Cena przejażdżki na karuzeli: 5 sykli.
Karuzela
-
Wiek:
99Data:
31 paź 1919Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
ArchitektPozycja w quidditchu:
trenerRóżdzka:
czarna różdżkaZamożność:
dementorus totalusStan cywilny:
wolny dementor - Posty: 805
- Rejestracja: 28 mar 2023, 12:43
Cena przejażdżki na karuzeli: 5 sykli.
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Ostatnie dni nie były zbyt łaskawe dla Moniki Kruger. Co tam dni — tygodnie, a nawet miesiące (z małymi przerwami) można było zaliczyć do tych, o których panna Kruger zdecydowanie wolałaby zapomnieć. Podejrzewała w duchu, że w poprzednim wcieleniu musiała być kimś o naprawdę paskudnym charakterze, skoro teraz wszystko szło nie po jej myśli. A kiedy już sądziła, że zła passa należy do przeszłości, musiała spojrzeć prawdzie w oczy — zła passa miała się chyba nigdy nie skończyć, z czym powinna chyba przejść do porządku dziennego.
Jak sięgała pamięcią, wszystkie jej znajomości z graczami quidditcha były chyba znajomościami z najmniejszą ilością dramatów. No bo tak: Nevan Fraser, jej niegdyś najlepszy przyjaciel, z którym ich wspólne drogi nieco się rozeszły gdy Nevan skończył Hogwart. Człowiek, który był chodzącym aniołem. Najspokojniejszy ślizgon na ziemi. Pan „zrób tak i tak, a będzie dobrze, zaufaj mi”. To od niego wszystko się zaczęło! To on nauczył ją latać na miotle i zaraził ją miłością do tej wspaniałej gry. Gdyby nie Fraser, Monika pewnie dalej wzbijałaby oczy ku niebu podczas meczów, siedząc znudzona na trybunach.
Kolejny: Misza Gregorovic. Chłopak, który przez chwilę pozwolił jej być zupełnie inną Moniką Kruger. Nie tą, którą znali wszyscy plotkujący o niej adepci Hogwartu. Pan tajemnica, którym dziewczyna zauroczyła się całkiem poważnie i o którym Monika wciąż myślała chyba częściej niż powinna. Z upływem czasu stwierdziła, że chyba zareagowała zbyt pochopnie przekreślając ich relację i wciąż twierdziła, że to naprawdę porządny chłopak, który po prostu na nią nie zasługiwał.
To samo tyczyło się Zena Zabiniego. Był dla niej za dobry. Chodząca zielona flaga, która zasługiwała na wszystko co najlepsze — a Monika była przecież jednym, wielkim nieszczęściem. O nim także myślała zbyt często zastanawiając się, czy Zabini nienawidził ją bardzo, czy jednak tylko trochę. Chciała dla niego jak najlepiej i wierzyła, że Zen znajdzie odpowiednią dziewczynę, która w przeciwieństwie do Moniki nie będzie przyprawiać go o ból głowy o poranku.
Czy to właśnie dlatego postanowiła zaryzykować spotkaniem z Rhysem? Biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia ze sportowcami — nie miała się chyba czego obawiać? Znała już go trochę, spotykali się przecież dość często podczas treningów i panna Kruger nie ukrywała tego, że była pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności, jakie prezentował na miotle. Był też wszystkim tym, czego nastolatka pragnie: miał kasę, klasę, wygląd i był w czymś cholernie dobry. Nic więc dziwnego, że rzeczone puchonki wodziły za nim wzrokiem, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Monika wiedziała jednak doskonale, że zadawanie się z puchonkami to ostatnie, na co Verildi ma ochotę, a skoro była autorką tego wspaniałego wywiadu w ostatnim wydaniu zwierciadła, czuła się jakoby zobowiązana, do wybawienia chłopaka z tej niefortunnej sytuacji.
Stając nieopodal karuzeli, spojrzała na zegarek, po czym poprawiła swój butelkowo zielony płaszczyk, który wyglądał bardziej jak jesienne odzienie, niż coś, co mogło ogrzać dziewczęce ciało w środku zimy. Nic bardziej mylnego — dzięki magii Monika czuła przyjemne uczucie ciepła rozchodzące się w dół jej ramion. Na głowę ubrała swoje standardowe nauszniki, na nogi wciągnęła ulubione oficerki i oczywiście nie zapomniała także o rękawiczkach. Czy odstawiła się trochę za bardzo? Być może — chciała być jednak przekonująca. Co prawda oficjalnie nie była to żadna randka, ale miała w końcu odstraszyć puchonki, nie mogła tego robić w codziennej puchówce, w której wyglądała jak bałwan.
Westchnęła. Nie widziała Wilsona od czasu wizyty w szpitalu, podczas której nie odezwała się do niego nawet pół słowem — nie chciała tego robić przy Antoniji, zajmującej honorowe miejsce przy boku chłopaka. Jedyna Hannah Wilson wiedziała jak bardzo ten widok wytrącił pannę Kruger z równowagi i ile jednorazowych chusteczek zostało po tej wizycie zużytych. Od tamtego dnia Monika zdecydowanie nie należała do najweselszych dziewczyn w zamku, miała więc nadzieję, że dzisiejsze spotkanie nieco polepszy jej humor. Nie chciała wciąż myśleć o Anthonym. Wybrał Vedran, a teraz nawet nie pamiętał, że kiedykolwiek łączyło go z Moniką coś więcej niż przyjaźń i kto jak kto, ale panna Kruger doskonale wiedziała jak to jest stracić pamięć. Ale dobra, koniec z tym. Koniec tematu Wilsonow i innych członków tej rodziny. Koniec, a przynajmniej koniec na dziś. Rozejrzała się dookoła sprawdzając czy Rhys przypadkiem nie podąża już w jej stronę. Dziś skupi się na nim. Skupi się na dobrej zabawie. Skupi się na wszystkim innym, tylko nie swoim nieszczęściu.
Jak sięgała pamięcią, wszystkie jej znajomości z graczami quidditcha były chyba znajomościami z najmniejszą ilością dramatów. No bo tak: Nevan Fraser, jej niegdyś najlepszy przyjaciel, z którym ich wspólne drogi nieco się rozeszły gdy Nevan skończył Hogwart. Człowiek, który był chodzącym aniołem. Najspokojniejszy ślizgon na ziemi. Pan „zrób tak i tak, a będzie dobrze, zaufaj mi”. To od niego wszystko się zaczęło! To on nauczył ją latać na miotle i zaraził ją miłością do tej wspaniałej gry. Gdyby nie Fraser, Monika pewnie dalej wzbijałaby oczy ku niebu podczas meczów, siedząc znudzona na trybunach.
Kolejny: Misza Gregorovic. Chłopak, który przez chwilę pozwolił jej być zupełnie inną Moniką Kruger. Nie tą, którą znali wszyscy plotkujący o niej adepci Hogwartu. Pan tajemnica, którym dziewczyna zauroczyła się całkiem poważnie i o którym Monika wciąż myślała chyba częściej niż powinna. Z upływem czasu stwierdziła, że chyba zareagowała zbyt pochopnie przekreślając ich relację i wciąż twierdziła, że to naprawdę porządny chłopak, który po prostu na nią nie zasługiwał.
To samo tyczyło się Zena Zabiniego. Był dla niej za dobry. Chodząca zielona flaga, która zasługiwała na wszystko co najlepsze — a Monika była przecież jednym, wielkim nieszczęściem. O nim także myślała zbyt często zastanawiając się, czy Zabini nienawidził ją bardzo, czy jednak tylko trochę. Chciała dla niego jak najlepiej i wierzyła, że Zen znajdzie odpowiednią dziewczynę, która w przeciwieństwie do Moniki nie będzie przyprawiać go o ból głowy o poranku.
Czy to właśnie dlatego postanowiła zaryzykować spotkaniem z Rhysem? Biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia ze sportowcami — nie miała się chyba czego obawiać? Znała już go trochę, spotykali się przecież dość często podczas treningów i panna Kruger nie ukrywała tego, że była pod ogromnym wrażeniem jego umiejętności, jakie prezentował na miotle. Był też wszystkim tym, czego nastolatka pragnie: miał kasę, klasę, wygląd i był w czymś cholernie dobry. Nic więc dziwnego, że rzeczone puchonki wodziły za nim wzrokiem, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Monika wiedziała jednak doskonale, że zadawanie się z puchonkami to ostatnie, na co Verildi ma ochotę, a skoro była autorką tego wspaniałego wywiadu w ostatnim wydaniu zwierciadła, czuła się jakoby zobowiązana, do wybawienia chłopaka z tej niefortunnej sytuacji.
Stając nieopodal karuzeli, spojrzała na zegarek, po czym poprawiła swój butelkowo zielony płaszczyk, który wyglądał bardziej jak jesienne odzienie, niż coś, co mogło ogrzać dziewczęce ciało w środku zimy. Nic bardziej mylnego — dzięki magii Monika czuła przyjemne uczucie ciepła rozchodzące się w dół jej ramion. Na głowę ubrała swoje standardowe nauszniki, na nogi wciągnęła ulubione oficerki i oczywiście nie zapomniała także o rękawiczkach. Czy odstawiła się trochę za bardzo? Być może — chciała być jednak przekonująca. Co prawda oficjalnie nie była to żadna randka, ale miała w końcu odstraszyć puchonki, nie mogła tego robić w codziennej puchówce, w której wyglądała jak bałwan.
Westchnęła. Nie widziała Wilsona od czasu wizyty w szpitalu, podczas której nie odezwała się do niego nawet pół słowem — nie chciała tego robić przy Antoniji, zajmującej honorowe miejsce przy boku chłopaka. Jedyna Hannah Wilson wiedziała jak bardzo ten widok wytrącił pannę Kruger z równowagi i ile jednorazowych chusteczek zostało po tej wizycie zużytych. Od tamtego dnia Monika zdecydowanie nie należała do najweselszych dziewczyn w zamku, miała więc nadzieję, że dzisiejsze spotkanie nieco polepszy jej humor. Nie chciała wciąż myśleć o Anthonym. Wybrał Vedran, a teraz nawet nie pamiętał, że kiedykolwiek łączyło go z Moniką coś więcej niż przyjaźń i kto jak kto, ale panna Kruger doskonale wiedziała jak to jest stracić pamięć. Ale dobra, koniec z tym. Koniec tematu Wilsonow i innych członków tej rodziny. Koniec, a przynajmniej koniec na dziś. Rozejrzała się dookoła sprawdzając czy Rhys przypadkiem nie podąża już w jej stronę. Dziś skupi się na nim. Skupi się na dobrej zabawie. Skupi się na wszystkim innym, tylko nie swoim nieszczęściu.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 wrz 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
CzarodziejPozycja w quidditchu:
szukającyRóżdzka:
kalina, włos demimoza, 11 cali, dość giętkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
ze zniczem mi do twarzy - Posty: 113
- Rejestracja: 07 lis 2023, 22:57
Ostatnie dni zdecydowanie mógłby nazwać nerwowymi. Wprawdzie nie wydarzyło się nic niespotykanego, a jego forma na miotle i poza nią była nienaganna, ale Castellani denerwowała go na każdym kroku i nie był w stanie jej dogryzać tyle, co zwykle. Poprzysiągł sobie bycie najlepiej neutralnym towarzyszem w drużynie i nikt ani nic nie miało zmienić jego zamiarów. Olewać jej kretyńskie docinki. Skupić się mógł na wielu innych sprawach, ale tyle osób mówiło mu o zabawie zimowej wieczorami, że w końcu i on postanowił wieczorem wyjść.
Cieszył się, że Kruger, którą polubił przy okazji wywiadu, zgodziła się mu towarzyszyć. Była ciekawa dla oka, a przede wszystkim nie mówiła non stop o ażurowych rajstopkach czy innych modnych sprawach, jak Edwards albo nie wyglądała, jakby miała go zabić, jak Parkinson. Poza tym sprawnie poruszała się na miotle, a to bardzo Verildiemu pasowało.
Rhys wszedł na plac przed karuzelą charakterystycznie niewzruszonym oraz energicznym krokiem, który zdradzał pewność siebie i zamiłowanie do sportu. Jego spojrzenie wędrowało po otoczeniu, starając się znaleźć Monikę w chwilami dość mocno okupowanej okolicy na błoniach. Był ubrany elegancko, ale jednocześnie swobodnie. Miał na sobie ciemnoszary płaszcz, który wykończył na szyi zwykłym, ślizgońskim szalikiem. Pod nim jednak, widać było, że tego dnia nosił czarną koszulę, której guziki były starannie zapięte, a całość dopełniały ciemnoszare eleganckie spodnie. Jego buty były dopasowane do reszty stroju, skórzane i idealnie wypastowane. Rhys zawsze przykładał wagę do swojego wyglądu, nawet w sytuacjach, które nie wymagały takiego stopnia elegancji. Teraz, spotykając się z Moniką, chciał być pewien, że prezentuje się odpowiednio. Rękawiczki miał wciśnięte w kieszeń płaszcza, czarne ze smoczej skóry.
W dłoniach trzymał dwa magiczne kubki, wypełnione aromatycznym grzanym winem, zaprawionym śliwkową nalewką. Zapach unoszący się z napoju był intensywny i przyjemny, idealny na zimowy wieczór. Kubki te miały sprawić, że spotkanie Moniki z Rhysem rozpocznie się swobodnie, a jednocześnie zakończą się plotki Puchonek odnośnie dostępności Verildiego. Zdecydowanie miał po dziurki w nosie tego, ile ich się kręciło wokoło. I kilka Gryfonek, ale głównie młodsze dziewczęta z Hufflepuffu dawały mu do wiwatu. Chwilami był na skraju niemiłego zachowania, a raczej nie był znany z tego, że był chamem.
Kiedy wreszcie dostrzegł Monikę, uśmiechając się lekko zrobił kilka kroków w jej kierunku.
- Cześć, Moniko! - przywitał ją entuzjastycznie, prezentując jednocześnie kubki. Zanim jednak je "zapowiedział", spojrzał po niej z uznaniem, krótko komentując to, jak się prezentowała. - Wow... - sapnął, kiwając głową z wyraźnym zaskoczeniem, jak obłędnie wyglądała. - Przyznam, że czuję się teraz trochę za mało... Gotowy na to spotkanie, ale mam nadzieję, że lubisz grzane wino - zbliżył się do niej bardziej, ostatecznie podając jej jednej z kubków. Skinął głową w stronę karuzeli.
- Ładnie się to wszystko prezentuje, co nie? Ale jak się czujesz? Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór poprawi ci humor - pamiętał, że nie była w nastroju na takie wyjścia, a jej ostatnie życiowe doświadczenia były... Dalekie od swobodnych. Ale poważnie chciał sprawić, że będzie się częściej uśmiechała, niż zastanawiała, czy to był dobry pomysł, żeby tu z nim wyjść.
Cieszył się, że Kruger, którą polubił przy okazji wywiadu, zgodziła się mu towarzyszyć. Była ciekawa dla oka, a przede wszystkim nie mówiła non stop o ażurowych rajstopkach czy innych modnych sprawach, jak Edwards albo nie wyglądała, jakby miała go zabić, jak Parkinson. Poza tym sprawnie poruszała się na miotle, a to bardzo Verildiemu pasowało.
Rhys wszedł na plac przed karuzelą charakterystycznie niewzruszonym oraz energicznym krokiem, który zdradzał pewność siebie i zamiłowanie do sportu. Jego spojrzenie wędrowało po otoczeniu, starając się znaleźć Monikę w chwilami dość mocno okupowanej okolicy na błoniach. Był ubrany elegancko, ale jednocześnie swobodnie. Miał na sobie ciemnoszary płaszcz, który wykończył na szyi zwykłym, ślizgońskim szalikiem. Pod nim jednak, widać było, że tego dnia nosił czarną koszulę, której guziki były starannie zapięte, a całość dopełniały ciemnoszare eleganckie spodnie. Jego buty były dopasowane do reszty stroju, skórzane i idealnie wypastowane. Rhys zawsze przykładał wagę do swojego wyglądu, nawet w sytuacjach, które nie wymagały takiego stopnia elegancji. Teraz, spotykając się z Moniką, chciał być pewien, że prezentuje się odpowiednio. Rękawiczki miał wciśnięte w kieszeń płaszcza, czarne ze smoczej skóry.
W dłoniach trzymał dwa magiczne kubki, wypełnione aromatycznym grzanym winem, zaprawionym śliwkową nalewką. Zapach unoszący się z napoju był intensywny i przyjemny, idealny na zimowy wieczór. Kubki te miały sprawić, że spotkanie Moniki z Rhysem rozpocznie się swobodnie, a jednocześnie zakończą się plotki Puchonek odnośnie dostępności Verildiego. Zdecydowanie miał po dziurki w nosie tego, ile ich się kręciło wokoło. I kilka Gryfonek, ale głównie młodsze dziewczęta z Hufflepuffu dawały mu do wiwatu. Chwilami był na skraju niemiłego zachowania, a raczej nie był znany z tego, że był chamem.
Kiedy wreszcie dostrzegł Monikę, uśmiechając się lekko zrobił kilka kroków w jej kierunku.
- Cześć, Moniko! - przywitał ją entuzjastycznie, prezentując jednocześnie kubki. Zanim jednak je "zapowiedział", spojrzał po niej z uznaniem, krótko komentując to, jak się prezentowała. - Wow... - sapnął, kiwając głową z wyraźnym zaskoczeniem, jak obłędnie wyglądała. - Przyznam, że czuję się teraz trochę za mało... Gotowy na to spotkanie, ale mam nadzieję, że lubisz grzane wino - zbliżył się do niej bardziej, ostatecznie podając jej jednej z kubków. Skinął głową w stronę karuzeli.
- Ładnie się to wszystko prezentuje, co nie? Ale jak się czujesz? Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór poprawi ci humor - pamiętał, że nie była w nastroju na takie wyjścia, a jej ostatnie życiowe doświadczenia były... Dalekie od swobodnych. Ale poważnie chciał sprawić, że będzie się częściej uśmiechała, niż zastanawiała, czy to był dobry pomysł, żeby tu z nim wyjść.
Hide your soul as hard as you can, so I cannot get inside.
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Naprawdę, ostatnie na co miała ochotę to przebywanie na świeżym powietrzu w środku zimy. W dodatku tłumy nie robiły jej dobrze na zachowanie równowagi psychicznej i choć zazwyczaj była raczej duszą towarzystwa, tak dziś zdecydowanie bardziej wolałaby zakopać się w bibliotece, zasłonić górami książek, może nawet przemienić się w kogoś innego — jednym słowem zrobić wszystko, by nikt nie zapragnął zagadać, a już tym bardziej nie daj Boże pocieszyć panny Kruger.
Co więc tu robiła? Dlaczego więc stała tu wbrew sobie, wmawiając swojej podświadomości, że to dobry pomysł? Bo była cholerną Moniką Kruger. Dziewczyną, która nie mogła załamywać się tylko dlatego, że Anthony Wilson wybrał kogoś innego, a Brandon Tayth sabotował jej szczęście na każdym kroku, naznaczając swoją obecnością wszystko, co mogło dobrze się skończyć.
Szczerze mówiąc liczyła na to, że dzisiejszy wieczór obędzie się bez widoku Włocha. Nie chciała na niego wpaść TYM BARDZIEJ, gdy była w obecności innego chłopaka. Lubiła Rhysa i byłaby to ogromna szkoda, gdyby całkiem miło zapowiadający się wieczór został zmieniony w kompletną katastrofę. Poprawiając nauszniki kątem oka upewniała się, że nigdzie nie widać było jego czarnej czupryny. Po wydarzeniach na klepisku nie miała ochoty z nim rozmawiać i postanowiła nawet, że dla dobra ich obojga będzie, jeśli ograniczą kontakt do minimum.
Na całe szczęście po chwili dostrzegła znajomą sylwetkę, zmierzającą w jej stronę i trzymającą w obu dłoniach kubki, z parującą zawartością. Gdy Rhys w końcu zbliżył się do miejsca, z którego obserwowała karuzelę posłała mu szeroki uśmiech, a przynajmniej tak się jej wydawało. Miała nadzieję, że wyglądała przekonywująco, a jej twarz faktycznie rozpromieniała, zamiast wykrzywić się w grotesce. Monika naprawdę cieszyła się na to spotkanie i jeśli już miała wynurzyć się z zamku, rada była, że jej towarzyszem był właśnie Verildi.
— Dziekuję — powiedziała, chwytając gorący kubek w obie dłonie i zaciągając się jego zawartością. Grzane wino pachniało naprawdę dobrze, przyjemnie ogrzewając jej ręce. Tym razem uśmiechnęła się naprawdę szczerze. — Skąd wytrzasnąłeś grzane wino? Nie wierzę, że rozdają je wszystkim uczniom tak po prostu.
Spojrzała w dół na swoje ubranie, przyjmując komplement chłopaka z lekkim rumieńcem, wypływającym jej na policzki. Nie mogła ukryć, że słowa chłopaka miłe połechtały jej ego i sprawiały, że nawet przez sekundę nie żałowała, że przystała na jego propozycję.
— Czuję się… Dobrze. Bywało lepiej, wiadomo. Na przykład w czasach, gdy mój chłopak wcale nie leżał w Mungu z dziurami w pamięci. Ale tak to już bywa. Życie. Dość już o mnie, tak w ogóle to lepiej stań bliżej, jeśli mamy wyglądać wiarygodnie. Ta puchonka za twoimi plecami nie wygląda na przekonaną patrząc na nas i, oooo, zrobiła nawet krok do przodu. Poczekaj, udaję, że powiedziałeś coś bardzo zabawnego — Tu Monika zaśmiała się w głos, odchylając głowę w tył, i oparła dłoń na ramieniu chłopaka. Ramieniu, które było naprawdę bardzo silne, biorąc pod uwagę, że Rhys wcale nie mianował pozycji pałkarza w drużynie. — Dobra, chyba zrezygnowała. Nie ma za co. Ale cholera! Ja naprawdę nie wiedziałam, że ten wywiad pociągnie za sobą takie konsekwencje! Poza tym możesz sobie tylko wyobrazić ile listów zostało przysłanych do Zwierciadła z prośbą o przybliżenie czytelniczkom twojej osoby. Nie skłamię, jeśli powiem, że prawie cały trzeci i czwarty rok groził nam codziennym podkładaniem łajnobomb pod siedzibę redakcji. Naprawdę. Ale czemu się dziwić. W końcu nie codzień do Hogwartu nagle dołącza ktoś z taką twarzą. Ten rok w ogóle jest jakiś… dziwny. Najpierw Misza, teraz ty. Czy was gdzieś produkują? To aż niemożliwe, że jesteście TACY idealni. Błagam, powiedz, że masz jakąś wadę. Cokolwiek, nie wiem, chociażby brzydkie pismo. Albo astygmatyzm. Albo rosną ci włosy w nosie. Miszy trochę rosną — zaśmiała się. Zupełnie zapomniała, że wciąż nie zabrała dłoni z ramienia Rhysa. Oj Moniko Kruger, kochasz pakować się w kłopoty.
Co więc tu robiła? Dlaczego więc stała tu wbrew sobie, wmawiając swojej podświadomości, że to dobry pomysł? Bo była cholerną Moniką Kruger. Dziewczyną, która nie mogła załamywać się tylko dlatego, że Anthony Wilson wybrał kogoś innego, a Brandon Tayth sabotował jej szczęście na każdym kroku, naznaczając swoją obecnością wszystko, co mogło dobrze się skończyć.
Szczerze mówiąc liczyła na to, że dzisiejszy wieczór obędzie się bez widoku Włocha. Nie chciała na niego wpaść TYM BARDZIEJ, gdy była w obecności innego chłopaka. Lubiła Rhysa i byłaby to ogromna szkoda, gdyby całkiem miło zapowiadający się wieczór został zmieniony w kompletną katastrofę. Poprawiając nauszniki kątem oka upewniała się, że nigdzie nie widać było jego czarnej czupryny. Po wydarzeniach na klepisku nie miała ochoty z nim rozmawiać i postanowiła nawet, że dla dobra ich obojga będzie, jeśli ograniczą kontakt do minimum.
Na całe szczęście po chwili dostrzegła znajomą sylwetkę, zmierzającą w jej stronę i trzymającą w obu dłoniach kubki, z parującą zawartością. Gdy Rhys w końcu zbliżył się do miejsca, z którego obserwowała karuzelę posłała mu szeroki uśmiech, a przynajmniej tak się jej wydawało. Miała nadzieję, że wyglądała przekonywująco, a jej twarz faktycznie rozpromieniała, zamiast wykrzywić się w grotesce. Monika naprawdę cieszyła się na to spotkanie i jeśli już miała wynurzyć się z zamku, rada była, że jej towarzyszem był właśnie Verildi.
— Dziekuję — powiedziała, chwytając gorący kubek w obie dłonie i zaciągając się jego zawartością. Grzane wino pachniało naprawdę dobrze, przyjemnie ogrzewając jej ręce. Tym razem uśmiechnęła się naprawdę szczerze. — Skąd wytrzasnąłeś grzane wino? Nie wierzę, że rozdają je wszystkim uczniom tak po prostu.
Spojrzała w dół na swoje ubranie, przyjmując komplement chłopaka z lekkim rumieńcem, wypływającym jej na policzki. Nie mogła ukryć, że słowa chłopaka miłe połechtały jej ego i sprawiały, że nawet przez sekundę nie żałowała, że przystała na jego propozycję.
— Czuję się… Dobrze. Bywało lepiej, wiadomo. Na przykład w czasach, gdy mój chłopak wcale nie leżał w Mungu z dziurami w pamięci. Ale tak to już bywa. Życie. Dość już o mnie, tak w ogóle to lepiej stań bliżej, jeśli mamy wyglądać wiarygodnie. Ta puchonka za twoimi plecami nie wygląda na przekonaną patrząc na nas i, oooo, zrobiła nawet krok do przodu. Poczekaj, udaję, że powiedziałeś coś bardzo zabawnego — Tu Monika zaśmiała się w głos, odchylając głowę w tył, i oparła dłoń na ramieniu chłopaka. Ramieniu, które było naprawdę bardzo silne, biorąc pod uwagę, że Rhys wcale nie mianował pozycji pałkarza w drużynie. — Dobra, chyba zrezygnowała. Nie ma za co. Ale cholera! Ja naprawdę nie wiedziałam, że ten wywiad pociągnie za sobą takie konsekwencje! Poza tym możesz sobie tylko wyobrazić ile listów zostało przysłanych do Zwierciadła z prośbą o przybliżenie czytelniczkom twojej osoby. Nie skłamię, jeśli powiem, że prawie cały trzeci i czwarty rok groził nam codziennym podkładaniem łajnobomb pod siedzibę redakcji. Naprawdę. Ale czemu się dziwić. W końcu nie codzień do Hogwartu nagle dołącza ktoś z taką twarzą. Ten rok w ogóle jest jakiś… dziwny. Najpierw Misza, teraz ty. Czy was gdzieś produkują? To aż niemożliwe, że jesteście TACY idealni. Błagam, powiedz, że masz jakąś wadę. Cokolwiek, nie wiem, chociażby brzydkie pismo. Albo astygmatyzm. Albo rosną ci włosy w nosie. Miszy trochę rosną — zaśmiała się. Zupełnie zapomniała, że wciąż nie zabrała dłoni z ramienia Rhysa. Oj Moniko Kruger, kochasz pakować się w kłopoty.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 wrz 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
CzarodziejPozycja w quidditchu:
szukającyRóżdzka:
kalina, włos demimoza, 11 cali, dość giętkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
ze zniczem mi do twarzy - Posty: 113
- Rejestracja: 07 lis 2023, 22:57
Rozejrzał się wokoło, dostrzegając kilka dziewczyn, które wolałby, żeby się jednak do niego nie zbliżały. Stojąc przy Monice, Rhys czuł się jednak na tyle bezpiecznie, że wrócił wzrokiem do niej i skupił się na tym słodkim alkoholu, który dla nich załatwił.
- Niech to będzie nasza tajemnica. - uniósł jednoznacznie brwi, uśmiechając się dość zawadiacko, jak na niego. Lorda powagi i tajemniczości. - Powiedzmy, że zorganizowanie kontrabandy z Hogsmeade jest łatwiejsze, niż się wielu w zamku wydaje. - nie było sensu wyjawiać dokładnie, skąd to wino ogarnął. Liczyło się, że było, na dodatek gorące i pachniało tak, że chciało się je spożyć. Szybko. Słodycz, jaką czuł na języku, była zadowalająca. Ktoś wiedział, co przygotował dla niego i dla Moniki.
Karuzela mieniła się przyjemnie, chociaż nie stali tuż obok niej. Zerknąwszy w tym kierunku, Verildi zmarszczył krótko nos. Gdy mój chłopak wcale nie leżał w Mungu z dziurami w pamięci. Niezainteresowany dramatami swoich znajomych z domu i spoza niego, wrócił teraz jasnymi tęczówkami do Krugerówny, pytająco unosząc brwi. Spoważniał trochę, bo i temat nie był zawadiacki.
- Serio? Czemu? Wilson? - odparł nienachalnie, może i zaciekawieniem, ale nie zamierzał ciągnąć jej za język. I tak, żeby nie było, Rhys wiedział o tym, że Mo nie jest singielką. Szybko złapał rezon, gdy powiedziała, że będzie etap udawania. Odchrząknął krótko i zaśmiał się cicho, szczerząc białe zęby, żeby dobrze wyglądać obok redaktorki Zwierciadła.
Skoro był już bezpieczny, pozwolił sobie wywrócić jednoznacznie oczami, mówiąc:
- Wiem, że dziewczyny są dziwne w okazywaniu zainteresowania, ale łajnobomb się jednak nie spodziewałem... - zaskoczony, uśmiechnął się przelotnie zza kubka grzańca, którego znów upił z wyraźnym zadowoleniem.
- To prawda, rok pełen niespodzianek, dla mnie też - to nagłe pojawienie się w Hogwarcie nie było przez niego planowane, ale skoro trener Castellani się nim nagle tak intensywnie zainteresował, cóż, Rhys byłby głupcem, gdyby odmówił.
- Bez przesady, Monika, nie ma we mnie niczego idealnego. Na przykład… - udając, że głęboko zastanawia się nad odpowiedzią i że ma problem ze znalezieniem jakichś poważnych wad w swojej osobie, znów zadowolony grymas przebiegł przez jego zazwyczaj poważne oblicze. - Mam straszne zaniedbane rośliny na zaliczenie z zielarstwa. Prawie ich nie podlewam, przysięgam, ale dożyją chyba oceny końcowej. To moja tajemna wada — rzekł z lekkim rozbawieniem w oczach. Próbował sobie przypomnieć czy jego przyjaciel, Misza, ma włosy w nosie, ale jakoś się na tym jednak nie skupiał w rozmowach z nim. - Powiem jednak Gregorovicowi, żeby ogarnął swój kinol - nie przystoi straszyć kudłami z niego, prawda? Verildi zupełnym przypadkiem przypomniał sobie dzięki rozmowie, że w cieplarni to jego noga nie stanęła od dawna. Musiał to nadrobić, o ile znów o roślinach nie zapomni.
Rozmowa z Kruger była zupełnie inna, niż z ludźmi, jakich miał najczęściej wokoło. Ekipa drużynowa, choć z nią w zestawie, jakoś nie sprawiała, że uśmiechał się czy z widocznym spokojem przyglądał rozmówcom. Nie miał zbyt wielu bliskich osób, a ile można Miszy zawracać gitarę. Może Verildi nie czuł się samotnym, ale doceniał to, jak swobodnie czuł się przy ciemnowłosej Ślizgonce. Na wierzch wychodziła jego bardziej autentyczna wersja.
- A nie, przypomniałem sobie jeszcze. Jestem czyściochem. Ale to takim, że brudna nie podchodź. Te łajnobomby, o których wspomniałaś, to by była dla mnie kara życia - skrzywił się wymownie, mając na myśli oczywiście ewentualne ich sprzątanie. Nie był pedantyczny, ale było blisko. Nagle uśmiechnął się bardziej szczerze i nieplanowanie, wskazując palcem na karuzelę.
- Chodźmy tam. Dopijemy grzańca i wybierzemy sobie jakieś miejsce.
Chciał, żeby dziewczyna czuła się przy nim swobodnie. I żeby jej oczy nie były takie, jak napisała w listach. Mokre, ze śladami łez czy smutku. Zapomnienie tego, co się złego w jej życiu działo pojawiło się, na ten moment, na liście Rhysa "to do". Miał nadzieję jednak, że nie wpadną na kogoś z drużyny. Za dużo kosztowało go utrzymywanie pewnego statusu miotlarskiego guru.
- A jakie wady ma Monika Kruger? Hmmm? Trzeci sutek na plecach? Używasz smoczych kremów do stóp? - wspomniał z rozbawieniem ostatni krzyk zielarskiej mody, żeby pozbyć się ewentualnego smrodka z gir. Polecane były goblinom, ale może i czarodzieje zaczną ich używać. Moda była dziwna.
Doszli do karuzeli i zatrzymali się przy bramkach, jakie oddzielały ją od tłumów uczniowskich. Rhys dość nonszalancko wsparł się o jedną bokiem, przyglądając się swojej towarzyszce intensywnie. Skupiony na niej, raz za razem popijał ciepły napój.
- Niech to będzie nasza tajemnica. - uniósł jednoznacznie brwi, uśmiechając się dość zawadiacko, jak na niego. Lorda powagi i tajemniczości. - Powiedzmy, że zorganizowanie kontrabandy z Hogsmeade jest łatwiejsze, niż się wielu w zamku wydaje. - nie było sensu wyjawiać dokładnie, skąd to wino ogarnął. Liczyło się, że było, na dodatek gorące i pachniało tak, że chciało się je spożyć. Szybko. Słodycz, jaką czuł na języku, była zadowalająca. Ktoś wiedział, co przygotował dla niego i dla Moniki.
Karuzela mieniła się przyjemnie, chociaż nie stali tuż obok niej. Zerknąwszy w tym kierunku, Verildi zmarszczył krótko nos. Gdy mój chłopak wcale nie leżał w Mungu z dziurami w pamięci. Niezainteresowany dramatami swoich znajomych z domu i spoza niego, wrócił teraz jasnymi tęczówkami do Krugerówny, pytająco unosząc brwi. Spoważniał trochę, bo i temat nie był zawadiacki.
- Serio? Czemu? Wilson? - odparł nienachalnie, może i zaciekawieniem, ale nie zamierzał ciągnąć jej za język. I tak, żeby nie było, Rhys wiedział o tym, że Mo nie jest singielką. Szybko złapał rezon, gdy powiedziała, że będzie etap udawania. Odchrząknął krótko i zaśmiał się cicho, szczerząc białe zęby, żeby dobrze wyglądać obok redaktorki Zwierciadła.
Skoro był już bezpieczny, pozwolił sobie wywrócić jednoznacznie oczami, mówiąc:
- Wiem, że dziewczyny są dziwne w okazywaniu zainteresowania, ale łajnobomb się jednak nie spodziewałem... - zaskoczony, uśmiechnął się przelotnie zza kubka grzańca, którego znów upił z wyraźnym zadowoleniem.
- To prawda, rok pełen niespodzianek, dla mnie też - to nagłe pojawienie się w Hogwarcie nie było przez niego planowane, ale skoro trener Castellani się nim nagle tak intensywnie zainteresował, cóż, Rhys byłby głupcem, gdyby odmówił.
- Bez przesady, Monika, nie ma we mnie niczego idealnego. Na przykład… - udając, że głęboko zastanawia się nad odpowiedzią i że ma problem ze znalezieniem jakichś poważnych wad w swojej osobie, znów zadowolony grymas przebiegł przez jego zazwyczaj poważne oblicze. - Mam straszne zaniedbane rośliny na zaliczenie z zielarstwa. Prawie ich nie podlewam, przysięgam, ale dożyją chyba oceny końcowej. To moja tajemna wada — rzekł z lekkim rozbawieniem w oczach. Próbował sobie przypomnieć czy jego przyjaciel, Misza, ma włosy w nosie, ale jakoś się na tym jednak nie skupiał w rozmowach z nim. - Powiem jednak Gregorovicowi, żeby ogarnął swój kinol - nie przystoi straszyć kudłami z niego, prawda? Verildi zupełnym przypadkiem przypomniał sobie dzięki rozmowie, że w cieplarni to jego noga nie stanęła od dawna. Musiał to nadrobić, o ile znów o roślinach nie zapomni.
Rozmowa z Kruger była zupełnie inna, niż z ludźmi, jakich miał najczęściej wokoło. Ekipa drużynowa, choć z nią w zestawie, jakoś nie sprawiała, że uśmiechał się czy z widocznym spokojem przyglądał rozmówcom. Nie miał zbyt wielu bliskich osób, a ile można Miszy zawracać gitarę. Może Verildi nie czuł się samotnym, ale doceniał to, jak swobodnie czuł się przy ciemnowłosej Ślizgonce. Na wierzch wychodziła jego bardziej autentyczna wersja.
- A nie, przypomniałem sobie jeszcze. Jestem czyściochem. Ale to takim, że brudna nie podchodź. Te łajnobomby, o których wspomniałaś, to by była dla mnie kara życia - skrzywił się wymownie, mając na myśli oczywiście ewentualne ich sprzątanie. Nie był pedantyczny, ale było blisko. Nagle uśmiechnął się bardziej szczerze i nieplanowanie, wskazując palcem na karuzelę.
- Chodźmy tam. Dopijemy grzańca i wybierzemy sobie jakieś miejsce.
Chciał, żeby dziewczyna czuła się przy nim swobodnie. I żeby jej oczy nie były takie, jak napisała w listach. Mokre, ze śladami łez czy smutku. Zapomnienie tego, co się złego w jej życiu działo pojawiło się, na ten moment, na liście Rhysa "to do". Miał nadzieję jednak, że nie wpadną na kogoś z drużyny. Za dużo kosztowało go utrzymywanie pewnego statusu miotlarskiego guru.
- A jakie wady ma Monika Kruger? Hmmm? Trzeci sutek na plecach? Używasz smoczych kremów do stóp? - wspomniał z rozbawieniem ostatni krzyk zielarskiej mody, żeby pozbyć się ewentualnego smrodka z gir. Polecane były goblinom, ale może i czarodzieje zaczną ich używać. Moda była dziwna.
Doszli do karuzeli i zatrzymali się przy bramkach, jakie oddzielały ją od tłumów uczniowskich. Rhys dość nonszalancko wsparł się o jedną bokiem, przyglądając się swojej towarzyszce intensywnie. Skupiony na niej, raz za razem popijał ciepły napój.
Hide your soul as hard as you can, so I cannot get inside.