Do tego jeszcze śmiał jej grozić! Hamilton zacisnęła mocno dłoń, przez co kieliszek pękł w jej dłoni. - Tsss..! - syknęła cicho czując, jak szkło wbija się w jej skórę i przymknęła jedno oko. Skierowała spojrzenie na dłoń i tak trwała przez parę sekund, patrząc jak krew sączy się z rozcięć. Po chwili zacisnęła mocno dłoń. - Co za skurwiel...