Jeśli tylko udasz się za chodzącymi po imprezowym polu szkieletami, dotrzesz do miejsca, w którym transmutują się w jasne ćmy i odlatują lub odwrotnie - lecą do wielkiej latarni i nagle zmieniają się w kolejne części kostne. Ma to miejsce za główną stodołą.
Składzik szkieletorów
-
Wiek:
99Data:
31 paź 1919Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
ArchitektPozycja w quidditchu:
trenerRóżdzka:
czarna różdżkaZamożność:
dementorus totalusStan cywilny:
wolny dementor - Posty: 805
- Rejestracja: 28 mar 2023, 12:43
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Mogła przysiąc, że tegoroczna noc duchów wzbudzała większe zainteresowanie, niż wszystkie te, które odbyły się w poprzednich latach. Uczniowie z większym podekscytowaniem rozmawiali na korytarzach o swoich przebraniach, pomysłach i ogólnych planach na ten wieczór, co Monika Kruger kwitowała wymownym uśmieszkiem, gdy tylko jej uszu dobiegał strzęp rozmów na ten temat. Ona także czekała na Halloween. Wszelkiego rodzaju bale i imprezy zawsze były pożywką dla plotkarskiej elity Hogwartu i choć jeszcze pół roku temu sama była ich ofiarą, tak w tym roku postanowiła, że to ona będzie rozdawać karty.
Wszystko wskazywało na to, że jej cel zostanie osiągnięty. Z Carlą i Stellą uzgodniły, że ich oczy i uszy pozostaną na baczności, by móc nazbierać jak najwiecej materiału do listopadowego wydania Zwierciadła, ale to przecież nie oznaczało, że Panna Kruger nie mogła się przy tym świetnie bawić. Tym bardziej, że miała z kim. Przemierzając drogę do składziku szkieletorów, nie mogła pozbyć się z twarzy szerokiego uśmiechu. Czy dotrze tam przed Zenem? A może to on będzie na nią czekał? Nie było to istotne — umówili się, że po prostu tam się spotkają, po czym już razem będą korzystać z rozrywek, jakie zapewniła im w tym roku kadra Hogwartu.
Nie mogła ukryć, że cieszyła się na każde spotkanie z Zabinim. Wyglądało na to, że decyzja o udawaniu uczucia przed całą szkołą była jedną z niewielu naprawdę dobrych decyzji podjętych w ostatnim czasie. Monika wciąż zastanawiała się jakim cudem wcześniej nie zauważyła tego, że Zen był naprawdę świetnym chłopakiem, winą obarczając swoje zaślepienie Brandonem. Czy Brandon tak spokojnie podszedłby do tematu głupich plotek zezowatej? Mocno w to wątpiła. Sowa Zena zaś sprawiła, że przeczytawszy ją, panna Kruger opadła plecami na łóżko w swoim dormitorium i tak zwyczajnie po ludzku rozpłakała się — nie do końca nawet wiedząc czemu. Nie trwało to jednak długo. Kilka łez utorowało sobie drogę w dół, wzdłuż jej policzków, resztę zaś Monika otarła wierzchem dłoni, po czym zabrała się za wysłanie sowy zwrotnej do chłopaka. Sowy, w której chciała zawrzeć tyle wdzięczności, ile tylko potrafiła, po czym jednak zreflektowała się uświadamiając sobie, że wykracza to znacznie poza granice, które wspólnie ustalili.
Mieli się w sobie nie zakochać. List chłopaka choć miły, wciąż był jednak oficjalny i Monika była pewna, że ze strony Zabiniego to w dalszym ciągu tylko udawanie. Nie chciała psuć tego co było między nimi. Doszła do wniosku, że jej to wystarczy, wszak udawane szczęście jest dużo lepsze, niż żadne szczęście. Zaczęła jednak uświadamiać sobie, że choć sama postawiła ten warunek — nie był on tak prosty do spełnienia. Co prawda sprawa z Brandonem wciąż gdzieś tam pozostawała nie do końca rozwiązana, jednak jeśli chodziło o Monikę, jej celem wcale nie było już wzbudzenie zazdrości we Włochu. Chyba doszła już do momentu, w którym mogli istnieć na tej samej planecie bez poczucia pękającego serca na sam widok chłopaka o szarych oczach.
Monika ostatnie kilka metrów pokonała szybszym, niż zazwyczaj krokiem. Po drodze przytrzymała swój kapelusz i poprawiła rękawy swetra w paski, który zdobyła dla niej Edwards. Pomysł na przebranie był jej zdaniem genialny — w końcu postać kuzyna jej dziadka od strony ojca swego czasu budziła postrach wśród społeczności mugolskiej. Ten wybitny, choć nieco skrzywiony moralnie czarodziej, ostatnie lata swojego życia spędził w Azkabanie za zabicie kilkoro nastolatków, którym za pomocą legilimencji wdzierał się do umysłów i sprawiał, że tracili kontakt z rzeczywistością. Co prawda jej ojciec nie byłby zachwycony widząc swoją córkę w kostiumie Freddy’ego Krugera, jednak jak to powiedział kiedyś ktoś nadzwyczaj mądry — czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Z tą oto myślą ślizgonka dotarła do składziku szkieletorów, mając nadzieję za kilka chwil znaleźć się w ramionach Zena Zabiniego.
Wszystko wskazywało na to, że jej cel zostanie osiągnięty. Z Carlą i Stellą uzgodniły, że ich oczy i uszy pozostaną na baczności, by móc nazbierać jak najwiecej materiału do listopadowego wydania Zwierciadła, ale to przecież nie oznaczało, że Panna Kruger nie mogła się przy tym świetnie bawić. Tym bardziej, że miała z kim. Przemierzając drogę do składziku szkieletorów, nie mogła pozbyć się z twarzy szerokiego uśmiechu. Czy dotrze tam przed Zenem? A może to on będzie na nią czekał? Nie było to istotne — umówili się, że po prostu tam się spotkają, po czym już razem będą korzystać z rozrywek, jakie zapewniła im w tym roku kadra Hogwartu.
Nie mogła ukryć, że cieszyła się na każde spotkanie z Zabinim. Wyglądało na to, że decyzja o udawaniu uczucia przed całą szkołą była jedną z niewielu naprawdę dobrych decyzji podjętych w ostatnim czasie. Monika wciąż zastanawiała się jakim cudem wcześniej nie zauważyła tego, że Zen był naprawdę świetnym chłopakiem, winą obarczając swoje zaślepienie Brandonem. Czy Brandon tak spokojnie podszedłby do tematu głupich plotek zezowatej? Mocno w to wątpiła. Sowa Zena zaś sprawiła, że przeczytawszy ją, panna Kruger opadła plecami na łóżko w swoim dormitorium i tak zwyczajnie po ludzku rozpłakała się — nie do końca nawet wiedząc czemu. Nie trwało to jednak długo. Kilka łez utorowało sobie drogę w dół, wzdłuż jej policzków, resztę zaś Monika otarła wierzchem dłoni, po czym zabrała się za wysłanie sowy zwrotnej do chłopaka. Sowy, w której chciała zawrzeć tyle wdzięczności, ile tylko potrafiła, po czym jednak zreflektowała się uświadamiając sobie, że wykracza to znacznie poza granice, które wspólnie ustalili.
Mieli się w sobie nie zakochać. List chłopaka choć miły, wciąż był jednak oficjalny i Monika była pewna, że ze strony Zabiniego to w dalszym ciągu tylko udawanie. Nie chciała psuć tego co było między nimi. Doszła do wniosku, że jej to wystarczy, wszak udawane szczęście jest dużo lepsze, niż żadne szczęście. Zaczęła jednak uświadamiać sobie, że choć sama postawiła ten warunek — nie był on tak prosty do spełnienia. Co prawda sprawa z Brandonem wciąż gdzieś tam pozostawała nie do końca rozwiązana, jednak jeśli chodziło o Monikę, jej celem wcale nie było już wzbudzenie zazdrości we Włochu. Chyba doszła już do momentu, w którym mogli istnieć na tej samej planecie bez poczucia pękającego serca na sam widok chłopaka o szarych oczach.
Monika ostatnie kilka metrów pokonała szybszym, niż zazwyczaj krokiem. Po drodze przytrzymała swój kapelusz i poprawiła rękawy swetra w paski, który zdobyła dla niej Edwards. Pomysł na przebranie był jej zdaniem genialny — w końcu postać kuzyna jej dziadka od strony ojca swego czasu budziła postrach wśród społeczności mugolskiej. Ten wybitny, choć nieco skrzywiony moralnie czarodziej, ostatnie lata swojego życia spędził w Azkabanie za zabicie kilkoro nastolatków, którym za pomocą legilimencji wdzierał się do umysłów i sprawiał, że tracili kontakt z rzeczywistością. Co prawda jej ojciec nie byłby zachwycony widząc swoją córkę w kostiumie Freddy’ego Krugera, jednak jak to powiedział kiedyś ktoś nadzwyczaj mądry — czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Z tą oto myślą ślizgonka dotarła do składziku szkieletorów, mając nadzieję za kilka chwil znaleźć się w ramionach Zena Zabiniego.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 lut 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
Student: Językoznawstwo (I ROK)Pozycja w quidditchu:
obrońcaRóżdzka:
heban, 13 cali, dość giętka, jad bazyliszkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
miotły są najwierniejsze - Posty: 174
- Rejestracja: 02 sie 2023, 10:09
Dzisiejsza noc zapowiadała się wyjątkowo i ciekawie. Zen miał nadzieję, że to Halloween będzie dla niego inne, niż wszystkie poprzednie. Od kiedy zdecydował się udawać, że ma intensywne uczucia do swojej już partnerki, wiele się zmieniło. Nie tylko jego relacje z Moniką nabrały nowego wymiaru, ale również sposób, w jaki spojrzał na całą szkołę. Nagle widział, jakie konszachty tworzyły się wokoło zakochanych. Jak inni próbują mocniej wejść w interakcję z nim czy Monią, żeby być bliżej "tych fajnych". Zawsze był dość popularnym chłopakiem, ale teraz to już się zaczęło robić chwilami szalone. Jakaś Puchonka poprosiła go nawet o jego koszulkę, co skwitował jedynie oceniającym spojrzeniem i kpiącym prychnięciem. Niedoczekanie, że będzie rozdawał swoje rzeczy, żeby ktoś się mógł do nich nocami bryndzlować. Chyba że Monia by coś chciała, to co innego...
Gdy dowiedział się o planach Moniki dotyczących Halloween, nie mógł się doczekać ich realizacji. Wybrane przez nią przebranie, a wykreowane ostatecznie przez zręczne palce Edwards, było absolutnie bombastyczne. Pasowało i do niej i do niego. A jak Zabini zobaczył maskę, jaką miał nosić, jako Jason (co szybko sprawdził, że i Jason i Freddy byli czarodziejami, a nie jakimiś byle mugolami), cóż. Sprzedany był w pełni i wiedział, że zostawi sobie ją na pamiątkę. Będzie wisieć u niego w dormitorium. Poza tym, było coś intrygującego w tym, jak jego partnerka na niego wpływała. Zen nie mógł się nadziwić, że nigdy wcześniej nie zauważył wyraźnego uroku tej dziewczyny. Teraz, kiedy był w jej towarzystwie częściej, wszystko wydawało się bardziej ekscytujące. Ba. Lepsze. I, co dziwniejsze, kompletnie zapomniał o Alice Parkinson. A tak przecież żywo zareagował na jej zaręczyny. Jak wszystko potrafi nagle się zmienić!
Podążając ciemnymi korytarzami Hogwartu, Zen uśmiechał się pod nosem. Nikt go nie poznawał, nie zaczepiał, a on w najlepsze kierował się w umówione miejsce. Gdy wreszcie znalazł się na miejscu, panna Kruger rozglądała się za nim. Oboje byli przed czasem, a serce Zena zaczęło dziwnie mocniej bić. Złapał się przelotnie za klatkę, jakby nie potrafiąc zrozumieć, co się działo. Natomiast widząc uśmiech na twarzy odwracającej się do niego Moniki, wiedział, że go poznała.
Uniósł maskę tak, żeby odkrywała mu oczy i skrawek czoła. Magicznie przytwierdzona do jego włosów, nie miała prawa odlecieć czy spaść, nawet jeśli ktoś by go popchnął. Miał też mocno czarno wymalowane okolice oczu i przetransmutowane na czarno oczy, zero białego białka. Przed ubraniem się, wziął prysznic i wypachnił się ciekawymi, lekko
Jak na tylko udawane szczęście, Zen czuł się z nią szczęśliwy. Czuł, że Monika przewyższa każde oczekiwania, jakie kiedykolwiek miał wobec tej-co-miała-być-jego-dziewczyną. Kruger była dla niego ważna. Podchodząc, kręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem dla nóg, które odkrywała jej spódniczka, ale i dla jej ślicznej buzi. Objął ją, mamrocząc:
- Freddy, wyglądasz oszałamiająco. - Szczerość ponad wszystko! A nim się dziewczyna zdążyła odnieść do słów Zabiniego, ten obrócił ją w miejscu, jak w tańcu i skoro tylko przylgnęła do jego ciała, uśmiechając się szeroko, pocałował ją zdecydowanie nie tak, jak się całuje udawane dziewuszki. Zmysłowo, powolnie, subtelnie przesuwając palcami po jej plecach, a drugą dłoń wsuwając w jej włosy.
Gdy dowiedział się o planach Moniki dotyczących Halloween, nie mógł się doczekać ich realizacji. Wybrane przez nią przebranie, a wykreowane ostatecznie przez zręczne palce Edwards, było absolutnie bombastyczne. Pasowało i do niej i do niego. A jak Zabini zobaczył maskę, jaką miał nosić, jako Jason (co szybko sprawdził, że i Jason i Freddy byli czarodziejami, a nie jakimiś byle mugolami), cóż. Sprzedany był w pełni i wiedział, że zostawi sobie ją na pamiątkę. Będzie wisieć u niego w dormitorium. Poza tym, było coś intrygującego w tym, jak jego partnerka na niego wpływała. Zen nie mógł się nadziwić, że nigdy wcześniej nie zauważył wyraźnego uroku tej dziewczyny. Teraz, kiedy był w jej towarzystwie częściej, wszystko wydawało się bardziej ekscytujące. Ba. Lepsze. I, co dziwniejsze, kompletnie zapomniał o Alice Parkinson. A tak przecież żywo zareagował na jej zaręczyny. Jak wszystko potrafi nagle się zmienić!
Podążając ciemnymi korytarzami Hogwartu, Zen uśmiechał się pod nosem. Nikt go nie poznawał, nie zaczepiał, a on w najlepsze kierował się w umówione miejsce. Gdy wreszcie znalazł się na miejscu, panna Kruger rozglądała się za nim. Oboje byli przed czasem, a serce Zena zaczęło dziwnie mocniej bić. Złapał się przelotnie za klatkę, jakby nie potrafiąc zrozumieć, co się działo. Natomiast widząc uśmiech na twarzy odwracającej się do niego Moniki, wiedział, że go poznała.
Uniósł maskę tak, żeby odkrywała mu oczy i skrawek czoła. Magicznie przytwierdzona do jego włosów, nie miała prawa odlecieć czy spaść, nawet jeśli ktoś by go popchnął. Miał też mocno czarno wymalowane okolice oczu i przetransmutowane na czarno oczy, zero białego białka. Przed ubraniem się, wziął prysznic i wypachnił się ciekawymi, lekko
Jak na tylko udawane szczęście, Zen czuł się z nią szczęśliwy. Czuł, że Monika przewyższa każde oczekiwania, jakie kiedykolwiek miał wobec tej-co-miała-być-jego-dziewczyną. Kruger była dla niego ważna. Podchodząc, kręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem dla nóg, które odkrywała jej spódniczka, ale i dla jej ślicznej buzi. Objął ją, mamrocząc:
- Freddy, wyglądasz oszałamiająco. - Szczerość ponad wszystko! A nim się dziewczyna zdążyła odnieść do słów Zabiniego, ten obrócił ją w miejscu, jak w tańcu i skoro tylko przylgnęła do jego ciała, uśmiechając się szeroko, pocałował ją zdecydowanie nie tak, jak się całuje udawane dziewuszki. Zmysłowo, powolnie, subtelnie przesuwając palcami po jej plecach, a drugą dłoń wsuwając w jej włosy.
some kings don't even like being a royalty. they may rule them all, but slay with no words and pity their own name.
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Dość wczesna godzina pozwala na zachowanie nieco prywatności. Monika idąc do składziku nie minęła nawet jednej trzeciej Hogwartu, domyślając się, że większa jego część dopiero przygotowywała się do zabawy w zaciszu swoich dormitoriów. Tak na przykład nie widziała jeszcze swojej siostry — ani jednej, ani drugiej. Nie widziała Wilsona, nie widziała Georginy Edwards. Gdzieś tam mignęła jej sylwetka Stelli, mogła postawić także dziesięć galeonów, że przy stoisku z kiełbaskami dostrzegła tył głowy Castellani. Wśród zebranych zabrakło jednak potencjalnych kłopotów o imieniu Brandon, czy tam Misza, na próżno także było wypatrywać prefekt slytherinu.
Tej ostatniej Monika wcale nie pragnęła zobaczyć. Choć oficjalnie Alice nigdy nie wyrządziła jej większej krzywdy, to panna Kruger musiała to w końcu przyznać przed samą sobą — była o nią niesamowicie zazdrosna. Zazdrosna o wieloletnią przyjaźń z Zabinim i to, że to dla chłopaka z pewnością wciąż wiele znaczyło, choć on zdawał się wcale tej teorii nie potwierdzać. Monika, jak to Monika, wiedziała jednak lepiej. W swojej ślizgońskiej głowie kierowała się przeświadczeniem, że choć ta druga była zaręczona, obie wciąż konkurowały o względy Zena. Zupełnie jakby to był jakiś konkurs, który Monika postanowiła podświadomie wygrać. A że była stuprocentową ślizgonką, zew rywalizacji, jaki podburzał jej krew, nie przewidywał w tym przypadku porażki.
Okazało się, że dotarła na miejsce jako pierwsza. To nic. Oparła się plecami o drewnianą ścianę stodoły i utkwiła wzrok w transmutujące się szkielety, które po chwili odlatywały w stronę nieba. Było w tym widoku coś pięknego. Coś uspokajającego. Zgięła nogę w kolanie i gdy ostatni z szkieletów przemienił się w owada, znów zaczęła się rozglądać, by sprawdzić, czy widać Zena na horyzoncie.
Gdy dostrzegła go z oddali na jej twarzy znów mimowolnie zagościł szeroki uśmiech. To już nie był tylko uśmiech zarezerwowany dla kolegi, łamane przez przyjaciela, łamane przez udawanego chłopaka. Monika nie była nawet do końca pewna, w którym momencie przestała to kontrolować, a gdy tylko zaczynała się nad tym zastanawiać, zaczynała boleć ją głowa.
— Witam, nieznajomy— przywitała się, a gdy Zen obrócił ją w udawanym tańcu odchyliła przy tym głowę w tył, zaśmiewając się głośno.
A potem ją pocałował. Nie, żeby to było jakimś zaskoczeniem — w zasadzie nie powinno być. Przecież robili to regularnie od kilku tygodni. Całowali się na korytarzach, pod salą pod którą aktualnie się znajdowali, całowali się w Pokoju Wspólnym, w Wielkiej Sali i na boisku po drużynowych treningach Quidditcha. Całowali się już niezliczoną ilość razy, jednak tym razem brakowało wspólnego mianownika, jakim była publiczność. Zaczynając od tego pierwszego pocałunku na antresoli, wszystko sprowadzało się przecież do tego, by ludzie nigdy nie zwątpili w ich „uczucie”. Kreowali swój wizerunek zakochanej pary całkiem umiejętnie, nie dając nikomu podstaw do tego, by podważyć prawdziwość ich związku. To miała być ustawka i do tej pory Monika sądziła, że zawsze była. Zawsze była, prawda?
Mimo to oddała pocałunek. Choć w głowie huczało jej od nadmiaru pytań, dała się ponieść chwili i przyciągnęła Zena najbliżej jak się da. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się na kilka centymetrów, by z niepewnym uśmiechem powiedzieć to, co musiało zostać powiedziane.
— Wiesz, że nie musiałeś tego robić? Nikogo tu nie ma. I tak nikt nas tu nie zobaczy.
Tej ostatniej Monika wcale nie pragnęła zobaczyć. Choć oficjalnie Alice nigdy nie wyrządziła jej większej krzywdy, to panna Kruger musiała to w końcu przyznać przed samą sobą — była o nią niesamowicie zazdrosna. Zazdrosna o wieloletnią przyjaźń z Zabinim i to, że to dla chłopaka z pewnością wciąż wiele znaczyło, choć on zdawał się wcale tej teorii nie potwierdzać. Monika, jak to Monika, wiedziała jednak lepiej. W swojej ślizgońskiej głowie kierowała się przeświadczeniem, że choć ta druga była zaręczona, obie wciąż konkurowały o względy Zena. Zupełnie jakby to był jakiś konkurs, który Monika postanowiła podświadomie wygrać. A że była stuprocentową ślizgonką, zew rywalizacji, jaki podburzał jej krew, nie przewidywał w tym przypadku porażki.
Okazało się, że dotarła na miejsce jako pierwsza. To nic. Oparła się plecami o drewnianą ścianę stodoły i utkwiła wzrok w transmutujące się szkielety, które po chwili odlatywały w stronę nieba. Było w tym widoku coś pięknego. Coś uspokajającego. Zgięła nogę w kolanie i gdy ostatni z szkieletów przemienił się w owada, znów zaczęła się rozglądać, by sprawdzić, czy widać Zena na horyzoncie.
Gdy dostrzegła go z oddali na jej twarzy znów mimowolnie zagościł szeroki uśmiech. To już nie był tylko uśmiech zarezerwowany dla kolegi, łamane przez przyjaciela, łamane przez udawanego chłopaka. Monika nie była nawet do końca pewna, w którym momencie przestała to kontrolować, a gdy tylko zaczynała się nad tym zastanawiać, zaczynała boleć ją głowa.
— Witam, nieznajomy— przywitała się, a gdy Zen obrócił ją w udawanym tańcu odchyliła przy tym głowę w tył, zaśmiewając się głośno.
A potem ją pocałował. Nie, żeby to było jakimś zaskoczeniem — w zasadzie nie powinno być. Przecież robili to regularnie od kilku tygodni. Całowali się na korytarzach, pod salą pod którą aktualnie się znajdowali, całowali się w Pokoju Wspólnym, w Wielkiej Sali i na boisku po drużynowych treningach Quidditcha. Całowali się już niezliczoną ilość razy, jednak tym razem brakowało wspólnego mianownika, jakim była publiczność. Zaczynając od tego pierwszego pocałunku na antresoli, wszystko sprowadzało się przecież do tego, by ludzie nigdy nie zwątpili w ich „uczucie”. Kreowali swój wizerunek zakochanej pary całkiem umiejętnie, nie dając nikomu podstaw do tego, by podważyć prawdziwość ich związku. To miała być ustawka i do tej pory Monika sądziła, że zawsze była. Zawsze była, prawda?
Mimo to oddała pocałunek. Choć w głowie huczało jej od nadmiaru pytań, dała się ponieść chwili i przyciągnęła Zena najbliżej jak się da. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się na kilka centymetrów, by z niepewnym uśmiechem powiedzieć to, co musiało zostać powiedziane.
— Wiesz, że nie musiałeś tego robić? Nikogo tu nie ma. I tak nikt nas tu nie zobaczy.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 lut 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
Student: Językoznawstwo (I ROK)Pozycja w quidditchu:
obrońcaRóżdzka:
heban, 13 cali, dość giętka, jad bazyliszkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
miotły są najwierniejsze - Posty: 174
- Rejestracja: 02 sie 2023, 10:09
Zabiniego ogarnęła dziwna mieszanka euforii i dezorientacji. Czuł, jak jego serce bije mocniej, a całe ciało jest napełnione adrenaliną. To było coś zupełnie innego niż zwykłe udawanie zauroczonego chłopaka. Monika nie była już tylko partnerką w tej grze, ale kimś, kto sprawiał, że Zen czuł się żywy i szczęśliwszy, niż kiedykolwiek. Nie wiedział, czy to jest dobre, że tak nagle zaczął absolutnie skupiać się na niej i jej dobru, ale chciał to kontynuować. Słysząc jej śmiech, błyskał swoimi białymi zębami w szerokim uśmiechu. Nie potrafił sobie teraz wyobrazić sytuacji, w której ona by przyszła do niego i zakomunikowała koniec psot. Koniec zabawy w parę.
Spojrzał w jej oczy, gdy nieznacznie się odsunęła. W głowie miał okropny mętlik i nadal nie był w stanie się zdecydować, co zrobić. Nikt ich tutaj nie widzi. Ale czy to w ogóle miało jakieś znaczenie? Przecież to było tylko udawane, czyż nie? Zen wiedział, że te słowa, gdyby były wypowiadane na głos, były niemal ironiczne, ponieważ obydwoje podejmowali wiele wysiłku, aby przekonać innych, że ich uczucia są jednak prawdziwe. Ale czy w tym wszystkim nie było czegoś więcej?
Chłopak przytulił Monikę mocniej do siebie, czując zapach jej włosów i nutę perfum. Zapatrzył się w jej oczy, które błyszczały mu żywo każdym kolejnym światełkiem, jakie tworzyli jeszcze wokoło nauczyciele. Czuł, że jakaś niewidzialna siła ich przyciągała do siebie. Czy to możliwe, że te udawane uczucia przeradzają się w coś więcej? Czy to tylko efekt placebo? Wmawiał to sobie? Czy w ogóle można się tak szybko w kimś zadurzyć? Szlag. Za dużo pytań. Żadnej odpowiedzi!
- Nie musiałem. Ale za to chciałem. - Wymamrotał cicho Zen, całując Monikę delikatnie w usta na koniec. Jego dłonie, które wcześniej przesuwały się po jej plecach, teraz sięgnęły do jej twarzy, czule przesuwając się po jej policzkach opuszkami. - Sam nie wiem, jak to się stało... - Zaczął i uniósł lekko brwi, zerkając po Monice, jakby wyczekiwał, że dziewczyna zacznie się śmiać, a on będzie mógł wraz z nią. Każdy znak niepowagi czy żartu szybko złapałby i przełożył na swoją reakcję. Żeby tylko jego niewypowiedziane słowa nie wierciły w nim takiej niepewności.
Spojrzał w jej oczy, gdy nieznacznie się odsunęła. W głowie miał okropny mętlik i nadal nie był w stanie się zdecydować, co zrobić. Nikt ich tutaj nie widzi. Ale czy to w ogóle miało jakieś znaczenie? Przecież to było tylko udawane, czyż nie? Zen wiedział, że te słowa, gdyby były wypowiadane na głos, były niemal ironiczne, ponieważ obydwoje podejmowali wiele wysiłku, aby przekonać innych, że ich uczucia są jednak prawdziwe. Ale czy w tym wszystkim nie było czegoś więcej?
Chłopak przytulił Monikę mocniej do siebie, czując zapach jej włosów i nutę perfum. Zapatrzył się w jej oczy, które błyszczały mu żywo każdym kolejnym światełkiem, jakie tworzyli jeszcze wokoło nauczyciele. Czuł, że jakaś niewidzialna siła ich przyciągała do siebie. Czy to możliwe, że te udawane uczucia przeradzają się w coś więcej? Czy to tylko efekt placebo? Wmawiał to sobie? Czy w ogóle można się tak szybko w kimś zadurzyć? Szlag. Za dużo pytań. Żadnej odpowiedzi!
- Nie musiałem. Ale za to chciałem. - Wymamrotał cicho Zen, całując Monikę delikatnie w usta na koniec. Jego dłonie, które wcześniej przesuwały się po jej plecach, teraz sięgnęły do jej twarzy, czule przesuwając się po jej policzkach opuszkami. - Sam nie wiem, jak to się stało... - Zaczął i uniósł lekko brwi, zerkając po Monice, jakby wyczekiwał, że dziewczyna zacznie się śmiać, a on będzie mógł wraz z nią. Każdy znak niepowagi czy żartu szybko złapałby i przełożył na swoją reakcję. Żeby tylko jego niewypowiedziane słowa nie wierciły w nim takiej niepewności.
some kings don't even like being a royalty. they may rule them all, but slay with no words and pity their own name.
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Sam nie wiem jak to się stało.
To było idealne podsumowanie tego, co działo się właśnie w głowie Moniki. Ona też nie wiedziała. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w stronę Zabiniego i choć wmawiała sobie, że to wciąż tylko układ to jej uczucia już dawno wyszły poza ramy jakie sobie założyli.
Wpatrywała się w niego, starając się doszukać w jego twarzy jakiejkolwiek oznaki żartu. On jednak wcale tak nie wyglądał. Był poważny. Patrzył jej w oczy i z czułością dotykał opuszkami jej twarzy, mimo tego, że wciąż byli tu sami. Nikt nie patrzył. Nikt nie był świadkiem tego, jak Monika najpierw uśmiechnęła się delikatnie, po czym, wciąż tkwiąc w objęciach chłopaka pokręciła głową.
— No a… A Alice? — zapytała, bo wbrew pozorom MUSIAŁA wiedzieć, czy Zen wciąż czuje coś do swojej byłej już przyjaciółki. W końcu to na jej nosie mieli zagrać, czyż nie?
Choć z pozoru to wszystko zdawało się być proste, wcale takie nie było. Gdy żadna ze stron nie angażowała w sprawę uczuć, nie było obaw by ktoś skończył ze złamanym sercem. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Monika nie do końca wiedziała jak rozumieć słowa chłopaka. Co to znaczy, że chciał ją pocałować? Czy nie wiedział, z czym takie deklaracje się wiążą? Czy w świecie Zabinich robiło się takie rzeczy tak po prostu? Cholera, teoretycznie dotąd tak się przecież zachowywali. Monika pewna siebie weszła w ten układ myśląc, że to nic wielkiego tworzyć udawaną parę. Że to nic wielkiego przytulać się i skradać pocałunki. Gdy jednak przyszło jej zderzyć się z rzeczywistością okazywało się, że ślizgonka bardzo dobrze czuje się w ramionach chłopaka. Że uwielbia jego zapach, że może go słuchać godzinami, a jej usta automatycznie wyginają się w uśmiechu gdy widzi, że on jest szczęśliwy. A sam Zen na pewno zauważył, że Monika często patrzyła na niego dłużej, niż powinna. Że korzystała z każdej okazji, w której mogła go dotknąć. Że w zasadzie w ostatnim czasie to głównie z nim spędzała swój czas…
— Nie wiesz, jak stało się… co? — Chciała wiedzieć. — Wiem, że daliśmy sobie słowo, Zen, ale… — Zagryzła wargę, nie wiedząc do końca jak ubrać w słowa swoje myśli. Czuła ciepło bijące od chłopaka i to jak obejmował ją swoimi silnymi ramionami, dlatego sama zarzuciła mu swoje na barki i stanęła na palcach, by zacząć obdarzać pocałunkami linię jego szczęki, uśmiechając się przy tym. — Ale chyba przeliczyłam siły na zamiary. Mogłeś mnie ostrzec, że nie wytrzymam nawet miesiąca. Ktokolwiek mógł mnie ostrzec. Zupełnie nie rozumiem… — Już miała powiedzieć Parkinson, ale na szczęście zdążyła ugryźć się w język. Przywoływanie po raz kolejny sylwetki panny prefekt nie było chyba dobrym pomysłem. A już na pewno nie w momencie, w którym jakby nie było, oficjalnie przyznawała się do swoich uczuć.
To było idealne podsumowanie tego, co działo się właśnie w głowie Moniki. Ona też nie wiedziała. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w stronę Zabiniego i choć wmawiała sobie, że to wciąż tylko układ to jej uczucia już dawno wyszły poza ramy jakie sobie założyli.
Wpatrywała się w niego, starając się doszukać w jego twarzy jakiejkolwiek oznaki żartu. On jednak wcale tak nie wyglądał. Był poważny. Patrzył jej w oczy i z czułością dotykał opuszkami jej twarzy, mimo tego, że wciąż byli tu sami. Nikt nie patrzył. Nikt nie był świadkiem tego, jak Monika najpierw uśmiechnęła się delikatnie, po czym, wciąż tkwiąc w objęciach chłopaka pokręciła głową.
— No a… A Alice? — zapytała, bo wbrew pozorom MUSIAŁA wiedzieć, czy Zen wciąż czuje coś do swojej byłej już przyjaciółki. W końcu to na jej nosie mieli zagrać, czyż nie?
Choć z pozoru to wszystko zdawało się być proste, wcale takie nie było. Gdy żadna ze stron nie angażowała w sprawę uczuć, nie było obaw by ktoś skończył ze złamanym sercem. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Monika nie do końca wiedziała jak rozumieć słowa chłopaka. Co to znaczy, że chciał ją pocałować? Czy nie wiedział, z czym takie deklaracje się wiążą? Czy w świecie Zabinich robiło się takie rzeczy tak po prostu? Cholera, teoretycznie dotąd tak się przecież zachowywali. Monika pewna siebie weszła w ten układ myśląc, że to nic wielkiego tworzyć udawaną parę. Że to nic wielkiego przytulać się i skradać pocałunki. Gdy jednak przyszło jej zderzyć się z rzeczywistością okazywało się, że ślizgonka bardzo dobrze czuje się w ramionach chłopaka. Że uwielbia jego zapach, że może go słuchać godzinami, a jej usta automatycznie wyginają się w uśmiechu gdy widzi, że on jest szczęśliwy. A sam Zen na pewno zauważył, że Monika często patrzyła na niego dłużej, niż powinna. Że korzystała z każdej okazji, w której mogła go dotknąć. Że w zasadzie w ostatnim czasie to głównie z nim spędzała swój czas…
— Nie wiesz, jak stało się… co? — Chciała wiedzieć. — Wiem, że daliśmy sobie słowo, Zen, ale… — Zagryzła wargę, nie wiedząc do końca jak ubrać w słowa swoje myśli. Czuła ciepło bijące od chłopaka i to jak obejmował ją swoimi silnymi ramionami, dlatego sama zarzuciła mu swoje na barki i stanęła na palcach, by zacząć obdarzać pocałunkami linię jego szczęki, uśmiechając się przy tym. — Ale chyba przeliczyłam siły na zamiary. Mogłeś mnie ostrzec, że nie wytrzymam nawet miesiąca. Ktokolwiek mógł mnie ostrzec. Zupełnie nie rozumiem… — Już miała powiedzieć Parkinson, ale na szczęście zdążyła ugryźć się w język. Przywoływanie po raz kolejny sylwetki panny prefekt nie było chyba dobrym pomysłem. A już na pewno nie w momencie, w którym jakby nie było, oficjalnie przyznawała się do swoich uczuć.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 lut 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
Student: Językoznawstwo (I ROK)Pozycja w quidditchu:
obrońcaRóżdzka:
heban, 13 cali, dość giętka, jad bazyliszkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
miotły są najwierniejsze - Posty: 174
- Rejestracja: 02 sie 2023, 10:09
Po usłyszeniu pytania Moniki, Zen nieco się skrzywił. Nie chciał, aby jego relacja z Alice wpłynęła na to, co właśnie zaczynali między nim a Moniką. Ale jak miałby to teraz wyjaśnić? Zawahał się na moment, zerkając w bok, zastanawiając się, jaką odpowiedź powinien udzielić. Westchnął krótko, kręcąc głową, a kilka sekund później wrócił ciemnymi tęczówkami do twarzy Ślizgonki.
- Alice... To skomplikowane. Nie jestem pewien, co czuję dla niej teraz. Czy coś czuję w ogóle, poza pogardą. - wyznał szczerze, odchylając się od Moniki i rozglądając się po tym, co ich otaczało. Kolejne szkielety zmieniały swoją formę i maszerowały dzielnie do zbierającego się tłumu.. - Myślałem, że coś między nami było, ale... teraz wydaje mi się, że to bardziej ja chciałem, żeby coś się zaczęło. A... A ona nie. - uśmiechnął się nieco cierpko, ale zaraz potem wsłuchał się w słowa Kruger i pokiwał ze zrozumieniem głową. Było tak, jak mówiła. Mieli być parą na papierze. Parą dla innych, a niekoniecznie dla siebie. A działo się coś kompletnie odwrotnego i Zabini wiedział doskonale, że wpadł w coś, z czego nie chciał się wydostawać. - Taaaa? Nie wytrzymasz? To dobrze, Nikkie. To bardzo dobrze. - Czuł się podbudowany tym, co mu powiedziała. Nie czuł się dziwnie, jak jeszcze kilkanaście dni wcześniej, gdy chciał z Parkinson tworzyć coś wspólnie. Tam nie było tego zadowolonego spokoju, jaki wywoływała w nim dziewczyna, która teraz skubała jego żuchwę z zadowoleniem. Zen uniósł swoją i Moni rękę, obserwując, jak ich palce splatają się wymownie.
- To, co mamy teraz... Ja i Ty, Monika, szlag, to coś innego. Coś, czego wcześniej nie doświadczyłem. - Spojrzał w jej oczy, widząc w nich zarówno niepewność, jak i tęsknotę za odpowiedziami. Chciał dać jej pewność, że dla niej teraz liczy się najbardziej, ale był równocześnie zdezorientowany tym, co samo dla siebie czuł. To było nieprzewidywalne. Drugą ręką obejmował jej zgrabne ciało, nie chcąc, żeby się odsuwała. Chłopak zatrzymał się na chwilę, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Ale w zasadzie to, co miało znaczenie, już wiedział. Jeśli kiedykolwiek miał okazję doświadczyć prawdziwych uczuć, to właśnie teraz, z Moniką.
- Monika... - zaczął zdecydowanie, wiodąc jej rękę na swoją szyję, a potem dołączając swoje silne ramię do objęcia jej wpół. Wpatrywał się w jej ciemne tęczówki. - Nie chcę, żebyś miała wątpliwości. Dla mnie jesteś teraz najważniejsza. Te chwile, które spędzamy razem... Są dla mnie bezcenne. I choć może to być dziwne, to czuję, że jestem w stanie zrobić dla Ciebie wszystko. Chcę być obok Ciebie, opiekować się Tobą, sprawić, żebyś się uśmiechała. Nie obiecuję, że zawsze będzie łatwo, ale wiem, że warto próbować. Chcę tego czegoś między nami. Więc... - uniósł brwi i uśmiechnął się, lekko się pochylając. - Na serio? Tak na serio-serio? - Nie był to moment, w którym ta dwójka nastolatków miała sobie wyznawać wielką miłość. Do tego potrzeba było jeszcze czasu. Ale zdecydowanie ich relacja była ponad statusem "udajemy". A Zen chciał dalej "udawać" w ten sposób, wiedząc, że to jednak naprawdę.
- Alice... To skomplikowane. Nie jestem pewien, co czuję dla niej teraz. Czy coś czuję w ogóle, poza pogardą. - wyznał szczerze, odchylając się od Moniki i rozglądając się po tym, co ich otaczało. Kolejne szkielety zmieniały swoją formę i maszerowały dzielnie do zbierającego się tłumu.. - Myślałem, że coś między nami było, ale... teraz wydaje mi się, że to bardziej ja chciałem, żeby coś się zaczęło. A... A ona nie. - uśmiechnął się nieco cierpko, ale zaraz potem wsłuchał się w słowa Kruger i pokiwał ze zrozumieniem głową. Było tak, jak mówiła. Mieli być parą na papierze. Parą dla innych, a niekoniecznie dla siebie. A działo się coś kompletnie odwrotnego i Zabini wiedział doskonale, że wpadł w coś, z czego nie chciał się wydostawać. - Taaaa? Nie wytrzymasz? To dobrze, Nikkie. To bardzo dobrze. - Czuł się podbudowany tym, co mu powiedziała. Nie czuł się dziwnie, jak jeszcze kilkanaście dni wcześniej, gdy chciał z Parkinson tworzyć coś wspólnie. Tam nie było tego zadowolonego spokoju, jaki wywoływała w nim dziewczyna, która teraz skubała jego żuchwę z zadowoleniem. Zen uniósł swoją i Moni rękę, obserwując, jak ich palce splatają się wymownie.
- To, co mamy teraz... Ja i Ty, Monika, szlag, to coś innego. Coś, czego wcześniej nie doświadczyłem. - Spojrzał w jej oczy, widząc w nich zarówno niepewność, jak i tęsknotę za odpowiedziami. Chciał dać jej pewność, że dla niej teraz liczy się najbardziej, ale był równocześnie zdezorientowany tym, co samo dla siebie czuł. To było nieprzewidywalne. Drugą ręką obejmował jej zgrabne ciało, nie chcąc, żeby się odsuwała. Chłopak zatrzymał się na chwilę, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Ale w zasadzie to, co miało znaczenie, już wiedział. Jeśli kiedykolwiek miał okazję doświadczyć prawdziwych uczuć, to właśnie teraz, z Moniką.
- Monika... - zaczął zdecydowanie, wiodąc jej rękę na swoją szyję, a potem dołączając swoje silne ramię do objęcia jej wpół. Wpatrywał się w jej ciemne tęczówki. - Nie chcę, żebyś miała wątpliwości. Dla mnie jesteś teraz najważniejsza. Te chwile, które spędzamy razem... Są dla mnie bezcenne. I choć może to być dziwne, to czuję, że jestem w stanie zrobić dla Ciebie wszystko. Chcę być obok Ciebie, opiekować się Tobą, sprawić, żebyś się uśmiechała. Nie obiecuję, że zawsze będzie łatwo, ale wiem, że warto próbować. Chcę tego czegoś między nami. Więc... - uniósł brwi i uśmiechnął się, lekko się pochylając. - Na serio? Tak na serio-serio? - Nie był to moment, w którym ta dwójka nastolatków miała sobie wyznawać wielką miłość. Do tego potrzeba było jeszcze czasu. Ale zdecydowanie ich relacja była ponad statusem "udajemy". A Zen chciał dalej "udawać" w ten sposób, wiedząc, że to jednak naprawdę.
some kings don't even like being a royalty. they may rule them all, but slay with no words and pity their own name.
-
Wiek:
16Data:
10 cze 2007Genetyka:
MetamorfomagKrew:
CzystaZdrowie:
100Zawód:
Uczennica VIPozycja w quidditchu:
ŚcigającaRóżdzka:
Włókno smoczego serca, 10 cali, sztywnaZamożność:
Bardzo bogatyStan cywilny:
Wkrótce PANI Lestrange - Posty: 360
- Rejestracja: 14 cze 2023, 20:05
Słowa Zena wcale nie sprawiły, że Monika poczuła się po nich lepiej. Właściwie potwierdzały tylko jej przekonanie o tym, że Zen wcale, wbrew temu co mówił, nie jest taki do końca z Alice wyleczony. Postanowiła jednak nie drążyć tego tematu, bo widziała, że nie jest on dla chłopaka zbyt komfortowy. Poza tym sama pewnie nie czułaby się najlepiej, gdyby Zabini zaczął wypytywać ją o Brandona. Nie, żeby miała cokolwiek do ukrycia, w końcu jakby nie było, temat Włocha dla Moniki był chyba zamknięty, ale i tak. To nie należało do najzdrowszych rzeczy. Panna Kruger, gdyby Alice przyszło do głowy zaprosić ją na ten nieszczęsny ślub, pierwsza śpiewałaby sto lat młodej parze. Nie ze względu na fakt, że dobrze im życzyła, ale ze względu na to, że ślub już zdecydowanie i permanentnie odsunąłby ślizgonkę od Zena. A tego Monika obecnie pragnęła najmocniej na świecie.
Gdy chłopak mruknął z zadowoleniem, odpowiadając na jej czuły gest, uśmiechnęła się i położyła głowę na jego ramieniu, chowając nos w zagłębieniu szyi ślizgona. Zawsze pachniał tak dobrze, a panna Kruger była już w stanie z zamkniętymi oczami rozpoznać jego zapach gdy tylko przekraczał próg pokoju wspólnego. Uwielbiała go. Uwielbiała także wpatrywać się w ciemniejszą niż jego skóra plamkę pod brodą, której istnienia pewnie nawet nie był świadomy. Czy gdyby wiedziała, że ten wieczór tak szybko zmieni się w wieczór spełnienia jej obecnych marzeń, biegłaby do składziku szkieletorów jeszcze szybciej? Na pewno.
— Może by się to nie wydarzyło, gdybyś nieco ograniczył bycie najlepszą partią w Hogwarcie — zażartowała, śledząc wzrokiem ich złączone dłonie. Choć to nie pierwszy raz, gdy ich palce splatały się, to dziś wszystko było inaczej. Miało zupełnie inne znaczenie.
W dodatku twierdził, że nigdy wcześniej nie czuł się tak jak przy niej. Cholera, to było zdecydowanie coś, co chciała usłyszeć. Chciała myśleć, że jest wyjątkowa, a deklaracje chłopaka z pewnością ją w tym utwierdzały. Wysłuchała jego słów do końca, obejmując szyję chłopaka i nagle poczuła, że wcale nie chce tu być. Składzik szkieletorów to nie miejsce na takie wyznania, a Monika czuła się tu po prostu odsłonięta. To była zbyt intymna dla ich obojga chwila, by któryś z uczniów Hogwartu mógł ją tak bezceremonialnie zepsuć swoim nagłym wparowaniem za stodołę. Czy jej obecność na zabawie naprawdę była konieczna? Czy MUSIAŁA udowadniać wszystkim dookoła, że jest tak lubiana i popularna, że musiała brać udział w każdej szkolnej imprezie? Mocno w to wątpiła. Pomyślała nawet, że gdyby ktoś zaoferował jej do wyboru tysiąc galeonów i pozostanie na zabawie, a kilka minut sam na sam z Zabinim w zamku — nie wahałaby się ani chwili. To oczywiste, że wybrałaby Zena.
Zena, który właśnie w tym momencie postanowił zapewnić ją o swoim oddaniu. Czy istniało coś piękniejszego? Na te słowa Monika poczuła jak przeogromne uczucie ciepła rozpływa się jej w dole brzucha. Uczucie, które sprawiło także, że jej zazwyczaj brązowe tęczówki na chwile przybrały odcień czystej zieleni.
— Jeszcze dziś rano gdy machałeś do mnie przed wyjściem z Wielkiej Sali pomyślałam sobie, że cholera, jak wiele bym dała, żeby to było prawdziwe. A potem pomyślałam sobie, że trudno, jeśli musi być udawane, to niech będzie, bo co to przecież za różnica, skoro i tak jestem szczęśliwa? Nie chciałam tego psuć. Nie chciałam, żebyś myślał o mnie coś złego. No wiesz, w razie gdyby z twojej strony to wciąż był tylko układ. Nie chciałam, żebyś musiał budzić się rano z myślą, że dla mnie to znaczy coś więcej. Coś, czego ty nie możesz mi dać. Nie chciałam, żebyś się wycofał.
Monika odsunęła się od chłopaka o kilka kroków. Podniosła jeden z kamieni i rzuciła nim w ćmę, która właśnie przetransmutowana próbowała odlecieć. Jako ścigająca miała całkiem dobry cel, dlatego nieszczęsna ćma, uderzona kamieniem, spadła na ziemię, na powrót przybierając postać kościotrupa. Całkiem śmieszna magia!
— I ja naprawdę się starałam trzymać naszego postanowienia — powiedziała, chwytając kolejny kamień. Spojrzała na Zena i podrzuciła go w dłoni. — Ale sposób w jaki sprawiłeś, że czułam się jedyna na świecie… Rozłupałbyś nawet najbardziej kamienne serce swoim spojrzeniem, Zabini. — Jeden wymach i łup! Kolejna ćma spadała na ziemię, pozbawiona możliwości pełnej transmutacji. — Nie pragnę niczego bardziej, niż tego, żeby to było na serio. Tylko czy ty masz świadomość, co się z tym wiąże? Zawsze będą o mnie gadać. Zawsze będą wymyślać historię na temat tego co i z kim robię. Myślisz, że dlaczego dołączyłam do Zwierciadła? Żeby odwracać uwagę od plotek na mój temat i kierować uwagę innych na całą resztę Hogwartu, która jest po stokroć gorsza niż ja. Im dłużej będziemy razem, tym pod większym ostrzałem będziesz. Jako chłopak Moniki Kruger będziesz ciągle porównywany do Brandona… Daję słowo, już jesteś…
Monika obróciła się w stronę Zena, zostawiajac już nieszczęsne ćmy w spokoju. W jednej chwili przeogromnie szczęśliwa, w drugiej znów zaczęła bać się, że ta piękna chwila zaraz się skończy. Musiała to jednak powiedzieć. Musiała ostrzec chłopaka, że może wcale nie być tak pięknie, jak myśli. Co jeśli jednak się wycofa?
— Wiesz co, straciłam ochotę na zabawę — powiedziała. Trudno. Tak piękny kostium pójdzie na zmarnowanie, ale Monika nie dbała o to. — Czy możemy wrócić do zamku? Jestem… cholera. Jestem chyba glodna.
Gdy chłopak mruknął z zadowoleniem, odpowiadając na jej czuły gest, uśmiechnęła się i położyła głowę na jego ramieniu, chowając nos w zagłębieniu szyi ślizgona. Zawsze pachniał tak dobrze, a panna Kruger była już w stanie z zamkniętymi oczami rozpoznać jego zapach gdy tylko przekraczał próg pokoju wspólnego. Uwielbiała go. Uwielbiała także wpatrywać się w ciemniejszą niż jego skóra plamkę pod brodą, której istnienia pewnie nawet nie był świadomy. Czy gdyby wiedziała, że ten wieczór tak szybko zmieni się w wieczór spełnienia jej obecnych marzeń, biegłaby do składziku szkieletorów jeszcze szybciej? Na pewno.
— Może by się to nie wydarzyło, gdybyś nieco ograniczył bycie najlepszą partią w Hogwarcie — zażartowała, śledząc wzrokiem ich złączone dłonie. Choć to nie pierwszy raz, gdy ich palce splatały się, to dziś wszystko było inaczej. Miało zupełnie inne znaczenie.
W dodatku twierdził, że nigdy wcześniej nie czuł się tak jak przy niej. Cholera, to było zdecydowanie coś, co chciała usłyszeć. Chciała myśleć, że jest wyjątkowa, a deklaracje chłopaka z pewnością ją w tym utwierdzały. Wysłuchała jego słów do końca, obejmując szyję chłopaka i nagle poczuła, że wcale nie chce tu być. Składzik szkieletorów to nie miejsce na takie wyznania, a Monika czuła się tu po prostu odsłonięta. To była zbyt intymna dla ich obojga chwila, by któryś z uczniów Hogwartu mógł ją tak bezceremonialnie zepsuć swoim nagłym wparowaniem za stodołę. Czy jej obecność na zabawie naprawdę była konieczna? Czy MUSIAŁA udowadniać wszystkim dookoła, że jest tak lubiana i popularna, że musiała brać udział w każdej szkolnej imprezie? Mocno w to wątpiła. Pomyślała nawet, że gdyby ktoś zaoferował jej do wyboru tysiąc galeonów i pozostanie na zabawie, a kilka minut sam na sam z Zabinim w zamku — nie wahałaby się ani chwili. To oczywiste, że wybrałaby Zena.
Zena, który właśnie w tym momencie postanowił zapewnić ją o swoim oddaniu. Czy istniało coś piękniejszego? Na te słowa Monika poczuła jak przeogromne uczucie ciepła rozpływa się jej w dole brzucha. Uczucie, które sprawiło także, że jej zazwyczaj brązowe tęczówki na chwile przybrały odcień czystej zieleni.
— Jeszcze dziś rano gdy machałeś do mnie przed wyjściem z Wielkiej Sali pomyślałam sobie, że cholera, jak wiele bym dała, żeby to było prawdziwe. A potem pomyślałam sobie, że trudno, jeśli musi być udawane, to niech będzie, bo co to przecież za różnica, skoro i tak jestem szczęśliwa? Nie chciałam tego psuć. Nie chciałam, żebyś myślał o mnie coś złego. No wiesz, w razie gdyby z twojej strony to wciąż był tylko układ. Nie chciałam, żebyś musiał budzić się rano z myślą, że dla mnie to znaczy coś więcej. Coś, czego ty nie możesz mi dać. Nie chciałam, żebyś się wycofał.
Monika odsunęła się od chłopaka o kilka kroków. Podniosła jeden z kamieni i rzuciła nim w ćmę, która właśnie przetransmutowana próbowała odlecieć. Jako ścigająca miała całkiem dobry cel, dlatego nieszczęsna ćma, uderzona kamieniem, spadła na ziemię, na powrót przybierając postać kościotrupa. Całkiem śmieszna magia!
— I ja naprawdę się starałam trzymać naszego postanowienia — powiedziała, chwytając kolejny kamień. Spojrzała na Zena i podrzuciła go w dłoni. — Ale sposób w jaki sprawiłeś, że czułam się jedyna na świecie… Rozłupałbyś nawet najbardziej kamienne serce swoim spojrzeniem, Zabini. — Jeden wymach i łup! Kolejna ćma spadała na ziemię, pozbawiona możliwości pełnej transmutacji. — Nie pragnę niczego bardziej, niż tego, żeby to było na serio. Tylko czy ty masz świadomość, co się z tym wiąże? Zawsze będą o mnie gadać. Zawsze będą wymyślać historię na temat tego co i z kim robię. Myślisz, że dlaczego dołączyłam do Zwierciadła? Żeby odwracać uwagę od plotek na mój temat i kierować uwagę innych na całą resztę Hogwartu, która jest po stokroć gorsza niż ja. Im dłużej będziemy razem, tym pod większym ostrzałem będziesz. Jako chłopak Moniki Kruger będziesz ciągle porównywany do Brandona… Daję słowo, już jesteś…
Monika obróciła się w stronę Zena, zostawiajac już nieszczęsne ćmy w spokoju. W jednej chwili przeogromnie szczęśliwa, w drugiej znów zaczęła bać się, że ta piękna chwila zaraz się skończy. Musiała to jednak powiedzieć. Musiała ostrzec chłopaka, że może wcale nie być tak pięknie, jak myśli. Co jeśli jednak się wycofa?
— Wiesz co, straciłam ochotę na zabawę — powiedziała. Trudno. Tak piękny kostium pójdzie na zmarnowanie, ale Monika nie dbała o to. — Czy możemy wrócić do zamku? Jestem… cholera. Jestem chyba glodna.
I don't know what I'm supposed to do
Haunted by the ghost of you
Oh, take me back to the night we met…
-
Wiek:
17Data:
13 lut 2006Genetyka:
CzarodziejKrew:
Ród szlacheckiZdrowie:
100Zawód:
Student: Językoznawstwo (I ROK)Pozycja w quidditchu:
obrońcaRóżdzka:
heban, 13 cali, dość giętka, jad bazyliszkaZamożność:
bardzo bogatyStan cywilny:
miotły są najwierniejsze - Posty: 174
- Rejestracja: 02 sie 2023, 10:09
Nie wiedział, jak inaczej powiedzieć to, co było między nim a Alice. To, czego właściwie nie było. Z drugiej strony, mydlenie oczu nie było w jego naturze. Źle by się potem czuł w stosunku do tej już-nie-takiej-udawanej-partnerki. Skupiony był jednak na niej i naprawdę niezbyt interesował się tym, co u Parkinson, powiedziawszy jej tyle, ile chciał w Pokoju Wspólnym.
- Nie ma takiej opcji, będę najlepszy dla Ciebie, czy tego chcesz czy nie. - Odparł nad wyraz chwalebnie dla samego siebie, ale sądząc po jego tonie i uśmieszku, nieco się naigrywał z tej narcystycznej wersji samego siebie. Przyglądał się jednak Monice z uczuciem, którego nie sposób było mu odjąć.
Po wysłuchaniu słów dziewczyny, Zen poczuł nagłe przypływy niepokoju. Jednak nie z powodu tego, o czym ona opowiadała. Był świadomy, że ich relacja może spotkać się z nieprzyjemnościami i plotkami, ale teraz, gdy Monika to tak jasno wyraziła, wszystko nabrało zdecydowanie większego znaczenia. Westchnął krótko i przytknął dłonie do rozgrzanych policzków dziewczyny, usiłując ją uspokoić.
- Monika, wiem, że nie będzie łatwo. Wiem też, że mogą być plotki i trudności. Że mogę być na językach, że mogę być gorszy, lepszy. Ale... - zatrzymał się na moment, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Uśmiechnął się przelotnie. Rzadko szczerzył się długo, jak niedawno przy niej, ale teraz i tak wiele razy miał pozytywnie nastrojoną minę. - Ale mnie to nie rusza. Chcę "nas", tego, co mamy i może będziemy mieć. Nie chcę, żeby strach przed tym, co może się wydarzyć, powstrzymał Cię w jakikolwiek sposób. Wiem, że to wszystko może być przerażające, ale jestem gotowy, Kruger. Mendo jedna, chcę Ciebie, rozumiesz? - ze zrozumieniem spojrzał na Monikę, wiedząc, że nie żartuje i że to, co mówi, jest dla niej bardzo istotne. Chciał ją uspokoić, że są razem w tym wszystkim. I że on się nigdzie nie wybiera.
- Nie musisz się martwić, że wycofam się. Nie zamierzam zostawić Cię samej w tej sytuacji. Jeśli będziemy trzymać się razem i pomagać sobie nawzajem, damy sobie radę. - Uniósł nieco pytająco brwi, jakby teraz to od niej zależało, czy jednak będą razem czy nie. Ona miała tę możliwość decyzyjności, a on się temu poddawał. Cokolwiek by nie narzuciła mu.
- Nie ma sprawy. Poza tym, zaraz będzie Ci zimno w tej spódniczce. Idziemy. - uśmiechnął się delikatnie, czując ulgę w sercu, że mogą kontynuować tę rozmowę w bardziej prywatnym i komfortowym miejscu. Chociaż nie czuł się źle, zdecydowanie lepiej by było im w zaciszniejszym miejscu. Złapał ją za rękę i ruszyli w znanym kierunku. Ich rozmowa nie skończyła się, ale przycichli w czasie spaceru. Za dużo uczniów było wokoło i mieli do pouśmiechania się co do niektórych czy przywitania.
ztx2
- Nie ma takiej opcji, będę najlepszy dla Ciebie, czy tego chcesz czy nie. - Odparł nad wyraz chwalebnie dla samego siebie, ale sądząc po jego tonie i uśmieszku, nieco się naigrywał z tej narcystycznej wersji samego siebie. Przyglądał się jednak Monice z uczuciem, którego nie sposób było mu odjąć.
Po wysłuchaniu słów dziewczyny, Zen poczuł nagłe przypływy niepokoju. Jednak nie z powodu tego, o czym ona opowiadała. Był świadomy, że ich relacja może spotkać się z nieprzyjemnościami i plotkami, ale teraz, gdy Monika to tak jasno wyraziła, wszystko nabrało zdecydowanie większego znaczenia. Westchnął krótko i przytknął dłonie do rozgrzanych policzków dziewczyny, usiłując ją uspokoić.
- Monika, wiem, że nie będzie łatwo. Wiem też, że mogą być plotki i trudności. Że mogę być na językach, że mogę być gorszy, lepszy. Ale... - zatrzymał się na moment, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Uśmiechnął się przelotnie. Rzadko szczerzył się długo, jak niedawno przy niej, ale teraz i tak wiele razy miał pozytywnie nastrojoną minę. - Ale mnie to nie rusza. Chcę "nas", tego, co mamy i może będziemy mieć. Nie chcę, żeby strach przed tym, co może się wydarzyć, powstrzymał Cię w jakikolwiek sposób. Wiem, że to wszystko może być przerażające, ale jestem gotowy, Kruger. Mendo jedna, chcę Ciebie, rozumiesz? - ze zrozumieniem spojrzał na Monikę, wiedząc, że nie żartuje i że to, co mówi, jest dla niej bardzo istotne. Chciał ją uspokoić, że są razem w tym wszystkim. I że on się nigdzie nie wybiera.
- Nie musisz się martwić, że wycofam się. Nie zamierzam zostawić Cię samej w tej sytuacji. Jeśli będziemy trzymać się razem i pomagać sobie nawzajem, damy sobie radę. - Uniósł nieco pytająco brwi, jakby teraz to od niej zależało, czy jednak będą razem czy nie. Ona miała tę możliwość decyzyjności, a on się temu poddawał. Cokolwiek by nie narzuciła mu.
- Nie ma sprawy. Poza tym, zaraz będzie Ci zimno w tej spódniczce. Idziemy. - uśmiechnął się delikatnie, czując ulgę w sercu, że mogą kontynuować tę rozmowę w bardziej prywatnym i komfortowym miejscu. Chociaż nie czuł się źle, zdecydowanie lepiej by było im w zaciszniejszym miejscu. Złapał ją za rękę i ruszyli w znanym kierunku. Ich rozmowa nie skończyła się, ale przycichli w czasie spaceru. Za dużo uczniów było wokoło i mieli do pouśmiechania się co do niektórych czy przywitania.
ztx2
some kings don't even like being a royalty. they may rule them all, but slay with no words and pity their own name.